sobota, 13 grudnia 2003

50 lat szczęścia

Pierwsza rocznica ślubu - bawełniana, druga papierowa, potem jest skórzana i tak dalej. Wielkimi szczęściarzami są ci, którzy przeżyją razem 25 lat, czyli doczekają srebrnego wesela. A co mają powiedzieć ci, którzy spędzą ze sobą pół wieku? - Jest tak samo jak na początku. Niczemu nie popuściliśmy. Były łzy, były chwile bardzo radosne, był taniec, śpiew i liczne wycieczki. Nam się po prostu udało- powiedzieli Marianna i Alfons Derzewscy.

2 grudnia 1953 roku wzięli ślub cywilny. Kościelny dopiero 25 grudnia 1953 roku. - Tak się śmieję, że ożeniłem się z mieszkaniem, a nie z moją Marianną- mówi pan Alfons. - Ale zanim do tego dojdziemy opowiemy jak to z nami właściwe było.

Szybki ślub

Pochodzimy z Nowego na Wisłą. Chodziliśmy razem do szkoły. To było przed wojną. Ja skończyłem tylko 4 klasy, a moja żona 3 - kontynuuje Alfons Derzewski. Bardzo chcieli skończyć polską podstawówkę, więc uczyli się wieczorowo. Serce zaczęło szybciej bić w szkolnej ławce. Od tego zaczęła się nasza znajomość. - No i tak sobie żyliśmy w Nowym. Niestety moja mam szybko zmarła. Mieszkałam z ojcem sama. Te wszystkie przepisy były takie, że z dnia na dzień przyszedł jakiś urzędnik i nakazał nam się wyprowadzić na inne, zupełnie mniejsze mieszkanie. Jedynym sposobem na "ocalanie" naszego był ślub. Żeniąc się ze mną Alfons musiałby dostać kwaterę. Więc bez zastanawiania w pośpiechu poślubiliśmy się- wspomina pani Marianna. - Pamiętam, że ja pracowałem, Marianna również. Szybko po pracy biegliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego. Pamiętam pode drogą minęliśmy teścia. On zapytał, gdzie się tak spieszymy. A my, ze na ślub, bo mieszkanie trzeba ratować. No i tak to było. W tamtych czasach różnie to wyglądało. U nas tak jak powiedzieliśmy.

Świat był zupełnie zwariowany. - Na przykład moja suknia ślubna. Dziś młode panienki wybierają je w salonach. Przebierają, bo chcą mieć tą najpiękniejszą. Kiedyś tak nie było. Moja była koronkowa. A co jest najśmieszniejsze uszyła mi ją pani, która u nas mieszkała na kwaterze. Nie płaciła mojemu ojcu za dzierżawę i w zamian za to zrobiła dla mnie sukienkę ślubną. Pamiętam była cała koronkowa. Na głowie miałam welon. Był bardzo długi. Gdy szłam do ołtarza nosiły go dwie dziewczynki. Sukienkę mam do dzisiaj. Co prawda nie jest już tak białą jak przed 50 laty, ale to zawsze miłe dla mnie wspomnienie- opowiada pani Marianna.

Tylko praca

- Oj, początki były naprawdę ciężkie. Do wszystkiego musieliśmy dojść sami. Wtedy liczyła się tylko praca. Mój teść miał swoją piekarnię. A że polityka była taka, że swój u swojego nie może pracować, bo okrada państwo byłem zatrudniony nie jako piekarz tylko zaopatrzeniowiec. I tak jakoś się pracowało- kontynuuje Alfons Derzewski. W roku 1924 ojciec pani Marianny kupił budynek w Skórczu. Przez długie lata stał on zupełnie opuszczony. Później zamieszkali w nim jacyś ludzie. Nikt się nim nie interesował, aż do czasu, gdy młode małżeństwo z Nowego, musiało się wyprowadzić. - Nigdy nie chciałam tu zamieszkać. Wzbraniałam się jak tylko było to możliwe. Ale co zrobić. Opatrzność ma swoje drogi, prawda? Przyjechaliśmy do Skórcza, aby otworzyć swój interes. Otrzymaliśmy wszystkie zgody. I tak to się zaczęło. Niby pięknie, ale ile pracy i serca musieliśmy włożyć w tą piekarnię wiemy tylko my. Wstawaliśmy o godzinie 5.00, kładliśmy się spać o 1.00 w nocy- mówią jubilaci. Interes kwitł, państwo Derzewscy nie mogą narzekać, wręcz przeciwnie byli bardzo zadowoleni, ale kosztem nieustannej pracy.

Największe szczęście

Pani Marianna i pan Alfons. Na początku swojego małżeństwa byli sami. Los tak chciał, ze nie mogli mieć dzieci. Pani Marianna leczyła się przez długie lata. - Dopiero po 7 latach okazało się, ze jestem w ciąży. Jaka to była dla mnie radość. Myślała, ze do końca życia będziemy zupełni sami. Aż tu taka niespodzianka. Naprawdę, nie pamiętam piękniejszej chwili w naszym małżeństwie, niż dzień urodzin mojego pierwszego dziecka- opowiada wzruszona pani Marianna.

Syn państwa Derzewskich- Miłosz był upragnionym prezentem od życia. - Ale to nie wszystko. Myśleliśmy, że po tych wszystkich trudach jedno dziecko to już ogromne szczęście. Nie, otrzymaliśmy od Boga jeszcze więcej- córkę- mówią państwo Marianna i Alfons.

Porażka

- Skarżąc się na cokolwiek szuralibyśmy Bogu do oczu. Przez te 50 lat wszystko nam się udało. Po prostu wszystko. Ale jest taka jedna rzecz, którą nam było ciężko przejść. Mieliśmy swój zakład. Wymagał on jednak rozbudowy. Pieniędzy na ten cel nie mieliśmy i zmuszeni byliśmy do wzięcia pożyczki. Nigdy od nikogo nie pożyczałem. Nawet kilku groszy. A tu teraz dość duża kwota, bo 2 miliony złotych. Wtedy było to dla nas sporo. Po pierwsze baliśmy się długu i tego, że go nie zdołamy spłacić. Po drugie miałem do siebie żal, że musze pożyczyć pieniądze. Jednak wszystko dobrze się skończył. Oddałem co do grosza- opowiada A. Derzewski.

Jak szaleć to szaleć

Mogą powiedzieć, że się spełnili w małżeństwie. Niczego nie żałują. Wszystko robili z myślą, że życie jest zbyt krótkie, aby się gniewać, złościć i nie korzystać z okazji. - Posmakowaliśmy wszystkiego co było tylko możliwe. Podróżowaliśmy w różne strony. Zwiedziliśmy między innymi Bułgarię, Włochy i Francję. Do Niemczech jeździliśmy dosłownie co roku.

A zabawa? - Tez była. Potrafiliśmy o 21.00 położyć nasze dzieci i wyskoczyć na dancing. Wróciliśmy po północy i wszystko grało. To się wtedy żyło- śmieją się jubilaci ze Skórcza. Dziś jest inaczej. Młodzi ciągle liczą na swoich rodziców. Są mało samodzielni. Mało kto dożywa tak sędziwego wieku we dwoje. A wystarczy wziąć przykład z państwa Derzewskich.

Recepta

- Praca, praca i jeszcze raz praca. To nasza rada na przeżycie w szczęściu tylu lat. z wszystkiego korzystać, aż do przesady. Nie oglądać się za siebie. Iść do przodu na przekór wszystkim przeciwnościom. Poza tym należy być rzetelnym i nikogo nie krzywdzić- kończą jubilaci.

Państwo Marianna i Alfons obchodzili niedawno Złote Gody. My ze swojej strony życzymy, aby w takiej radości i miłości przeżyli kolejne pół wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz