niedziela, 14 czerwca 2015

ANTONI CHYŁA. Opowieści Urszuli Chrzanowskiej z Bobrowca o "niemieckich porządkach" - cz. 2

Dużym problemem było również dla pani Urszuli wiązanie snopów żyta - nie mogła się nauczyć robienia powrósła i snopy się rozlatywały. Żyto było koszone "aplegerką" (żniwiarką), a pszenica i jęczmień były koszone snopowiązałką. Obie maszyny rolnicze ciągnęły konie. W sumie było 14 koni, w tym klacze z przychówkiem. Wiązało osiem kobiet - jej najgorzej wychodziło to wiązanie.


Dypa szybko się zorientował, że nie umie dobrze wiązać. Pewnego razu chwycił jej związany snopek żyta, który się rozwiązał, podbiegł do niej, chwycił ją za szelki fartucha, uniósł w górę i rzucił o ziemię tak mocno, że szelki się oderwały. Kobiety ją uczyły, ale ona nie mogła pojąć, gdyż była za młoda. Również rozrzucała z innymi kobietami widłami obornik na polu. Każdy miał swój rząd, a pole miało trzy hektary. Było to bardzo ciężka praca. Również mieli do obrobienia 5 hektarów buraków cukrowych. W pierwszej kolejności przystępowali do zbioru "ronkli" (burak pastewny) poprzez jej wyrywanie z liśćmi i układanie liść w liść. To robiło gdzieś z dwanaście kobiet. Następnie nożami obcinali liście. Najgorzej było obcinać liście w mrozie.

"Ronkiel" i cukrówka były rzucane ręcznie na kopki, a później na wozy. "Ronkiel" była wożona wozami do piwnic i do kopców. Buraki cukrowe były wyrywane przez chłopów przy pomocy "dugrów" (małe widły do wyrywania buraków cukrowych). Z kopek były ręcznie ładowane na wozy i wywożone na pryzmę przy drodze. Z chwilą przydzielenia wagonu z cukrowni w Pelplinie wszyscy Niemcy dawali wozy i z pryzmy buraki były wożone na stację w Smętowie.

Na moje pytanie, czy sadziła pani Urszula ziemniaki, odrzekła: "O Jezu, ale my mieliśmy takie guzy od pasków, na których był przyczepiony kosz". Było tak ciężko, że nie mogli się rano ruszać, gdyż sadzenie trwało pięć do sześciu dni. Sadzili pod znacznik, dlatego była równa odległość ziemniaka od ziemniaka i każdy rzucony ziemniak w dołek musiał być wgnieciony butem tak, że nie było go widać. Następnie na drugi dzień były "opłużkowane" (obsypane) końmi. Trzy konie ciągnęły płużki. Każda dziewczyna musiała oprowadzać konia za uzdę, w sumie zawsze trzy dziewczyny. Dippe jechał za nimi wozem, na którym miał sadzonki, które sypał do worków, które nosiło od sześciu do siedem chłopa, a dziesięć kobiet sadziło. Było tak, że zawsze kosze były pełne, bo chłopy stale dosypywali ziemniaki do koszy.


Po wzejściu ziemniaków były one bronowane i następnie wałowane. Potem były hakowane (motyczone), gdyż nie mogło być zielska. Po tym były "opłużkowane" (obsypane). Później przechodzili wyrwać komosę, którą wynosili na granicę. Kopanie odbywało się konną gwiazdową kopaczką i jak Dippe śmignął konie, to ziemniaki były rozrzucone na sześć metrów. Człowiek się nie wyprostował, to już był z tyłu i czekał. Dippe podczas kopania siedział na siedzeniu kopaczki.

Pani Urszula u Dippego mieszkała z dwiema dziewczynami. Rano były budzone przez Dippe i każda z nich była przydzielona przez miesiąc raz do obory, świniarca (chlewnia), drobiu i kuchni. Pani Urszula miała przydzielone do dojenia dwie krowy. Rano mleko było zabierane przez wozaka platformą do mleczarni w Smętowie. Dippe odstawiał 16 kan (konwi) mleka, po 20 litrów w kanie. Krowy zimą dostawały karmę w postaci siana, które było wożone na poddasze obory, a w piwnicach i kopcach był "ronkiel" (buraki pastewne). "Szwajcer" przygotowywał karmę poprzez rozdrobnienie buraków na brukiewniaku (ręczny rozdrabniacz do buraków), kręconym ręcznie.


Był silos, do którego szychtami układano rozdrobnione buraki, następnie szychta plew jęczmiennych lub owsianych, które podczas omłotów były składowane w buchtach. Następnie szychta śruty i tak na przemian. Po tym było rozwożone do koryt. Woda była noszona z podwórza w wiadrach na "szuńdach" (nosidła). Siano było przygotowywane ręcznie, z tym że trawa była koszona konną kosiarką, a następnie pokosy kilkakrotnie rozrzucane widłami, zgrabiane ręcznie drewnianymi grabiami w wałki i widłami ładowane na drewniane kozły zrobione z drągów, gdzie dosychało. Następnie ładowano je na "drabniki" (wozy konne do zwożenia siana i snopów zboża) i wożone na poddasze obory. Siano podawano z "drabników" na poddasze przez luki, gdzie było dziesięć osób, które musiały to siano odebrać, podawać dalej i ułożyć. Na poddasze trafiała również "owsianka".


Od wiosny do jesieni bydło korzystało z pastwiska pod lasem. Było pędzone rano i wieczorem spędzane do obory. Te 35 krów pasło dwóch "szwajcrów", którzy mieli do pomocy każdy owczarka koloru białego. Krowy na pastwisko jak i z pastwiska szły w karnym szeregu. W przypadku gdy któraś krowa wychodziła z szyku, pies przypominał jej, gdzie jest jej miejsce. Wracając z pastwiska były pojone w stawie i po wejściu do obory każda zajmowała swoje miejsce. Były wiązane na łańcuchy. Każda krowa nad stanowiskiem miała tablicę, gdzie było napisane, kiedy krowa była pokryta (w oborze był byk do krycia krów) i kiedy będzie się cielić. Na pastwisku "Szwajcary" siedzieli na stołeczku o jednej nodze i psy na komendę "zagnaj krowy" spędzały krowy do stada.

W tak zwanym pomieszczeniu letniej kuchni "fur bauer" znajdował się parnik, piec, piekarnik do pieczenia chleba, gdzie wchodziło sześć blach chleba. Nad piecem była wędzarnia, gdzie wędzono kiełbasę i szynki. W piecu do chleba palili drewnem. Do wędzenia były używane trociny z drewna i drzewo twarde.


Do codziennego obowiązków pani Urszuli należało nasypać trzy centnary (150 kg) ziemniaków do parnika i pod wieczór rozpalić ogień przy pomocy drewna, a później dołożyć węgla, który był składowany w piwnicy pod chlewnią. Przez noc ziemniaki się uparowały. Rano ugotowane ziemniaki trafiały do skrzyni, gdzie ręcznie przez kręcenie gniotownika były gniecione. Był na karze (taczka) przywożony śrut. Warstwa zgniecionych ziemniaków i warstwa śrutu na przemian była wrzucona do koryta i po tym roznoszone świniom do koryt na sucho. Na koniec była lana woda do popicia. Maciory przed oproszeniem były w buchtach, gdzie była oddzielona skrzynka, gdzie prosiaki spały. Podczas mrozów w otworze skrzynki paliła się żarówka i ogrzewała prosięta.


Dippe miał piętrowy spichlerz, gdzie był śrutownik, do którego ziarno owsa, pszenicy i żyta trafiało rurami z bucht (boksów) spichlerza, gdzie podczas omłotów było składowane. Śruta z tych zbóż rurami leciał do bucht. Sieczkę w stodole cięli przez dwa dni i była składowana w buchcie. Zboże jak i siano było składowane w stodole, nic nie było w stertach. Przez zimę w stodole było młócone maszyną, którą poprzez szeroki pas napędzał silnik elektryczny. Ziarno było noszone w workach na spichlerz przez chłopów, którzy przychodzili do pracy do Dippego na dzień, a na noc wracali do domu.

Wiosną "drylą" (siewnik) konną była siana "ronkiel" i buraki cukrowe. Dippe ustawiał siewnik poprzez rozstaw redlic. Taki siewnik był przygotowywany do "bydlych" buraków ("ronkiel") i cukrowych. Siewnik ciągnęły cztery konie i obsługiwało dwóch ludzi: woźnica, którym był osobiście Dippe i kierujący siewnik poprzez pokrętło. Osoby te siedziały na siodłach siewnika. Siewnik ten był dość szeroki i pani Urszula jeszcze z jedną dziewczyną szły za "drylą" i patrzały, czy się nie zapycha redlica. W przypadku zapchania rękoma musiały wyczyścić redlicę. Podobnie było podczas siania zboża. Po siewie pielęgnacja buraków odbywała się ręcznie przy pomocy haczek (motyki).

Ptactwo miało wybieg ogrodzony siatką, która była i u góry, tak że ptactwo nie mogło uciec. Kury były karmione owsem i kartoflami ze śrutą pszenną, a zimą dostawały ciepłą wodę do picia. Również były chowane gęsi i kaczki, które po zabiciu były puszkowane, gdyż Dypa miał maszynkę do zamykania puszek. Pisklęta były hodowane poprzez nasadzenie kluk, kur, kaczek, gęsi i indyczek na jaja, które wysiadywały w kurniku w gniazdach. Pisklęta były karmione pociętymi pokrzywami z dodatkiem gotowanego jajka i twarogu, który był robiony z mleka. Jeszcze dziś pani Urszula wzdycha, ile to było krojenia tych pokrzyw. Wszystkie pokrzywy były zużyte, ani jedna nie została. Jajka jak i drób w puszkach były wysyłane do rodziny do Gdańska. Zabijane były świnie gdzieś o wadze 6 centnarów, cielaki. Część była wekowana, puszkowana i robiono wędlinę.


Jak się było w kuchni, to trzeba było raz w tygodniu piec chleb z mąki żytniej na kwasie i był on składowany w skrzyni z klapą, która mieściła się w kuchni. Przechowywanie chleba w tej skrzyni zapobiegało jego wysychaniu. Dziewczęta były uczone przyrządzania posiłków. W kuchni była szwagierka pani Urszuli. Posiłki gotowała też żona Szarlota. Pani Urszula z dwoma dziewczynami miały swój stół w kuchni, gdzie jadły posiłek, a chłopak od koni swój stół. Kuchnia miała połowę podłogi zrobioną z cegieł, gdzie jadły. Druga połowa była z desek pomalowanych na czerwono. Te cegły były czyszczone, że aż czerwień z nich biła. Stoły, przy których jadły, i kuczer do deski były szorowane przy pomocy mydlin i piasku przyniesionego z lasu. To wszystko było tarte dwoma szrubrami (szczotki ryżowe) tak mocno, że deski były bielsze jak śnieg, pomimo że nie było wtedy środków do mycia jak dziś.

Na święta pani Szarlota piekła kuchy (placki), tak że wszyscy je dostali. Dypa gdy przychodził do kuchni i oni jedli, mówił do żony Szarloty, że "ma dać dobrze jeść". W kuchni była pompa, którą używali do czerpania wody dla potrzeb kuchni. Do jedzenia dostawały swój przydział kartkowy, z tym że od jesieni przez całą zimę dostawały "pieprzoną" marmoladę, która była robiona z buraków cukrowych. Nie zmarnowało się żadne jabłko. Przez cały dzień je skrobali. Buraki cukrowe były rozdrobnione na brukiewniaku i następnie gotowane w parniku, tym trzycentnarowym od świń. Po ugotowaniu buraki były dalej w korytach i wannach rozgniecione. Następnie trafiały do worków, które wędrowały do presy (prasa), gdzie następowało wyciskanie. Z tego soku wraz z jabłkami robili marmoladę, którą jedli przez całą zimę. Świeży chleb i masło bardzo smakowało. Dostawali również mleko.

Obiad był gotowany przez kucharkę i żonę Dippe. Wszyscy dostawali ten sam posiłek. Głównie to były zupy, jak krupnik i kapuśniak, gotowane na podrobach drobiowych, w sumie były bardzo tłuste. Obiad był o godzinie 12, a już o godzinie 13 trzeba było być na polu do godziny 19. Również do obowiązków dziewcząt będących w kuchni należało palenie w kaflowych piecach, gdzie na opał używano drewna, które było przywożone wozami i chłopy cięli w lesie po robotach jesiennych w polach, oraz węgiel. Rodzina Dippe jadła posiłki w salonie, gdzie zupa była podawana w wazach, inne posiłki na półmiskach. Tam państwu na stół podawała kuzynka Honorata.

Cdn.

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz