piątek, 22 czerwca 2012

Patryk marzy o grze w wielkiej katedrze

Patryk Podwojski - ur. 16.04.1992 r. w Niemczech, gdzie pracowali jego rodzice. Do podstawówki chodził 4 lata w Niemczech, do V i VI klasy i gimnazjum w Zblewie. Szkoła średnia - I LO w Starogardzie. Obecnie uczy się w Szkole Muzycznej II stopnia im. Fryderyka Chopina w Gdańsku - klasa organy. Po ukończeniu tej szkoły chce iść do Akademii Muzycznej w Gdańsku - specjalizacja organy.

Z Patrykiem Podwojskim rozmawia Tadeusz Majewski.






- Chodziłeś do niemieckiej podstawówki, potem polskiej. Nie miałeś po powrocie do Polski problemów z przejściem z jednej szkoły do drugiej? Chodzi mi przede wszystkim o język, chociaż można również i zapytać o często spotykane rozterki Polaków, którzy urodzili się w Niemczech.

- Nie miałem żadnych problemów. Uczułem się w niemieckiej szkole pod Hamburgiem, ale popołudniami uczęszczałem do polskiej szkoły przy konsulacie w Hamburgu. Dwa razy w tygodniu, żeby nie zapomnieć języka. W domu oczywiście mówiliśmy po polsku. W szkole czułem się Polakiem, ale traktowali mnie jako kolegę. Nie było jakichś "tekstów"... Po powrocie... Hm... Ja nie wróciłem, tylko przyjechałem. Po kilku miesiącach już się przestawiłem. A dzięki temu, że byłem w Niemczech, zostałem finalistą ogólnopolskiej olimpiady.

- Panuje obiegowa opinia, że w szkole niemieckiej jest dużo niższy poziom niż w polskiej. Jak z tym poziomej twoim zdaniem jest?

- Szkoła niemiecka jest inna od polskiej. Tam podstawówkę kończy się po 4 latach i od razu na podstawie konkursu jest podział na szkołę zawodową, technikum i liceum. Przez ten szybszy podział, przez tworzenie odrębnych profili jest wyższy poziom niż u nas.

- Kiedy zaczęła się twoja przygoda z muzyką?

- Gdy mieszkałem w Niemczech, zapisałem się do prywatnej szkoły muzycznej na gitarę. Rodzice, Maria i Marian, powiedzieli, żebym spróbował, jeżeli mam chęć. Sami nigdy na niczym nie grali. Na skrzypcach grał pradziadek. Mieszkał w Pinczynie... Uczyłem się grać na gitarze dwa lata. Interesowała mnie szczególnie muzyka poważna. Będąc już w Polsce zapisałem się do szkoły muzycznej w Starogardzie. Dostałem się do klasy akordeonu Grzegorza Ollera. Pan Grzegorz uczył mnie 4 lata.

- A jak to się stało, że zainteresowały ciebie organy?

- Po skończeniu szkoły muzycznej w Starogardzie zaczęła mnie fascynować muzyka organowa. Byłem na prezentacji organowej w Gdańsku Oliwie i zachwyciło mnie bogactwo brzmienia tego instrumentu. Pomyślałem, że mógłbym się rozwijać w tym kierunku. Dobrze trafiłem z czasem. W Pelplinie powstała szkoła muzyczna II stopnia z klasą organową. Ze Starogardu do Pelplina jest w miarę blisko, więc mogłem po lekcjach w liceum jeździć trzy razy w tygodniu na zajęcia z organów i z teorii muzyki. Po skończeniu liceum chciałem się uczyć w szkole w Gdańsku i tak też się stało. Dojeżdżam już czwarty rok.

- Często uczniowie mówią, że mają umysł humanistyczny albo ścisły. A muzyk ma jaki?

- W liceum uczyłem się w klasie o profilu matematyczno-fizycznym, ale nie było to jakoś tak silne, żeby podjąć dalej naukę na kierunku politechnicznym. Oczywiście były rozmowy w domu na temat, co dalej po skończeniu szkoły średniej. Wiadomo, każdy myśli, co będzie robił w dorosłym życiu. Ja stwierdziłem, że lepiej robić to, co się lubi, niż coś, do czego nie czuje się zapału. Lepiej robić coś, co wiąże pasję z pracą. Myślę, że jeżeli ktoś ma taką możliwość powiązania, to nie odczuwa, że pracuje. A co do tego podziału... Muzyk jest chyba poza nim. W muzyce jest pewna inżynieria, ale w samym wykonawstwie są indywidualne emocje. Do zapisu nutowego dochodzi interpretacja artysty, jego wizja, gdyż każdy artysta chce przekazać coś innego.

Patryk przy największych w Polsce organach w Licheniu.


- A skąd pomysł koncertu organowego w kościele w Zblewie?

- W okolicach powstaje coraz więcej festiwali. Na przykład w Pelplinie corocznie w wakacje jest organizowany festiwal muzyki organowej. Pomyślałem, że można przybliżyć mieszkańcom Zblewa muzykę organową, no bo tu, w kościele, jeszcze nie odbył się taki koncert. Poszedłem do księdza proboszcza Zenona Góreckiego z zapytaniem, czy można by to zorganizować, a on bardzo chętnie na to przystał. I w ten sposób po razy pierwszy taki koncert się odbył. Zostałem przyjęty bardzo pozytywnie. Słuchacze byli zachwyceni. Wiedzieli, że gdzieś tam w Świętej Lipce czy w Gdańsku są takie występy, a tu mają na żywo.

- Co lubisz grać?

- Na prezentacjach organowych wykonuje się najbardziej popularne utwory, na przykład Ave Maryja Schuberta, tymczasem literatury organowej jest mnóstwo. Warto pamiętać, że największy zbiór kompozycji wśród instrumentów mają organy. Przede wszystkim dlatego, że były używane w średniowieczu i przez cały czas wykorzystywano je jako instrument towarzyszący podczas nabożeństw. Oczywiście to nie były organy takie jak teraz. Dzisiejsze są kilka razy większe... Moim ulubionych kompozytorem jest Jan Sebastian Bach. Napisał 9 tomów muzyki organowej i niezliczoną ilość utworów. Był geniuszem i tytanem pracy. Oprócz obowiązków organisty uświetniał msze, pisał kompozycje, kantaty na każdą niedzielę roku i musiał ćwiczyć to z orkiestrą i chórem.


- I chcesz grać zawodowo?

- Chciałbym koncertować. Chciałbym przybliżyć ludziom uczucie uniesienia, podniosłości. Chciałbym zostać organistą w jakiejś katedrze, gdzie miałbym do dyspozycji wspaniały instrument.

- Zbliżają się wakacje. Co będziesz robił?

- W wakacjach pracuję u organomistrza z Koźmina Jerzego Kureckiego. Stroimy i remontujemy organy. Nastała taka moda, że do nowych kościołów sprowadza się używane organy z Niemiec. Ma to związek z zamykaniem kościołów. Sprowadzanie używanych organów jest korzystne cenowo, tylko że nie można ot tak sobie ich wstawić z jednej świątyni do drugiej, bo każde wnętrze ma inne właściwości akustyczne. W jednym kościele mogą się wydawać przygłuszone, w innym za głośne. Zadaniem organomistrza jest przystosowanie instrumentu do określonego wnętrza, chociaż i tak nie uzyska się takich efektów, jakby budowano nowy instrument tylko i wyłącznie do danej świątyni.

- Czy to prawda, że w konstrukcji gotyckich kościołów, ściśle mówiąc ich sklepień uwzględniano kwestie roznoszenia się dźwięków?

- To prawda. Kiedyś nie było nagłośnienia i sklepienia miały za zadanie wzmacniać i odbijać dźwięki. Dotyczyło to również materiałów. Na przykład drewno wchłania dźwięk, a w murowanych kościołach następuje odbicie i jest tak zwany pogłos. I w pracy organisty jest ważna również umiejętność dostosowania gry do właściwości akustycznych świątyni. W kościele, w którym nie ma pogłosu, trzeba inaczej grać niż w katedrze, w której dźwięki się zlewają.

- A w kościele w Zblewie?

- W naszym kościele jest dobra akustyka. I organy też. Hm.. Ludzie myślą, że tak zwany prospekt, te piszczałki, które widzą, to cały instrument. A tak naprawdę to zdobienie szafy organowej. Dopiero wewnątrz znajduje się serce instrumentu. Ma ono od kilkuset do kilku tysięcy piszczałek, w zależności od wielkości instrumentu. Najmniejsza ma wielkość kilkunastu milimetrów, a największa dochodzi do 9 metrów.

- A co powiesz na temat muzyki elektronicznej?

- Mnie interesuje żywa muzyka. Na syntezatorach są zawsze imitacje. Nigdy się nie uzyska naturalnego brzmienia.

- 8 lipca koncert. Ale już nie wystąpisz sam. Kim jest Piotr Kitowski?

- Też organista, ale uczy się w klasie śpiewu solowego... Mam takie marzenie, żeby w Zblewie powstał festiwal. Jakiś cykl koncertów, co tydzień, co dwa tygodnie w wakacje. Ludzie mając tę muzykę tu, u siebie, mogą sobie zdać sprawę, jaka ona jest piękna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz