niedziela, 18 marca 2012

ANNA JURASZEWSKA otrzymała Nagrodę Specjalną Starosty Starogardzkiego

W sobotę (9.03) w Skórczu Anna Juraszewska z Pinczyna otrzymała Nagrodą Specjalną Starosty Starogardzkiego w dziedzinie kultury za rok 2011 "za działalność na rzecz utrwalania dziedzictwa regionalnego Kociewia"

Pani Ania pokazuje dobrą stronę świata

Anna Juraszewska jako nauczycielka nauczania początkowego przepracowała w szkole 37 lat. Uczyła w szkole pod Tucholą, potem w Bobowie, gdzie w 1955 r. wyszła za mąż za Alojzego - organistę, w Pałubinku (17 lat) i Pinczynie....

















Od wielu lat mieszka w Pinczynie. Zajmowała się tu teatrem. Jej wielkim sukcesem było zajęcie przez jej zespół pierwszego miejsca na Festiwalu Teatrów Jednego Aktora w Płocku za sztukę o wiejskim chlebie. Kiedyś, pomimo wrodzonej nieśmiałości, sama grała na scenie, ale tylko w klasycznych spektaklach i dobre role (chodzi o charaktery). Od kilkunastu lat prowadzi zespół wokalno-kabaretowy "Relax". Zaczęła o skeczy. To było lepsze, niż plotkowanie na zebraniach koła emerytek.

Od tamtego czasu pisze gawędy, scenki (skecze), reżyseruje, ćwiczy z ludźmi grę aktorską w Wiejskim Domu Kultury. Kontynuuje pinczyńskie tradycje teatralne (warto wspomnieć, że kiedyś na Teatr Przy Kawie przychodziło blisko sto osób). Pomysły pani Ania czerpie z życia, tego bliskiego i dalszego. Zapisuje to życie w zeszytach. W ten sposób powstaje skrzywione, ale sympatyczne zwierciadełko rzeczywistości. W kościele wystawia coś poważniejszego, z literatury - np. Misterium Męki Pańskiej na podstawie "Jezusa z Nazaratu" Romana Brandstaettera.

O polityce nie pisze. Uważa, że kobiety na wsi, żyjące w cieniu mężczyzn, nie zajmują się polityką, oddają ten temat mężczyznom. Najwyżej coś doradzą. Poza tym o polityce pisać nie warto, gdyż nigdy nie wiadomo, ile jest w niej prawdy. Telewizję ogląda, ale mało - wiadomości (na ogół są złe) i teatr. Prawdziwe wartości można znaleźć poza telewizją. Są nimi m.in. nasza duża i mała historia oraz dawne pieśni, które panie śpiewają na spotkaniach. W swoich przedstawieniach pani Ania zaskakuje nieraz widza, na przykład "aktorem - śpiochem", czyli takim, co to ogląda spektakl jako widz, nagle wstaje i zaczyna grać. Tak bywało w kościele podczas misteriów. W sztukach czy skeczach chce pokazywać dobrą stronę świata.

Uważa, że zło ludziom się nie podoba. Spektakl musi być radosny i z zabawnymi wstawkami, jak np. o nietoperzu, który niedowidzi, niedosłyszy, a się czepia. Pani Ania nigdy nie miała dużych wymagań od życia. Większa emerytura, zdrowie... Złoty Krzyż Zasługi już dostała. "Dawali takim, którzy się zbytnio nie wychylali ani na lewo, ani na prawo".


Z Anną Juraszewską rozmawia Tadeusz Majewski.

- Ostatni raz siedzieliśmy tu, w Pani mieszkaniu, w 2005 roku. Pisałem o Pani reportaż. Jest w internecie. Wchodziła Pani?

- Ja już tam nigdzie nie wchodzę. To znaczy chodzę, ale nie w internecie. Dopóki człowiek chodzi, to... chodzi i nie narzeka... Tak, mało się spotykamy. Nie ma czasu ani okazji... Kawa, herbata, kuch?

Pani Anna wychodzi do kuchni, a ja oglądam "trofea" stojące na półce: Kociewskie Pióro, wyróżnienie Wójta Gminy Zblewo 2008 r. i oprawiony w dużą ramę dyplom "Nagroda Specjalna Starosty Starogardzkiego w dziedzinie kultury za działalność na rzecz utrwalania dziedzictwa regionalnego Kociewia". Skórcz, 9 marca 2012 r.

Robię zdjęcia, a pani Ania wraca z kuchni.

- Podobał mi się ostatni występ zespołu "Relax" w Wiejskim Domu Kultury. Jak zresztą wszystkim. Ile to już lat go Pani prowadzi i jak często wystawiacie spektakle?

- To już będzie 17 lat. Obecnie występuje piętnaście osób... Niedawno zmarł Alfons Połom, jeden z najdawniejszych członków... Dajemy występy według potrzeb, około 20 na rok. Ostatnio występowaliśmy właśnie 8 marca w Pinczynie. Wspomagamy tym zespołem Koło Gospodyń Wiejskich, a czasami pomagają oni nam.


- Czy wszystkie teksty do przedstawień pisze Pani sama?

- Piszę sama, ale czasami dziewczyny coś mi podpowiadają. Próby odbywają się w środy o godzinie 16. Gdy na nie idę, muszę mieć przygotowane teksty, bo przecież nie będziemy plotkować. Mam tekst i trzeba go utemperować, czyli uszykować, albo inaczej - przygotować do wystawienia. 8 marca "Relax" wystawiał moją najnowszą twórczość, kilka utworów scenicznych. Jedna scenka przedstawiała kłócące się sąsiadki. Zarzucały sobie nawzajem, że przypaliły garnek i zasmrodziły całą ulicę Sportową. Na końcu się pogodziły. Nie miały wyjścia, przecież widza się na co dzień przez okna. Zespół śpiewał też "Hymn emerytów" i śpiewankę "Dla was. kobiety". No i była scenka o dziadku z babci, którzy wspominali dawne czasy. Najzabawniejsza scenka przedstawiała doktora Dewajtisa w gabinecie.

- A skąd Pani czerpie motywy do swojej twórczości? Choćby o tym lekarzu....

- Ta scenka jest pozornie śmieszna. To satyra. Satyra najbardziej mi odpowiada. Skąd czerpię... A mało to żyję na świecie? W listopadzie kończę osiemdziesiątkę. Tu i tam się chodzi. Poza tym oglądam telewizor. Interesuje mnie wszystko. Opisuję na bieżąco. Patrzę krytycznie, ale musi być humor, bo inaczej - jak mówią - sztuka nie chwyci. Musi być humor też i z tego względu, że dzisiaj brakuje człowiekowi uśmiechu. Liczy się mamona, spadają na nas kłopoty, a życzliwości tak mało... Ta scenka to satyra, jednak nie na wszystkich lekarzy. Zdarzają się różne typy, ale niektórzy są naprawdę na poziomie. Mam nadzieję, że ta moja satyra w jakiś maleńki sposób przyczyni się do uzdrowienia chorej służby zdrowia...

- Zaskakują w Pani przedstawieniach stroje. Skąd zespół je ma?

- Te kociewskie zafundował nam wójt. A stroje do poszczególnych scenek robimy we własnym zakresie. Poza tym pomagają nam inni. Na przykład pomaga i zawsze jest do dyspozycji Krystyna Engler, pomagają też Krystyna Kamińska i Ewa Piotrowska, która służy swoim samochodem. Dzięki niej pojechałam do Skórcza po odbiór nagrody. Pani Ewa to bardzo dobra dziewczyna, obowiązkowa. Niezwykle angażował się pan Alfons Połom, którego do tej pory jeszcze opłakujemy. W Skórczu była też ze mną moja córka, Mirosława.

- Pani gawędy i scenariusze zostały wydane w formie książkowej. Czy książka ma wzięcie?

- Książkę "Między nami na Kociewiu" - wybór gawęd i widowisk w gwarze kociewskiej kupiło dużo osób. Wiem też, że było za mało w bibliotece i trzeba było dołożyć. To pozycja "na humor", żeby rozweselić ludzi. Zdaję sobie sprawę, że coraz mniej czytają, ale moja książka jest o Kociewiu, o naszych miejscach, a teksty spisane gwarą. Ludzie dla wesołości siadają sobie w fotelu i czytają te gwary. Starsze pokolenie sobie ją przypomina. Nie, to nie jest moje wyidealizowane wyobrażenie czytelnika. Dowiaduję się tu i tu, że tak czytają - w fotelu.

- Własna książka to wielka sprawa. No i ta nagroda. Wyobrażam sobie, jak był Pani szczęśliwa ją odbierając...

- Nie wiem, czy byłam szczęśliwa. Byłam zakłopotana. Pomyślałem: może byli lepsi, a ja tutaj mam taką specjalną nagrodę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz