sobota, 21 listopada 2015

ZBIGNIEW SAKOWSKI. Koniec ułożonego świata - cz. 3

Koniec Ułożonego świata

W dwóch wywiadach z historykiem Z. Sakowskim pokazaliśmy codzienne życie przedwojennych nauczycieli w powiecie starogardzkim. Czas na suplement

Ze Zbigniewem Sakowskim rozmawia Tadeusz Majewski


Czytelnicy mówią, że potrzebny jest suplement...
- Będzie dramatyczny.
Musi taki być. Przyszła wojna, brutalnie zakończyła tę sielankę.
- Nie do końca taką sielankę. Wskazują na to dokumenty. Były sprawy za nadużywanie alkoholu przez kierowników szkół, sprawy za nadużycia finansowe (z dzisiejszego punktu widzenia problemy niewyobrażanie błahe) i za nadużywanie kar cielesnych wobec uczniów. W sumie margines marginesu, ale te dokumenty mówią, że nauczyciel nie miał lekko.

Co to znaczy - sprawy niewyobrażalnie błahe?
- Na przykład ktoś zbierał składki na jakąś organizację i ich od razu nie wpłacił. Mówimy tu ułamku, a nie wielokrotności pensji. Za to nauczyciel miał sprawę dyscyplinarną i zostawał usunięty ze służby. Mam dokumenty w takiej sprawie dotyczące starego nauczyciela, kierownika szkoły. Zarabiał 300 zł, zebrał 100 zł i nie wpłacił. Miał sprawę, wyrok. Mało tego, poszła za nim opinia człowieka nieodpowiedzialnego, nie będącego godnym pełnienia dodatkowej funkcji, na przykład ajenta ubezpieczeniowego.

Nauczyciele byli elitą, a od elit wymaga się uczciwości.
- Owszem, byli intelektualną elitą. Po pierwszej wojnie systematycznie napływali nauczyciele po polskich seminariach i z końcem lat 20. wszyscy byli już wykształceni. Należeli też do elity politycznej. Pod koniec lat 30. sporo ich należało do BBWR-u (Bezpartyjny Blok Wspierania Rządu). Do lat 30. wielu należało do SChNNST (Stowarzyszenie Chrześcijańsko-Narodowe Nauczycielstwa Szkół Powszechnych) - prawicowych związków zawodowych.

Na czym wtedy polegała prawicowość?
- Między innymi na tym, że odwoływano się do wartości katolickich... To zdeydowanie wygrywało do końca lat 30. Panował tu taki prawicowy klimat, że powołanie ogniska ZNP odbywało się w warunkach na poły tajnych. Założył je w 1927 r. jeden z kierowników szkoły w Starogardzie. Założył tak, żeby nikt się nie dowiedział.
ZNP, Związek Nauczycielstwa Polskiego - lewica?
- Nie lewica, ale związek liberalny, otwarty na nowe prądy, postępowy. To była bardzo silna organizacja w Polsce, która na Pomorzu dopiero raczkowała, a w naszym powiecie nigdy nie miała pozycja dominującej.

Mówimy o związkach zawodowych. To nie są partie.
- Ale przynależność do tych związków pokazywała, kto ma jakie poglądy polityczne. Z połowa nauczycieli, ci starszego pokolenia i miejscowi, miała poglądy prokatolickie, młodsi należeli do ZNP i mieli poglądy nowoczesne. To oni należeli do BBWR-u. Oczywiście nie mylmy tamtego ZNP z powojennym, traktowanym instrumentalnie przez komunistów. Przed wojną to była bardzo postępowa organizacja.

Co to znaczyło: poglądy bardzo nowoczesne, postępowe?
- Chodziło między innymi o to, żeby szkoła była świecka. Chcieli, żeby wszelkiego rodzaju uroczystości religijne i kościelne odbywały się poza szkołą. Szło o odpowiednie proporcje.
Ten światek jakoś się ułożył. Mamy rok 1939. Nagle wszystko się zmienia.
- Ten świat zostaje zburzony absolutnie. Na terenach przyłączonych do Rzeszy, bo przecież w Generalnej Guberni nadal uczono po polsku. Tu dochodzi do katastrofy. Powiat starogardzki włączono do okręgu Gdańsk Prusy Zachodnie. Uderzono głównie w inteligencję, czyli przede wszystkim w nauczycieli, księży i inne osoby zaufania publicznego, na przykład w znanych i szanowanych kupców i urzędników.


Alojzy Wojtaś, kierownik starogardzkich szkół powszechnych, zamordowany w czasie wojny

Doszło do masowych mordów. Nikt się nie spodziewał, co może się stać?
- Generalnie Polacy się nie spodziewali. Uważano Niemców za naród kulturalny. Dlatego wyłapanie nauczycieli mogło się odbyć również i metodą administracyjną, to znaczy wzywano ich do urzędu. Przykładowo w Osieku kazano nauczycielowi Wysockiemu przyjechać do urzędu, a po kilku dniach nakazano żonie odebrać rower. W Zblewie wezwano całą kadrę nauczycielską... Oni nawet czekali na coś takiego, na takie wezwanie. Żyli przecież ze stałej pensji i chcieli wiedzieć, co teraz z nimi będzie... To jest specyfika tego i podobnych zawodów - nauczyciel, aktor - co oni potrafią innego robić? ...Więc poszli na to wezwanie. Paradoksalnie, uratowali się ci, którzy służyli w wojsku. Siedzieli wtedy w obozach jenieckich, na przykład Paweł Burandt z Iwiczna, Jan Stasiak ze Starogardu i Franciszek Doniewski - kierownik szkoły nr 2 w Starogardzie.

Ilu siedziało w tych obozach?
- Nie wiemy ilu. Na pewno kilkunastu. Można mówić o znanych indywidualnych przypadkach tych, którzy przeżyli obóz. Niektórzy wrócili. Na przykład Franciszek Wyżlic - obrońca Modlina. Po kapitulacji twierdzy "wrócił na posadę", czyli do swojej szkoły w Pinczynie. W jakich okolicznościach wrócił, nie wie nikt, bo skąd ma wiedzieć. Wrócił i po jakimś czasie został zamordowany w Szpęgawsku. Wrócił po śmierć... Nie da się określić, ilu było w obozach i wróciło, bo nie ma opracowań. To jest biała plama. Coś wie tylko ten, kto się tym interesował, ale też indywidualnie, poprzez dojście do rodzin, do żyjących potomków.


Franciszek Doniewski, kierownik PSP III st. nr 2


Czyli kto?
- ...Nikt poza mną nie wie, co się z nimi zdarzyło w latach 1939 - 1945. Mówimy o grupie 200 osób. Odejmijmy kobiety, bo ich Niemcy nie mieli w planie eksterminacji. Tyle tylko, że w okresie okupacji nie pracowały w szkołach.
Ten Wyżlic... Był taki naiwny, że wrócił?
- A ty byś nie wrócił? Kto wtedy przypuszczał, że naród, który wydał z siebie Schillera, będzie gazował czy rozstrzeliwał.
Jaki przebieg miała eksterminacja nauczycieli?
- Wrzesień, listopad 1939 to samosądy i represje miejscowych, wynikające z jakichś animozji, waśni, zadawnionych porachunków albo też czystej zawiści. Były też przygotowane listy. Kto ten okres przetrzymał, miał spore szanse dożyć do końca wojny. Najgorszy był ten pierwszy okres po wybuchu wojny.

Kilkunastu nauczycieli było w obozach jenieckich, z 80 osób to nauczycielki, których Niemcy zostawili w spokoju. Pozostaje ze 120 czynnych w 1939 r. nauczycieli. Co się z nimi działo?
- Do Skórcza zwieziono (objeżdżano szkoły) około 60 nauczycieli. Czynnych. Wyjątkiem był emerytowany inspektor Julian Odya. Ulokowano ich w zabudowaniach tartacznych przy dworcu kolejowym. Jan Kaczmarek, ocalony nauczyciel z Żabna, opisywał, że zabrano ich 12 października i zwieziono do Skórcza... Dzisiaj ich dzieci mają lat 80, więc możemy opierać się tylko na relacjach spisanych po wojnie.

Tych relacji jest dużo?
- Mamy książkę pt. "Los jest przestrogą i legendą" Jana Lipskiego napisaną w latach 80. i książkę pt. "Szpęgawsk" - dzieło zbiorowe z 1959 r. To jedyne źródła informacji, ale niepełne.
Co mówią te relacje?
- W Skórczu byli kilka dni. Przy okazji wykonywali różnego rodzaju prace porządkowe na terenie miasta. Kilku uciekło. Są relacje, że mur był słaby. Są też relacje, że mogli uciec, ale bali się o rodzinę. Oprócz nauczyciel byli tam też leśnicy i biuraliści. Ze Skórcza przewieziono ich do więzienia w Starogardzie. Trzymano ich dzień. Bito, maltretowano. Stamtąd wożono do Szpęgawska. Było to po południu, 19 albo 20 października (relacje są różne). Nikt nie ustali, ilu wtedy było nauczycieli. Mówią - 60 - 70. Transportowano ich trzema samochodami. Jeżeli były ciężarowe, a ich 60, to przewożono ich po dwudziestu.


Franciszek Wyżlic, nauczyciel w Pinczynie, zamordowany w Szpęgawsku


Wieziono ich na rozstrzelanie, więc trudno się dziwić - zabrzmi to może jak czarny humor - że relacje są niepełne...
- Część się uratowała i nie musi to być czarny humor... Niepełne, niedokładne... Na przykład relacja Kaczmarka. Leżał już w zbiorowym grobie (ułożyli ich trzech na już zabitych, twarzami do ciał - pod nimi prawdopodobnie leżeli, tak on pisze, księża) i czekał na śmierć, gdy jego kolega krzyknął: "Heil Hitler!". Egzekucję przerwano i kazano im trzem wyjść. Z jego relacji wynika, że to był pierwszy transport. Ale czy ta relacja jest wiarygodna? Na przykład czy mógł ich uratować okrzyk? No nie wiem... Albo relacje o trzecim autobusie, który nie dotarł na miejsce egzekucji. Dlaczego nie dotarł? Też są różne zdania. Według jednej się zakopał (Wincenty Kwaśniewski ze Zblewa), według drugiej się zepsuł, według trzeciej wstrzymano egzekucję na rozkaz z Berlina. Jeżeli przyjąć, że jechało dwudziestu, to dlaczego są relacje tylko kilku z tego autobusu? Osobiście dotarłem do rodzin dwóch z nich - do rodziny Ksawerego Nagórskiego, nauczyciela z Jabłowa, i do rodziny Bernarda Sieradzkiego, nauczyciela z Mirotek. To było przy okazji pisania rozdziałów do książki o szkole w Mirotkach. Pomogła mi dyrektor szkoły Grażyna Kościelna. Spotkałem się z córką Sieradzkiego w domu towarowym w Gdyni. Opowiedziała, że zmarł wkrótce po wojnie, ale zdążył jeszcze opowiedzieć rodzinie, że był w tym transporcie. Nagórski, Kwaśniewski, Sieradzki, a inne nazwiska z tego transportu? Nikt ich nie zna. Uratowało się kilkunastu, może kilkudziesięciu nauczycieli, a istnieją tylko trzy relacje - Kwaśniewskiego, Kaczmarka, Glińskiego z Mościsk. Wszystkie pozostałe z drugich ust.

Może podpisali potem listę i się wstydzili?
- To jest kolejny wątek... Niektórzy podpisywali, ale czy można im się dziwić? ...Powiem taki kawał z czasu wojny. Wzięto Polaka o nazwisku Szwarc do urzędu, żeby na siłę zmusić go do podpisania volkslisty. "Nazwisko Szwarc... To jest pan Niemcem" - mówią. "Nie, jestem Polakiem" - odpowiada Szwarc. "A gdzie się urodzili rodzice?" - pytają. "W Berlinie". "To jest pan Niemcem." "Nie, jestem Polakiem". "A gdzie się pan urodził?". "W Lubece". "No to sprawa przesądzona". "Nie, jestem Polakiem". W końcu zdenerwowany Szwarc mówi: "Panie, czy jak kura zniesie jajo w chlewie, to od razu jest świnią?". Tu robiono z Polaków Niemców na siłę. Kłania się casus Tuska. Tu nie było prostych rzeczy. Kto by nie podpisał, gdyby mu grozili, że zabiją i jego, i rodzinę? Rozmawiamy o sprawach życia i śmierci.

Jednak nie wszyscy podpisywali.
- Jest taka książka "Pomorze pod okupacją hitlerowską". Nie podpisało kilka tysięcy w stosunku do kilkuset tysięcy, których zmuszono.
Wróćmy do tej tragedii w Szpegawsku. W sumie nie zebrano wszystkich, bo było ich ze 120.
- Więcej niż 120. Rzeczywiście nie zebrano wszystkich. Pod uwagę wzięto nauczycieli wybitnych, chociaż zdarzali się i tacy, którzy niczym szczególnym się nie wyróżniali. Klucz, według którego zabrano tych nauczycieli, jest nieznany...

A co z resztą nauczycieli?
- To jest pytanie. Czy któryś z przedwojennych nauczycieli uczył w czasie okupacji? Ano było kilka takich przypadków. Generalnie świadczyły one o zaprzaństwie. Przykładem mógłby być nauczyciel Kosecki z Kościelnej Jani. Jak wspomina Władysław Borowicz z Osieka (przed wojną nauczyciel w Kaliskach), był on przed wojną majętnym nauczycielem, mającym dodatkowe dochody, urzędnik na poczcie. W czasie wojny zmienił nazwisko na Kosberg, wypierając się polskości na każdym kroku. Po wojnie został pozytywnie zweryfikowany. Pracował jako kierowniki 7-klasowej szkoły na Ziemiach Odzyskanych. Nie zostawił w szkole w Kościelnej Jani żadnej kroniki, żadnego dokumentu. Wszystko spalił - i polską, i okupacyjną. A robił obie... Zweryfikowano go pozytywnie, bo nikomu nie zaszkodził. Różnie to było. Inny przykład. Nauczyciel z Semlina (szkoła jednaklasowa) Hugon Grzenia, zabrany przez Niemców w październiku 1939 r., na pewno nie został zamordowany w Szpęgawsku, ale jego nazwisko, jak i jego brata Pawła z Nowej Cerkwi (też nauczyciela), znajduje się w księdze męczeństwa ludzi nauki w okresie okupacji, Zginął prawdopodobnie w obozie koncentracyjnym. Gdzie? Kiedy? Nie wiadomo. Paweł Raszeja ze szkoły nr 3 w Starogardzie zmarł z powodu słabego zdrowia, Jerzy Wiaźmin ze szkoły nr 3 w Starogardzie - zginął w czasie działań wojennych. I tak dalej.

Jerzy Wiaźmin, zginął podczas kampanii wrześniowej

Zebrałeś materiały na temat szkolnictwa przedwojennego. To była biała plama naszej historii. Teraz ten okres wojenny - też, okazuje się, biała plama.
- To wszystko jest białą plamą. Nikt nie napisał o szkolnictwie przedwojennym, nikt nie napisał o okresie okupacji (jeśli idzie o Pomorze, to powstały tylko dwa artykuły naukowe, i absolutnie niewyczerpujące tematu).
A okres powojenny?
- No właśnie! To jest dopiero wyzwanie. Ruszyć ten temat, szczególnie okres początkowy po wojnie. Jestem łapczywy na relacje, na kontakty z ludźmi - żeby jak najwięcej tej wiedzy pochłonąć. Bo to wszystko trzeba kiedyś kompleksowo opisać.

ZBIGNIEW SAKOWSKI: Skończyłem śledztwo w sprawie przedwojennych nauczycieli - cz. 1


ZBIGNIEW SAKOWSKI. Przedwojenna szkoła w powiecie starogardzkim - cz. 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz