czwartek, 4 czerwca 2015

Inspekcja gen. Wieniawy-Długoszewskiego w Starogardzie zakończyła się skandalem dyplomatycznym

"WIZYTA WIENIAWY"

13 czerwca mija właśnie okrągłe sto lat od szarży ułanów 2 szwadronu II Brygady Legionów Polskich pod Rokitną pod dowództwem rtm. Zbigniewa Dunin-Wąsowicza. Była to niestety krwawa szarża, z 64 atakujących po szarży wróciło ledwie 6, 15 poległo. 2 czerwca 1919 roku pułk otrzymał nazwę 2 pułku Szwoleżerów Rokitniańskich. W czerwcu 1926 pułk został przeniesiony do Starogardu Gdańskiego, gdzie latem 1937 roku odbyła się inspekcja gen. Wieniawy-Długoszowskiego. Inspekcja jak inspekcja, ale ważniejsze było to jak się zakończyła! A zakończyła się niezłym skandalem dyplomatycznym, którego głównym bohaterem był sam generał. Opis tej wizyty i skandalu został opublikowany w "Kociewskim Magazynie Regionalnym" nr 6 w 1989 roku. Autorem artykułu był Kazimierz Wieczorek, zdjęcia i linki do multimediów pochodzą ode mnie. Przyjemnej lektury!

Mariusz Kurowski














KAZIMIERZ WIECZOREK

Wizyta Wieniawy

CZYLI
O STAROGARDZKIM SKANDALU POLITYCZNYM PIERWSZEGO UŁANA RZECZPOSPOLITEJ

Jedną z najbardziej popularnych i malowniczych postaci II Rzeczypospolitej był przystojny, z charakterystycznym junackim nosem, gen. dyw. dr Bolesław Wieniawa-Długoszowski.




gen. dyw. dr Bolesław Wieniawa-Długoszowski
https://www.youtube.com/watch?v=RSzX5aweYWw

Barwna postać gen. Wieniawy znana była i nam uczniom starogardzkiego gimnazjum, choć mieliśmy zaledwie po 16-17 lat. Mimo, że przypisywano mu udział w tajemniczym zaginięciu gen. Zagórskiego, po tzw. przewrocie majowym, w którym gen. Zagórski wystąpił przeciwko Piłsudskiemu, Wieniawa imponował nam, wręcz fascynował nas swoją postacią. Był człowiekiem wybitnie zdolnym: świadectwo maturalne, dyplom uniwersytecki i Wyższej Szkoły Wojennej otrzymał z wyróżnieniem. Z wykształcenia lekarz, skończył, bowiem medycynę, nigdy wyuczonego zawodu nie wykonywał, zamiłowania miał raczej humanistyczne. Był długoletnim adiutantem marszałka Józefa Piłsudskiego, wykorzystywanym do różnych, delikatnych, poufnych misji, z których wywiązywał się znakomicie. Dzięki temu, stał się niebawem pupilem marszałka i szybko awansował do stopnia generała, inspektora armii.

Przez pewien czas, jako pułkownik, był dowódcą I pułku szwoleżerów im. Józefa Piłsudskiego stacjonującego w Warszawie (2 pułk szwoleżerów jak wiadomo stacjonował w Starogardzie, dokąd przybył z Bielska, a 3 pułk stacjonował w Suwałkach). Pułki szwoleżerów nosiły okrągłe czapki: 1 pułk z czerwonym, 2 pułk z białym, a 3 pułk z żółtym otokiem. Tym różniły się od pozostałych pułków kawalerii, które posiadały rogatywki. Te trzy pułki szwoleżerów zaliczane były do pułków gwardyjskich polskiej kawalerii.


https://www.youtube.com/watch?v=6FtpnxCPivs

Pieśń "Więc pijmy wino, szwoleżerowie" autorstwa oficera 2 pułku Włodzimierza Gilewskiego



2 Pułk Szwoleżerów defiluje w Pucku w 1934 przed gen. Orlicz-Dreszerem


Wieniawa imponował nam - młodym chłopcom również tym, że był fasoniarzem, hulaką i birbantem, bywalcem nocnych lokali. Marszałek wiedział o tym, ale patrzył na to przez palce, z przymrużeniem oka. Wiedzieliśmy o tym, że Wieniawa jest stałym bywalcem warszawskiej kawiarni "Ziemiańska", ale czy można było brać mu to za złe, skoro było to ulubione miejsce spotkań najznakomitszych polskich pisarzy, poetów i aktorów? Wieniawa chętnie przebywał w ich towarzystwie, a oni wielce to sobie cenili, przyjaźniąc się z nim. Powszechnie znane było powitanie Wieniawy z popularnym aktorem Adolfem Dymszą:

- Witam pierwszą gwiazdę teatru "Qui pro quo", (w którym Dymsza występował, a publiczność biła mu gromkie brawa) - powiedział Wieniawa.

- Witam największe qui pro quo polskiej kawalerii — odparował dowcipnie błyskotliwy Dodek, co bardzo się podobało pierwszemu ułanowi Rzeczypospolitej, jak nazywano Wieniawę.

Po śmierci marszałka Piłsudskiego, 12 maja 1935 roku powierzono Wieniawie stanowisko przewodniczącego Komitetu ku czci marszałka Piłsudskiego. Misja ta była nader delikatna, bowiem miała polegać na wypełnieniu ostatniej woli marszałka, zgodnie, z którą, zwłoki jego miały spocząć w katedrze wawelskiej, serce w grobie jego matki na wileńskim cmentarzu na Rossie, a mózg miał być przekazany uczonym. Metropolita krakowski, kardynał książę Adam Sapieha, jako gospodarz wawelskiej katedry nie chciał się na to zgodzić. Przeciwstawił się złożeniu zwłok I marszałka Rzeczypospolitej na Wawelu ściągając na siebie burzę sprzeciwów. "Na szablach Go tam wniesiemy" - grozili oburzeni legionowi oficerowie. Zawrzało wówczas w prasie i w radiu. W spór zaangażował się sam Prezes Polskiej Akademii Literatury, piłsudczyk Wacław Sieroszewski, który ostro, w niewybrednych słowach zaatakował krakowskiego metropolitę i kardynała. Wieniawa ze swojej misji wywiązał się jednak z powodzeniem. Zwłoki marszałka złożono w krypcie wawelskiej, mimo, że spór z kardynałem Sapiehą nie został zakończony, o czym za chwilę.

Wakacje letnie 1937 roku po uzyskaniu promocji do IV klasy gimnazjalnej, spędzałem beztrosko jak zwykle na wsi u rodziców, w uroczym Borzechowie. Prasa donosiła o wojnie domowej w Hiszpanii, wywołanej buntem faszystowskiego gen. Franco, któremu pomagali Niemcy i Włosi. Sensacją owego lata była szeroko komentowana kolejna czystka w ZSRR. W wyniku, której skazano na śmierć i natychmiast rozstrzelano ośmiu najwyższych dowódców wojskowych z marszałkiem Tuchaczewskim na czele, znanym z wojny polsko-radzieckiej 1920 roku. Nie wiedziałem, że podczas tych wakacji rozegrał się w Starogardzie znaczący epizod w bogatej biografii Wieniawy, który bodaj wpłynął na jego dalszą karierę. Gdy skończyły się wakacje i na swoim nowym rowerze zjawiłem się w Starogardzie, by rozpocząć nowy rok szkolny, koledzy mieli dla mnie wręcz rewelacyjną niespodziankę: numer Dziennika Starogardzkiego, w którym zamieszczona była relacja z pobytu gen. Wieniawy w Starogardzie. Relacja ta nie była kompletna, posiadała wiele białych plam, bowiem cenzura poważnie ją okroiła. Wielu rzeczy dowiedziałem się z tak zwanych przecieków, bowiem nie wszystko mimo zabiegów cenzury dało się ukryć przed opinią publiczną prowincjonalnego miasta. Wspomnieć tu trzeba, że 15-tysięczny wówczas Starogard posiadał dwa dzienniki: prorządowy Ilustrowany Kurier Pomorski i antyrządowy, endecki, poczytny Dziennik Starogardzki. Ten właśnie zamieścił relację z pobytu Wieniawy w Starogardzie. Wynikało z niej i z ustnych relacji przekazywanych "na ucho", że gen. Wieniawa, jako inspektor kawalerii był w Starogardzie na inspekcji 2 pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, którego dowódcą był wówczas płk dypl. Leon Żółtek-Mitkiewicz. Po wizytacji pułku, która najwidoczniej była udana, w kasynie oficerskim przy ul. Sobieskiego wydano na cześć generała obiad żołnierski, na który generał swoim zwyczajem wjechał konno po schodach przy dźwiękach Cavaleria Rusticana Suppego.




Budynek kasyna oficerskiego przy ul. Sobieskiego


Grała pułkowa orkiestra pod dyrekcją st. wachmistrza Bekiera, zapanował kawaleryjski, koleżeński nastrój. Kiedy wszyscy zasiedli do stołu, a orkiestra odegrała marsza generalskiego, głos zabrał generał. Postawny, siwiejący, wciąż jednak z bujną czupryną, najstarszy wówczas służbą dowódca kawalerii, mówcą był znakomitym. Potrafił przemówić do wojska, wzruszyć nawet najbardziej twarde serca oficerów, a szczególnie młodych podporuczników. Tego serdeczne, pełne humoru, ale i głębokiej treści słowa zapadły żołnierzom w sercu. Generał wysoko ocenił kunszt bojowy i wyszkolenie pułku, musztrę, nawiązał do szarży pod Rokitną rtm. Dunin-Wąsowicza, od której pułk otrzymał nazwę Rokitniańskiego. Pochwalił świetny stan stajni, koni i broni, dyscyplinę i ład w izbach żołnierskich, troskę o żołnierza, za prawidłowe prowadzenie akcji kulturalno-oświatowej, sprawne przeprowadzenie ćwiczeń w polu. Stwierdził wysokie morale pułku, które decyduje o wszystkim. Wskazał na fason kawaleryjski, skrupulatność w służbie i koleżeństwo. Przypomniał o grożącym krajowi niebezpieczeństwie, wskazał na "beczkę prochu", którą jest niewątpliwie pobliskie Wolne Miasto Gdańsk. Przypomniał, że pułk znajduje się na wysuniętym posterunku, więc i zachować musi szczególną czujność i dzień po dniu podnosić swą siłę bojową. Wyraził przekonanie, że starogardzcy żołnierze w potrzebie nie zawiodą, mężnie wypełnią swój obowiązek wobec Ojczyzny. Podziękował dowództwu pułku, dowódcom szwadronów i tej najmłodszej kadrze oficerskiej za ich codzienny trud. Wreszcie wzniósł toast za pomyślność pułku. Nie ulega wątpliwości, że generał swoim przemówieniem wzruszył i zmobilizował oficerów, co nagrodzili gromkimi brawami i okrzykami "Niech żyje generał Wieniawa!". Orkiestra odegrała rytualną Pierwszą Brygadę, po której podano obiad, sporządzony przez pułkowego kucharza.

Obiad był suto zakrapiany alkoholem, przygrywała doń orkiestra, były jeszcze krótkie żołnierskie przemówienia i toasty. Zapanował miły, kawaleryjski, koleżeński nastrój. Z nieba lunął akurat rzęsisty deszcz, pogoda sprzyjała natężeniu toastów, więc wojskowi kelnerzy ochoczo napełniali kieliszki. Rozwiązały się języki, wreszcie kadra oficerska zanuciła z wigorem i w przysiadzie, zgodnie z fasonem, pułkową żurawiejkę:


Dzielnie skaczą przez bariery
Rokitniańskie Szwoleżery


Co generał, jako, że był z krwi i kości szwoleżerem, ochoczo, również w przysiadzie, podchwycił. Żurawiejka doskonale oddawała charakterystykę pułku, który posiadał kilku wspaniałych jeźdźców, reprezentantów Polski występujących na krajowych i międzynarodowych zawodach jeździeckich, nawet olimpiadach. Startowali tam z powodzeniem, odnosząc sukcesy, co kronikarz pułkowy skrzętnie odnotował w kronice pułku, ilustrowanej zdjęciami. Do najznakomitszych jeźdźców należeli wówczas mjr Henryk Dobrzański, legendarny już Hubal, i rtm. Michał Antonowicz, ale rośli już ich następcy jak por. Wojciechowski, por. Szopski. ppor. Nowicki, ppor. Kubicki i inni. Wiem coś na ten temat, gdyż jako uczeń gimnazjalny byłem zapraszany na zawody jeździeckie. organizowane latem na dziedzińcu koszar, a zimą w ujeżdżalni. Najpierw odbywał się konkurs skoków dla podoficerów, po czym dla oficerów. Czworonożnym zwycięzcom sam dowódca pułku przypinał biało-czerwone wstęgi.

Pochodzenie wcześniej wspomnianych żurawiejek opisuje Leżeński:

Początek żurawiejkowego zwyczaju w kawalerii polskiej przypada na lata 1919-1920. Zwyczaj ten przenieśli na grunt polski Polacy - oficerowie kawalerii rosyjskiej, gdzie obyczaj ten był szeroko rozpowszechniony. Twórcą ich był ponoć sam Lermontow, a nazwa pochodziła od żurawia, ptaka przelotnego i miała symbolizować ulotność przyśpiewek. Żurawiejki śpiewane tylko przez korpus oficerski, były pielęgnowane i kultywowane jako wyraz, odrębności kawaleryjskiej oraz pułkowej. Żurawiejki nigdy nie śpiewano przy okazjach oficjalnych czy półoficjalnych ani też w czasie marszów czy ćwiczeń, ograniczono je tylko do okazji towarzyskich przy biesiadnym stole, podczas zabaw, rautów i spotkań zakrapianych alkoholem. Do szczególnego fasonu należało wykonywanie ich w przysiadzie. Przyśpiewki kawaleryjskie były rymowane, dwuwierszowe, z refrenem, w którym starano się w sposób mniej lub więcej dosadny uchwycić charakterystykę poszczególnych pułków. W charakterystyce tej posługiwano się niejednokrotnie dużą. Dozą złośliwości, używano często niesalonowych słów, szczególnie w przypadkach, gdy autorzy pragnęli wyzyskać pewne antagonizmy międzypułkowe.

W odpowiedzi pułki "poszkodowane" odpłacały się pięknym za nadobne, a dla siebie tworzyły przyśpiewki bardziej cenzuralne, podkreślając swą bitność, dziarskość itp. Gros przyśpiewek powstało w latach 1919-1920. Wrosły w życie i atmosferę kawaleryjską. Zawierają w większości kawałek dziejów każdego pułku i stąd posiadały pewną wartość historyczną, ogólnokawaleryjską. Ostatecznie w ciągu międzywojennego dwudziestolecia żurawiejki ugruntowały się w tradycji kawaleryjskiej, zyskały sobie popularność i prawo obywatelstwa.

Wymienię tu za Cezarym Leżeńskim niektóre tylko żurawiejki:


Ogólnokawaleryjską.

Prawda to od wieków znana
Nie ma pana nad ułana.

1 p. Szwoleżerów m.p. Warszawa.

Ciesz się młody szwoleżerze
Masz protekcję w Belwederze.

3 p. Szwoleżerów m.p. Suwałki.

Kto w Suwałkach robi dzieci
Szwoleżerów to pułk trzeci.

1 p. Ułanów Krechowieckich m.p. Augustów.

W boju dzielni, zawsze wlani
Krechowieccy to ułani.

2 p. Ułanów m.p. Suwałki.

Kto w kieliszku topi troski
To ułanów pułk grochowski.

i p. Ułanów m.p. Wilno.

Weneryczny i pijański
To jest czwarty pułk ułański.

10 p. Ułanów m.p. Białystok.

Jedzie ułan z dziesiątego
Wyją psy na widok jego.

13 p. Ułanów m.p. Nowa Wilejka.

Zawsze dzielny i bojowy
To trzynasty pułk różowy.

11 p. Ułanów Jazłowieckich m.p. Lwów.

Hej dziewczęta w górę kiecki
Jedzie ułan Jazłowiecki.

18 p. Ułanów Pomorskich m.p. Grudziądz.
(Ten od szarży pod Krojantami).

Wiać przez morze na Pomorze
Osiemnasty zawsze może.

19 p. Ułanów m.p. Ostróg.

Dziewiętnasty to hołota
Ma otoki jak piechota.

20 p. Ułanów m.p. Rzeszów.

Trochę panów, trochę chamów
To dwudziesty pułk ułanów.

22 p. Ułanów m.p. Brody.

Śmierdzi nafta, robi długi
To jest pułk dwudziesty drugi.

I p. Strzelców Konnych m.p. Garwolin

(zmotoryzowany).

Z całej Polski zbieranina
To są strzelcy z Garwolina.

i p. Strzelców Konnych m.p. Hrubieszów.

Tęga mina, pusta głowa
To są strzelcy z Hrubieszowa.

3 p. Strzelców Konnych m.p. Wołkowysk.

Kawał d... zamiast pyska
To są strzelcy z Wołkowyska.

5 p. Strzelców Konnych m.p. Dębica.

Po pijaństwie leży w rowie
To jest piąty pułk w Tarnowie.

Tradycje żurawiejek były kultywowane jeszcze w czasie drugiej wojny Światowej przez zmotoryzowane pułki kawalerii w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Nie tylko śpiewano stare, lecz także układano nowe jak ta, 15 Pułku Ułanów, dowodzonego we Włoszech przez ppłk. Zbigniewa Kiedacza poległego we Włoszech:

Lepiej zginąć na dnie sracza
Niźli służyć u Kiedacza.

16 p. Dragonów.

Kawaleria bez ogonów
To szesnasty pułk dragonów.

Pułk Ułanów Karpackich.

Przez Karpaty napylali
Karpackimi ich nazwali.

Kontrowersje i konflikty narosłe wokół żurawiejek musiały być jednak nie bardzo ostre i silne skoro powstała odrębna przyśpiewka broniąca żurawiejek:

Kto tradycji nie szanuje.
Niech nas w d... pocałuje.

https://www.youtube.com/watch?v=TNdy0ea6gc4
Żurawiejki

Wracajmy jednak do kasyna oficerskiego w Starogardzie. Po deszczu, jak to latem bywa, zaświeciło słońce i Wieniawa wyraził chęć na krótki spacer, na pobliski rynek. Starogard, który prawa miejskie nabył w 1348 roku posiadał rynek w kształcie kwadratu, z ładnie utrzymanymi kamienicami, z ratuszem pośrodku. Tu też było centrum handlowe z domami towarowymi. Był, więc z pewnością rynek wizytówką miasta, zwłaszcza od czasu, gdy kocie łby zamieniono na szlachetną kostkę granitową. Stanowił miejsce spacerów i spotkań. Tu odbywały się barwne defilady 3. Majowe, a od średniowiecza we wtorki i piątki targi. Okoliczni gospodarze, po kociewsku zwani gburami, ale nie tylko oni, zwozili tu konnymi wozami swoje produkty. Nie było jeszcze poczciwych Ursusów, Żuków, Nys i Fiatów. Nie znano pojęcia cen umownych, urzędowych ani regulowanych, cenę dyktowała podaż i popyt zgodnie z prostą zasadą ekonomii. Takie to były czasy.



Starogard Gdański - Rynek


Do rynku prowadziły wąskie, średniowieczne, czyste uliczki. Jedną z nich, ul. Sambora, zmierzał ze świtą Wieniawa. W rynku spotkał wracającego z pracy urzędnika bankowego o pokaźnej tuszy. Owa tusza najwidoczniej nie podobała się generałowi, więc kazał statecznemu, poważnemu panu, rzucić się do rynsztoka z kałużą. Gdy ten nie chciał wykonać rozkazu Wieniawa, nie przywykły do tego, pistoletem zmusił go do czołgania się w nieprzyjemnej, błotnistej mazi wymyślając przy tym nieznajomego od wstrętnego i opasłego burżuja. W końcu zadowolony, znalazł niebawem inny obiekt zainteresowania. Przez starogardzki rynek przebiegała wówczas autostrada Berlin-Królewiec. Kursowały po niej swobodnie i butnie niemieckie samochody, bowiem Niemcy mieli całkowitą swobodę przejazdu przez Pomorze. Przez Starogard przebiegała też tranzytowa linia kolejowa Berlin-Królewiec. Słowem, miasto leżało na ważnym szlaku komunikacyjnym. Wieniawa postanowił zatrzymać przejeżdżającego mercedesa z niemiecką rejestracją. Gdy ten minął go nie zjeżdżając na pobocze, oddał do niego całą serię strzałów z pistoletu. Na szczęście oko generała po kilku głębszych wódkach w kasynie nie było zbyt celne, a kierowca dodał gazu i znikł skręcając w ul. Tczewską. Po tej strzelaninie przechodnie pochowali się ze strachu do sklepów, rynek momentalnie opustoszał. Nie ulękło się kanonady, jedynie dwóch robotników, wracających z pracy w młynie Niemca Wiecherta. Śmiało pewnym krokiem szli naprzeciw generałowi. To widocznie spodobało się Wieniawie, bo przyjaźnie złapał ich pod pachy i wprowadził do pobliskiego reprezentacyjnego lokalu, hotelu "Vorbach". Nie każdy mógł tam wejść, bowiem wejścia pilnował kolorowo umundurowany, barczysty cerber i byle, kogo nie wpuszczał. W Starogardzie wytwarzano wówczas przedniej marki, doskonały koniak Vinkelhausen, na który generał zaprosił spotkanych robotników. Ci wymawiali się, że z generałem im nie wypada, że nie są odpowiednio ubrani, że wracają z pracy i śpieszą do domu na obiad. Właściciel jednego z największych młynów w Europie - Wiechert nie rozpieszczał ich stołówką czy bufetem, był przecież krwiopijcą, wyzyskiwaczem i kapitalistą.




Starogard Gdański - Młyny Wiecherta


To jednak nie przekonało generała. Stawiam koniak - mówił i ciągnął ich do hotelu "Vorbach". W "Vorbachu" kelnerzy obserwujący całe zdarzenie zza firanek, choć przerażeni, natychmiast podali usłużnie koniak kłaniając się w pas, skłonni natychmiast spełnić wszelkie życzenia tak przecież dostojnego gościa i jego świty. Po kilku kolejkach, na życzenie gości generała, podano czystą wyborową wódkę, produkcji starogardzkiego monopolu spirytusowego. Robotnicy, bowiem przedkładali ten trunek nad przedniej marki koniak Vinkelhausena, mimo jego trzech gwiazdek. Twierdzili, że jak już pić z generałem, to coś przyzwoitego, a Wieniawa chętnie na to przystał, bowiem również nie był zachwycony koniakiem Vinkelhausena. Tymczasem, wiadomość o ostrzelaniu niemieckiego samochodu osobowego przez polskiego generała w Starogardzie, w centrum miasta, w tak zwanym korytarzu pomorskim, na tranzytowej autostradzie Berlin-Królewiec, szybko dotarła do ambasadora III Rzeszy w Warszawie von Moltke, a jeszcze szybciej do pupila Hitlera, gauleitera Forstera w Gdańsku, nazwanego przez samych Niemców królem Albertem.




Starogard Gdański - Hotel Vorbach i ul. Chojnicka


Warto w tym miejscu przypomnieć, że Forster przybył do Gdańska, jako 28-letni mężczyzna w 1930 roku. Wysiadł pewnego październikowego dnia na Dworcu Gdańskim z trzeciej klasy berlińskiego pociągu. Ubrany był w krótkie skórzane spodenki, białe skarpetki i niebieską czapkę. W ręku trzymał obwiązany sznurkiem karton po papierosach Juno. W którym mieścił się cały jego bagaż. Ten człowiek był specjalnym wysłannikiem Hitlera na teren Wolnego Miasta Gdańska, zaopatrzonym w nieograniczone specjalne pełnomocnictwa. Był Bawarczykiem - najmłodszym posłem do Reichstagu. Miał przyłączyć Gdańsk i Pomorze do Niemiec, bezwzględnie tępić wszystko, co polskie, komunistyczne i żydowskie. Temu zadaniu poświęcił wszystkie swoje siły, całą energię i wówczas zadawalająco wywiązywał się z wszystkich życzeń Hitlera.

Na konsekwencje wydarzenia ze Starogardu nie trzeba było długo czekać. Zaraz ostrzelano motorówkę polskich celników patrolującą Nogat i wywołano kilka mniejszych ekscesów antypolskich. Forster szybko zareagował, wykazując niesamowity talent organizacyjny. Pamiętał o wyczynie Wieniawy również we wrześniu 1939 roku. Po wkroczeniu Niemców do Starogardu, bo miasto to i powiat szczególnie sobie "upodobał", stosując tu ostrzejsze represje w stosunku do Polaków, niż w sąsiednich, podległych mu powiatach. Las Szpęgawski pod Starogardem już w październiku 1939 roku stał się miejscem straceń wielu Polaków, w pierwszej kolejności księży i nauczycieli. Tu znalazł też śmierć mój ojciec. W Lesie Szpęgawskim zamordowano 7 tysięcy polskich obywateli.

Generalny Komisarz RP w Gdańsku, minister Chodacki, natychmiast złożył protest u prezydenta senatu gdańskiego Greisera i ze zdziwieniem usłyszał od późniejszego gauleitera Poznania i kraju Warty, że w Starogardzie polski generał ostrzelał niemiecki samochód osobowy wiozący obywateli III Rzeszy na urlop, nad jeziora mazurskie.

Ambasador von Moltke nie omieszkał zaraz zawiadomić swego szefa w Berlinie i interweniował na Wierzbowej składając ministrowi Beckowi ostry protest. Beck wybierał się akurat do Juraty na krótki odpoczynek. Jego urocza małżonka Jadwiga, rozwiedziona z generałem Buchardt-Bukackim przebywała już tam od tygodnia i nie mogła się męża doczekać, telefonowała, że w Juracie włoskie niebo, cudna słoneczna pogoda i nudzi się sama. Beck jak tylko dowiedział się o skandalu w Starogardzie, domyślił się że to wybryk jego przyjaciela Wieniawy i Moltkego jakoś udobruchał, ale sprawy nie zbagatelizował i do Juraty nie pojechał.

Rozdzwoniły się telefony. Najpierw należało uzyskać informacje ze Starogardu. Spokojna zazwyczaj o tej porze linia telefoniczna Starogard-Warszawa z trudem wytrzymała teraz obciążenie. Osłupiałe starogardzkie telefonistki, zazwyczaj o tej porze zajęte szydełkowaniem lub czytaniem rozchwytywanej - wówczas Trędowatej nieoczekiwanie miały ręce pełne roboty. Nie mogły nawet wypić herbaty, głowy pękały im od dzwonków, "szału" można było dostać. Łączność funkcjonowała jednak sprawnie, nic się nie rwało, nic nie zgrzytało. Czuwał nad tym sam Naczelnik poczty. Oficerom 2 pułku szwoleżerów, których płk Mitkiewicz trzymał twardą ręką, porządnie szumiało już w głowach, choć głowy mieli mocne, zaprawione. Po wyjściu Wieniawy z kasyna pofolgowali sobie. Zabawa się rozkręciła na dobre, zaczęły się tańce, śpiewano szlagier sezonu Umówiłem się z nią na dziewiątą. Wtem wszedł oficer rontowy garnizonu i z rozkazu pułkownika natychmiast polecił udać się do koszar do odwołania, ogłoszono alarm.

Na równe nogi postawiono starostę, wicestarostę i komisarza Policji Państwowej. Do hotelu "Vorbach" nikogo nie wpuszczano, wystawiono przed nim posterunki. Terkotały telefony w Warszawie i nie tylko tam.

Cała sprawa, choć zakrawała na skandal międzynarodowy, z pewnością rozeszłaby się po kościach, tak jak wiele dotychczasowych wybryków Wieniawy, ale tym razem dotknęła spraw wagi państwowej. Wieniawa, jako przewodniczący Komitetu ku czci - marszałka Piłsudskiego, miał być następnego dnia w Krakowie, bowiem kardynał Sapieha, pod pretekstem remontu krypty, w której spoczywały od dwóch lat zwłoki marszałka, chciał je przenieść do innego, mniej okazałego pomieszczenia. Należało, więc przedsięwziąć jakieś kroki i w tej sprawie do Krakowa zjechał sam dziekan korpusu dyplomatycznego, nuncjusz papieski Monsiniore Cortessi. Rezultatami rozmów interesował się sam Prezydent Rzeczypospolitej, który oczekiwał informacji. W prasie zawrzało na ten temat.

Tymczasem Wieniawa popijał beztrosko w dalekim Starogardzie czystą wyborową i to z robotnikami. Był w najlepszym humorze, sypał kawałami i żadna siła nie mogła go stamtąd wydostać. Nie odbierał żadnych telefonów, mimo, że dzwoniły z samego Krakowa. Następnego dnia przysłano do pobliskiego Pelplina, siedziby biskupa Okoniewskiego, specjalny samolot, co zrobiono nie bez kozery, jako, że biskup był prorządowy. Wieniawa, choć potwornie skacowany, odleciał nim do Krakowa. Płk Mitkiewicz mógł wreszcie otrzeć pot z czoła i odetchnąć z ulgą.

Alarm odwołano, umilkły telefony. Redaktor Dziennika Starogardzkiego miał ciekawy materiał dla swej gazety. Kłopoty miała teraz cenzura.

Gdy raport o powyższym zdarzeniu znalazł się na biurku Naczelnego Wodza, marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Ten zdenerwowany, stwierdziwszy, że miarka się przebrała, zdecydował krótko: "Wieniawa do kryminału"! Przyjaciele Wieniawy nie pozwolili go jednak skrzywdzić, umyślnie odwlekając wykonanie rozkazu. Ostatecznie misja Wieniawy w Krakowie skończyła się pomyślnie, doszedł do, porozumienia z metropolitą krakowskim i rozkaz Śmigłego odczytano "Wieniawa do Kwirynału". Choć niektórzy uważają to za paszkwil, ale sam pamiętam rysunek na ten temat w krakowskich satyrycznych, a dobrze poinformowanych "Wróblach na dachu".

W ten sposób Wieniawa wylądował w Rzymie, jako ambasador Rzeczypospolitej przy Kwirynale. Co zaskoczyło opinię publiczną. Na warszawskim dworcu zgromadziło się liczne grono przyjaciół i sympatyków Wieniawy, w tym sporo pań, życząc mu szczęśliwej podróży i sukcesów na tak eksponowanej placówce. Obecny był też popularny aktor Adolf "Dymsza, którego Wieniawa, jak zwykle tryskający humorem, pożegnał słynnym "Adolfie, nigdy Panu tego nie zapomnę"! Była to parafraza do słynnej depeszy Hitlera do Mussoliniego, który nie przeszkodził Hitlerowi w aneksji Austrii i nie zajął Tyrolu, czego Hitler się spodziewał. Depeszował, więc uradowany do Rzymu: "Benito, nigdy Panu tego nie zapomnę. Hitler".

Przyjaciele Wieniawy "pamiętali" też o dziennikarzu, który odważył się opisać zajścia w stolicy Kociewia, w Dzienniku Starogardzkim. Niebawem wysłano go do Berezy Kartuskiej, czyli do obozu odosobnienia, jak Berezę oficjalnie nazywano. Obóz wzorowany był na najlepszych niemieckich obozach koncentracyjnych i choć podobno endeków traktowano tam łagodniej niż działaczy komunistycznych, dziennikarz ów o nazwisku, - jeśli sobie dobrze przypominam - Bielecki, wrócił do Starogardu po trzech miesiącach, poturbowany i z powybijanymi zębami. Pouczono go tam dokładnie, że nie należy ujawniać bulwersujących zdarzeń z życia piłsudczyków. "Pohulać" na nich można było dowoli i bezkarnie dopiero za kilka lat. Dzisiaj, z perspektywy lat, zmienił się stosunek do nich, historia wiele spraw skorygowała.

Cała ta sprawa Wieniawy zbulwersowała ówczesny Starogard, ale mówiono o niej raczej na ucho. Można tylko sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby to zdarzenie miało miejsce w 1939 roku. Incydent z Wieniawą w Starogardzie przyćmił niebawem konflikt na granicy polsko-litewskiej. Litwini zastrzelili polskiego strażnika, wobec czego rząd polski przedstawił Litwie ultimatum: albo w przeciągu 24 godzin nawiązane zostaną stosunki dyplomatyczne, albo nastąpi aneksja Litwy. Nie mieliśmy wówczas stosunków dyplomatycznych z Litwą. W radio tłum zebrany pod gmachem Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych w Warszawie, w którym rezydował marszałek Śmigły, skandował:..Wodzu prowadź nas na Kowno!". Na granicy polsko-litewskiej skoncentrowano wojsko gotowe do przekroczenia granicy. Wojna z Litwą wisiała na włosku, do zbrojnego konfliktu jednak nie doszło. Litwa zgodziła się na nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Polską. Attache wojskowym w Kownie mianowany został dowódca 2 pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, płk dypl. Leon Żółtek-Mitkiewicz. Dowództwo pułku objął po nim ppłk dypl. Mikulicz-Radecki. Ten niedługo jednak pobył w Starogardzie. Pułk po nim przejął ppłk dypl. Józef Trepto. Na święto pułkowe 13 czerwca 1938 roku przyjechał do Starogardu Prezydent Rzeczypospolitej z małżonką. Była to jego druga żona. Jak pisze znakomity gawędziarz, płk dypl. Marian Romeyko w swej książce "Przed i po Maju" na stronie 617, wybranką serca głowy państwa stała się żona jego osobistego adiutanta, kapitana piechoty Tadeusza Nagórnego, osoba, co najmniej młodsza od prezydenta o 35 lat, młodsza od jego synów. W ten sposób prezydent najbardziej katolickiego państwa nie tylko wchodził w związki małżeńskie z "rozwódką", lecz i nie poczuwał się do obowiązku przestrzegania kanonów kościoła katolickiego, jeśli chodzi o czas trwania żałoby. Ślubu udzielił im w kaplicy zamkowej sam kardynał Krakowski. Prezydent urodzony w roku 1867 liczył sobie wówczas 71 lat, a jego druga małżonka 36.

Płk dypl. Leon Żółtek-Mitkiewicz w roku 1939 przedostał się na Zachód i był bliskim współpracownikiem gen. Sikorskiego. Odbywał z nim - jak pisze w swych wspomnieniach - podróże do Ameryki. Był przedstawicielem gen. Sikorskiego w międzysojuszniczym sztabie alianckim w Londynie, zmarł po wojnie w Kanadzie.

Wieniawie powierzono przy Kwirynale delikatną misję, przekraczającą jego możliwości: "rozluźnienia" tzw. osi Rzym-Berlin. Rzym miał wywrzeć nacisk na Berlin, by uległy poprawie pogarszające się stosunki z Warszawą. Wieniawa szybko zaprzyjaźnił się z zięciem Mussoliniego, hr. Galcazzo Ciano, ministrem spraw zagranicznych Włoch. Doprowadził nawet do jego wizyty w Warszawie. Min. Ciano pokazano wówczas na mokotowskim lotnisku eskadrę najnowszych polskich samolotów "Łoś", przypomniano o zwycięstwach znakomitych polskich lotników na międzynarodowych zawodach lotniczych Challenge por. Żwirko i inż. Wigury w 1932 roku i kpt. Jerzego Bajana w 1934 roku. Zademonstrowano nadzwyczaj celne działo przeciwlotnicze Boforsa, produkowane przez polski przemysł zbrojeniowy. Min. Ciano miał ostrzec berlińskiego kolegę min. Ribbentropa, że Polska ma, czym bronić swe niebo przed Luftwaffe opasłego Goringa. I chociaż na libacji, tym razem w kasynie, 1 p. Szwoleżerów, którego Wieniawa swego czasu był dowódcą, ambasador wytańczył się z córką Mussoliniego o przeciętnej urodzie, a z hr. Ciano przeszedł na ty, oś Rzym-Berlin nawet nie zgrzytnęła. Nikt już, a zwłaszcza Mussolini. Nie mógł odciągnąć Hitlera od jego szaleńczych planów.

Już w trakcie wojny dzięki Wieniawie i attache wojskowemu w Rzymie, płk dypl. Romejce, Włochy przez pewien czas, to znaczy do protestu Niemiec, przepuszczały kolejne transporty polskich żołnierzy i oficerów do Francji, którym udało się przedostać na Węgry i do Rumunii.

Abdykujący prezydent Mościcki mianował Wieniawę-Długoszewskiego Prezydentem Rzeczypospolitej, choć on nie miał takich aspiracji. Zaskoczyło go to nawet. Nie zgodził się na to generał Sikorski, który przebywał już w Paryżu i spowodował protest Francji. Gen. Sikorski wolał mieć prezydenta sobie uległego, takiego, jakiego miał Piłsudski w osobie Mościckiego. W rezultacie prezydentem został Władysław Raczkiewicz, swego czasu wojewoda pomorski. "Sikorczycy" nie widzieli też Wieniawy w wojsku, o co on usilnie zabiegał. Zrezygnowany i przygnębiony wyjechał generał do USA, zepchnięty na boczny tor, nosił się z zamiarem samobójstwa.

Tam doszła do niego wiadomość, że gen. Sikorski mianował go ambasadorem najpierw w Madrycie, później w Hawanie. W przeddzień wyjazdu na Kubę, Wieniawa załamał się i w 1942 roku popełnił samobójstwo skacząc na bruk z piątego piętra nowojorskiego hotelu "Astoria". W ten sposób zakończył swe bujne i barwne życie, w wieku 61 lat, pierwszy ułan II Rzeczypospolitej.



Grób Generała na cmentarzu Rakowickim w Krakowie


GADKA PO NASZAMU

Dzisiaj zamieszczamy kociewską gawędę, która ukazała się w 3 numerze "Głosu Starogardzkiego" z dnia 5 kwietnia 1957 roku. Tekst drukujemy po przeprowadzeniu drobnych korekt gwarowych. Przekazał go nam Bernard Janowicz ze Starogardu Gdańskiego.

Eneralski bal


Ni mogą powiedzie, żeby tegoroczny karnawał w Starogardzie wypad najgorzy. Przypomnieli mnie sia zara dawne lata i zabawy z czasów nieboszczki sanacyji, jakie odgryweli sia w Sokołniczówce, w Strzelnicy, czy tyż u "Vorbacha". Na jeden taki bal przyjechało jaż z Warszawy para łoficerów, razem z tym jenerałem, co sia nazywał Wieniawa Długoszewski.

Jenerał przychodzi wpsierw do koszar i widzi, że nikogo nima. Zły jak nieszczęście, chlapnół w gamba żołmnierza, co na warcie stojał i pyta:

— Jak sia nazywasz?

— Meldują posłusznie: Jan Kowalski, panie generale!

A jenerał mu poprawiół z drugi strony i znowu pyta:

— Jak sia nazywasz, pytom sia.

— Meldują posłusznie: świnia, panie generale! Ale jak eszcze raz dostana, to przypuszszóm, że zwątpsia, czy żam mniał jaka familja.

Spodobało sia jenerałowi to przemówianie, to dał żołmnierzowi psianć całkownych złotych i poszed do mniasta, tyż na zabawa.

Ledwie wlaz na zala, a tu muzyka, ze samych pojantnych Kociewiaków złożona, rżnie mu marsza jeneralskiego. Zrobił sia szaszór: wszystkie wojskowe, cywile i kobiety stajó na baczność, a jenerał nawet "spocznij" nie powiedział, ja no zmniarkował kelnerów i zafodrował dla wszystkich gości po dwa machandle. Wydał tyż rozkaz, że chto nie chciał wypsić, tan musiał dwa razy jak psies zaszczekać. Jak so już walnie wziani, w czub, to poszli na druga zabawa do "Vorbacha". Po drodze, w rynku, spotkeli "nieprzyjaciela", bo zaczana sia walna strzylanina. Starogardzkie gosposie połotwiereli w nocy łokna. Jedna z nich mówi do swoji somsiadki:

— Ty, co to je? Eszcze Wielganocy ni ma, a szury już z kaliflorku strzelajó?

Patrzom, a tu na środźku rynku stoji jenerał z psistolitam w rance i komandem je:

— Padnij! Powstań! Na ziamnia siad!

Przed nim jakiś lepszy maks łoprawia gimnastyka. Chały mniał już walnie jufefrane, bo tyj nocy pogoda ni była za nadto. Nad ranami cały bal łod "Yorbacha" przeniós sia na łulice i ta mój balowniki zaczaili spokojnym ludziom wykazy podszukiwać i jinsze breweryje wyrabiać. Było przynajmnij o czym gadać, a psiseli ło tym gazety całego świata i łakolicy. Bodaj ze Starogardu tan jenerał pojechał do śwantego mniasta Rzymu, na posada ambasadora polskiego do Kwirynału. Gadajo, że i ta mój walnie dokazywał łobok Mussoliniego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz