środa, 3 grudnia 2003

Strehlau

Kociewiak. Pochodzi z Grabowa. Obco brzmiące nazwisko zawdzięcza holenderskim przodkom, którzy cztery pokolenia temu sprowadzili się na Kociewie. Ciągle aktywny mimo ciężkiego zawału serca, który przeżył w październiku 2000 roku. Teraz działa w Polskim Związku Emerytów i Inwalidów. Paweł Strehlau w latach 51 - 53 ćwiczył trenowany przez Kazimierza Domańskiego w Włókniarzu skok w dal, sztafetę, pchniecie kulą i "setkę". Kiedy skończył liceum wyjechał do stolicy. W 1957 roku ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie.Studia

Na te studia dostał się razem z dwustu innymi szczęśliwcami. Dokumenty składało 2 tys. osób. Jest dumny z tego osiągnięcia, bo dostał pełne stypendium. Ojciec, na studia przysyłał mu jabłka i miód, bo pracował wtedy w tczewskiej spółdzielni ogrodniczo - pszczelarskiej. Kiedyś paczka przyszła z rozbitymi słoikami. Oblizywali jabłka.Był sportowcem. Dźwigał ciężary w wadze muszej Miał nawet mistrzostwo powiatu do lat 20 . W tej dyscyplinie sportowej od 1969 roku jest najmłodszym w histori sędzią międzynarodowym. Był świetnym gimnastykiem. Tak dobrym, że zaproponowano mu nakręcenie filmu szkoleniowego. Podczas jego realizacji uległ kontuzji. Nie wrócił już do gimnastyki. Ciężary były jego kolejną pasją.

-Miałem zaszczyt żegnać Waldemara Baszanowskiego kiedy kończył karierę w Elblągu - wspomina pan Paweł - Byłem zresztą asystentem Klemensa Rogulskiego, którego wychowankiem był Baszanowski, Zieliński, Beck i Waliński. W Cetniewie poznałem inną legendę polskiego sportu Feliksa Stama. P o studiach wróciłem do Starogardu, bo miałem nadzieję na stworzenie nowych sekcji w Stoczniowcu, Lechii, Truso i w Kwidzynie. Warszawa jednak zazdrośnie nie pozwalała na uruchomienie konkurencyjnych sekcji. Kiedy to się nie udało wróciłem do Starogardu. Tu poznałem żonę Alcję, która pracowała w Polfie. Pochodzi z Krakowa. Przyjechała tu, bo dostała nakaz pracy.Ślub państwo Strehlau wzięli w 1960. Mają dwie córki. Ewa jest fizykoterapeutą, a Aneta nauczycielką.

Turniej Miast.

Starogard -Kwidzyn. Dziś powiedzielibyśmy , że to był wielki show. Prowadził go Mariusz Walter, dziś właściciel telewizji TVN. To był początek lat 60. Turniej rozgrywano w malowniczej scenerii malborskiego zamku.

- Jedną z konkurencji było łamanie podków. Starogard reprezentował p. Drywa, a Kwidzyn p. Filar. Żeby widowisko telewizyjne było ciekawe podkowy miały być rozhartowane w temperaturze 1200 stopni Celsjusza. Podobno łamie się je wtedy jak zapałki .Kowalowi coś cię pomyliło i podkowy pękały jak zapałki w ich wielkich jak bochny chleba dłoniach. W końcu w sklepie żelaznym u Piłata zakupiono normalne podkowy. Tym nie dał rady żaden osiłek. W tej konkurencji odnotowano remisowy wynik. - opowiada nasz rozmówca.

Fotografia

Za pierwszą pensję pan Paweł kupił wyścigowy rower i aparat fotograficzny Druh. Potem była Smiena, Praktica i inne cuda z "demoludów" Robił zdjęcia z okien kamienicy przy Rynku, gdzie rodzice mieli sklep wędliniarski, na ul. Kościuszki, gdzie mieszkali ludzie biedni i dotknięci biedą i podczas uroczystości. Te zdjęcia zdobywały później rozgłos przy okazji wielu wystaw. P. Strehlau był nauczycielem. Najpierw w "skórze", później w technikum chemicznym.

-Kiedy rozpoczynałem prace pensum wynosiło 36 godzin tygodniowo. Dzisiejsze 18 wygląda przy tym bardzo skromnie. - żartuje nasz rozmówca - Założyłem kółko fotograficzne. Troche poóźniej zapisałem sie do Polskiego Towarzystwa Fotograficznego. Mam legitymacje nr 4482 wystawioną 15 marca 1961 roku. Przez kółko fotograficzne przewinęło się mnóstwo ludzi. Henryk Drążek też do mnie zachodził. To były lepsze czasy. Mogłem chłopakom z internatu spokojnie dać klucze. Wiedziałem, ze niczego nie zniszczą i nic nie zginie. Dziś bałbym się dać te klucze. - mówi z ledwo widocznym grymasem.

Pan Paweł sporo zdjęć zrobił w drodze z i do pracy. Rodzajowe scenki uchwycił przy ulicy Kościuszki. Z czarno - białych fotografii ciekawie spoglądają uczniowie Technikum Skórzanego i Liceum Ogólnokształcącego ( wówczas prowadzonego przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci) podczas żakinady - licealnego odpowiednika studenckich juwenaliów. Podczas przeprowadzki z Rynku zginęło panu Pawłowi całe archiwum. Zostało tylko trochę kopii, którymi ilustrujemy ten tekst. Wiele z tych zdjęć obrazowało codzienne zycie naszego miasta w latach 50 - 60. Trochę żal...

Wojna

Ojciec pana Pawła - Jan był rzeźnikiem. Cechmistrzem - dziś nazwalibyśmy go starszym cechu. W czasie okupacji cała rodzina uciekła do Stalowej Woli. Ojciec przynosił ukryty w gumowych butach łój, z którego matka - Kazimiera gotowała mydło. To mydło sprzedawała potem żeby zdobyc pieniądze na żywność. Mały, wówczas kilkuletni Pawełek spełniał bardzo ważna role. To w jego wózku ukryte było nielegalne mydło. Kiedy "szupo" zbliżali się Pawełek krzyczał wniebogłosy. Zandarmi z reguły rezygnowali z kontroli. Pan Paweł ma jeszcze rodzeństwo. Brat Ryszard mieszka w Lubichowie, siostra Elżbieta uczy matematyki w I LO, drugi brat - Henryk zmarł na czerwonkę w czasie wojny.

- Rodzice opowiadali mi jak cudem unikneliśmy wywiezienia na roboty. Podczas łapanki ukryliśmy się za drzwiami. Na szczęście nikt za nie nie zajrzał.- wspomina pan Strelau.

Powrót

Do domu wracali pociągiem w bydlęcych wagonach. Po drodze zostali okradzeni. Z 5 worków dobytku zostały tylko 2. Dojechali do Skórcza skąd do Starogardu przyjechali wozem, który ciągnął bardzo wymizerowany koń. Ulica Paderewskiego prawie nie była zniszczona. Kiedy jednak wjechali na Rynek ich oczom ukazał się widok zrujnowanych domów. Ich (Rynek 30) był w bardzo złym stanie. Ojciec pracował bardzo ciężko, żeby go odbudować. Kiedy wreszcie otworzył sklep mięsny do "akcji" przystąpili urzędnicy. Wszystko co prywatne musiało zostać upaństwowione. Pan Jan zmuszony był podpisać umowę z Centralą Rybną. Przebranżowił się. Niestety działania urzedników doprowadziły do tego, że sprzedał dom i znalazł pracę w spółdzelni ogrodniczej w Tczewie.

Inspektor

W latach 1973 - 83 pan Paweł był gminnym gyrektorem szkół. Zarzadzął wszystkimi placówkami oświatowymi. Wspomina czerwoną Nysę, którą sprowadził do urzędu. Pomógł Brunon Kanka, któremu potem zrefundowano koszty. Od razu zadzwonił "czerwony" telefon. Samochód miał zostać podstawiany 3 razy w tygodniu. Pan Paweł nie ugiął się i samochodu nie podstawił.

- Otwierałem trzy przedszkola. W Kokoszkowach, Bobowie i Żabnie - wspomina pan Paweł - Założyłem pierwszą w województwie brygadę remontowa. Pomysł był prosty; w każdej szkole na etacie był inny fachowiec. Wspólnymi siłami Miałem kompleksową kontrolę NIK. Mierzono nawet wykładzinę pod listwami przy scianach. Po kontroli okazało się, że dostałem specjalny fundusz z województwa. - opowiada pan Paweł.

Pan Paweł jest bardzo pogodnym człowiekiem. Kiedy ogląda z żoną fotografie wspomnienia odżywają. O kaęć jast gotów opowiedzieć ciekawą historię. Tak ciekawą jak jego życie.

Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz