niedziela, 25 marca 2012

MŁODZI-STG. Opowiadanie pt. Memory. KATARZYNA WICIAK, TADEUSZ MAJEWSKI

Memory


Skąd ona o tym wie?!!

Starszego pana nie po raz pierwszy ogarnęło zdumienie.

A wydawało mu się, że przez ćwierć wieku, zbierając informacje do reportażu historycznego, dopracował się metod, które pozwalają wydobyć z przeszłości wszystko, co możliwe....


Więc - skąd ona, piętnastoletnia smarkula wie? - zadawał sobie na każdym spotkaniu to pytanie. I na każdym kolejnym spotkaniu czuł rosnącą irytację, gorycz i - tak - zazdrość.

Plan przebadanych przez niego leżących obok siebie miejscowości nie zmieniał się na tablicy od dwóch miesięcy. Na początku opowiadał jej wszystko - o genezie nazw, stanie teraźniejszym, tym, co zachodziło tam 50, 100, 140, a nawet tysiąc lat temu. Pokazywał na przykład zdjęcie jaszczurki wyrzeźbionej w kamieniu, znalezionej w Wielbłądowie jako dowód, że istniał tam w średniowieczu zamek. Albo opowiadał o śledztwie, jakie szczegółowo przeprowadził w sprawie pożaru w Barlinie, o tym jak godzinami i nie raz chodził po tej wsi i ustalał, jak to się działo.

Sandra słuchała wydawałoby się nieuważnie. Pisała co chwilę smsy albo - widział po jej oczach - myślała o czymś innym. Gdy zwracał jej uwagę, że nie jest skoncentrowana, odpowiadała, że ma podzielną uwagę (oni, ci młodzi, wszyscy tak bezczelnie o sobie mówią).

Więc o tym pożarze. Chodził godzinami po Barlinie, pytał, aż wyciągnął dokładne daty i opowieści o jakiejś kobiecie sprzed 140 lat, która chciała wyprowadzić solą świętej Agaty pożar z Barlina, bo ta sól ma takie właściwości.

Dziewczyna słuchała już chyba średnio zainteresowana (tak mu się wydawało). Gdy zaczął opowiadać, że w pierwszym założeniu śledztwa tamta kobieta sprzed 140 lat była wiejską famme fatale, która opętała niezwykłą urodą wszystkich mężczyzn i za karę również dopadł ją ogień, zapytała ni stąd ni zowąd: - A muchy?

Zastygł przy tablicy z kredą w ręku.

- Sandro, coś ty powiedziała?!

- Zapytałam o muchy, panie Piotrze - odpowiedziała lekko, znowu zerkając na wyświetlacz komórki.

Skąd ona wie o muchach?!!! Skąd wie, że po kilkugodzinnym śledztwie w Barlinie zmęczony wsiadł do auta i się przeraził.

Otóż ruszając na obchód Barlina w poszukiwaniu wyjaśnień na temat przyczyn pożaru sprzed 140 lat zostawił samochód na podwórku pani sołtys i nie domknął szyb. Po powrocie wsiadł w... ciemne kłębowisko much. Chciał wyskoczyć, ale opanowując obrzydzenie wyjechał jak najprędzej na szosę, pootwierał wszystkie okna i pociągnął sto na godzinę polnymi drogami. Po kilku kilometrach, już na asfaltowej szosie, z satysfakcją stwierdził, że je, hm... przewiało. Chociaż niezupełnie...

- Jedna została, tak? - rzuciła Sandra nie odrywając oczu od wyświetlacza.

Skąd ona o tym wie?!!! Przecież nigdy jej o tych muchach nie mówił, a więc i o tej jednej, szczególnie upartej, która wczepiała się w plastik deski rozdzielczej po stronie pasażera i, gdy patrzył na nią, wydawała się powiększać i spoglądać na niego nieludzkim wzrokiem... Ech...

- Skąd o tym wiesz?!!! - wrzasnął.

Oderwała się od komórki - dziwnej jakiejś (może to nie była komórka? - pomyślał przez chwilę) i zaczęła mówić, jak zwykle trzy razy szybciej niż normalny człowiek - w podobnym też tempie czytała i kojarzyła.

Opowiadała, że to było rzeczywiście 140 lat temu, w podobnym roku, jak ten, no, miniony, 2011. Podobny upał już w kwietniu. Jak w 2011 na słońcu były silniejsze wybuchy niż normalnie. A tamta kobieta nie była taką, jaką on ją odmalował. Żadną famme fatale. Potrafiła komunikować się z owadami.....

- To było tak, panie Piotrze - mówiła nastolatka. - ...Elisabeth odkryła to już w dzieciństwie. Na początku bała się, lecz z czasem nauczyła się panować nad mocą. Odnalazła jej plusy, jak i minusy. Wiedziała, że gdyby ktoś dowiedział się o jej niezwykłych umiejętnościach, chciałby to wykorzystać. Przez wiele lat udawało się jej dotrzymać tajemnicy, lecz pewnego dnia pojawiła się wędrowna karawana. Prowadził ją czarnowłosy młodzieniec o egzotycznej urodzie. Podobno pochodził z dalekiego Libanu. Ale tutejszy język już znał. Elisabeth, owadziarka, zakochała się w nim (tu Sandra dała wyraz swojej pogardy). On na początku nie odwzajemniał jej uczyć, lecz gdy dowiedział się o jej mocy, mocno się nią zainteresował. Aż pewnego dnia tak po prostu sprzedał ją na targu. Tam kupił ją bogaty chłop - Arasm... Prawda, jakie dziwne nazwisko? Był taki jak ona, mam na myśli władanie mocą, lecz jego specjalnością był ogień. Na początku Elisabeth podchodziła do wszystkiego nieufnie. Wciąż pamiętała o wyrządzonej jej krzywdzie. Lecz z czasem przekonała się do Arasma i razem zaczęli doskonalić swoje specjalne umiejętności. Zrodziło się między nimi uczucie. Dlatego było to bolesne dla mężczyzny, gdy zauważył, że jego ukochana z nieśmiałej, zranionej dziewczyny staje się żądnym zemsty potworem. Wtedy uznał, że musi się jej pozbyć. Nie ze względu na siebie, ale ze względu na innych, by zaślepiona nienawiścią kogoś nie skrzywdziła. Z bólem serca wywołał ścianę ognia, która zaczęła gonić Elisabeth. Owadziarka uciekała przez wieś z, hmm pan nazwał to solą świętej Agaty, a tak naprawdę był to rzadki kamień, który czynił jego posiadacza nieśmiertelnym. Kobietę w końcu dopadł ją ogień, a ona spłonęła żywcem. Lecz magiczny kamień zapewnił jej wieczne życie.

Co za brednie - spłonęła żywcem, ale wiecznie żyje - pomyślał z niechęcią. Sandra, podobnie jak już nieliczne czytające osoby z jej roczników, uwielbiała fantasy i horrory. Ale od tego czasu co tydzień prosił ją o weryfikację faktów (wydawało mu się, że to były fakty), jakie zebrał na temat historii tego obszaru z najwyższym trudem, z zachowaniem należytej staranności. Ciekawiło go, jak mocno jej wypaczona przez te książki i gry komputerowe fantazja zdeformuje owe prawdziwe światy sprzed iluś tam lat, jak zrekonstruował pisząc reportaże historyczne.

Zawsze słuchała jakby była nieobecna duchem, lecz gdy kończył, odkładała już wiedział, że nie komórkę, a - no właśnie co?! - i bez namysłu opowiadała swoją wersję. Zupełnie jakby tam przed chwilą była, jakby przed chwilą oglądała zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lub ponad stu lat.

Tak było w przypadku dwóch sióstr w Conradstein. Jedna z nich, matka trojga dzieci, zachorowała na cholerę. Na łożu śmierci młodsza siostra przyrzekła jej, że nie wyjdzie za mąż i wychowa jej dzieci. Tak też się stało.

- Czyż to nie było piękne wyrzeczenie? - zapytał.

- Nie, panie Piotrze. Bo....

Nie, bo... Jak nie cierpiał tego jej wstępu. Nie, bo - i od razu opowiadała z prędkością maszynowego karabinu, jak było w rzeczywistości.

- Więc mów, Sandro. Też jakaś owadziara? - zakpił.

- Niech pan nie kpi.... Ta z pozoru dobra kobieta, miła sąsiadka i kochająca siostra była morderczynią. Stefania, bo tak miała na imię, rzeczywiście złożyła swojej umierającej siostrze przysięgę, w której obiecała zająć się jej córkami. Wymagało to od niej wielkiego poświęcenia. Miała ogromny talent aktorski. Chciano ją ściągnąć do teatru do Gdańska. Przysięgając wyrzekła się sławy i bogactwa, jakie mogła mieć dzięki karierze aktorki. Zrzekła się też wygodnego życia w mieście, aby pozostać na wsi z siostrzenicami. Jednak w jej życiu pojawiła się coś, czego nie potrafiła się wyrzec - miłości. I wtedy do akcji włączyła się Elizabeth. Przy pomocy owadów zawładnęła Stefanią. Z tamtym dniem Stefania stała się kobietą, która rozkochiwała w sobie mężczyzn, zakochiwała się też, a że była chorobliwie zazdrosna, nie mogąc wejść w związek małżeński mordowała ich. Wszystko robiła z premedytacją, zwracając uwagę na każdy, nawet najmniej ważny szczegół. Oczywiście na obronę Stefanii mogę dodać, że mordowała nie będąc w pełni świadoma. Wszystkiemu winna była przecież Elżbieta, która żywiła szczerą nienawiść do każdego mężczyzny, którego kochała.Nie wierzy pan? To proszę sprawdzić.

Tu Sandra zaczęła podawać daty i nazwiska.

Cóż za horror! - pomyślał pan Piotr. - Siostra, ta szlachetna kobieta, według dziewczyny była opętana. Kochała i nienawidziła! To już była fantazja granicząca z chorobą. Niemniej, jak przystało na rzetelnego dziennikarza, pojechał do wojewódzkiego archiwum i sprawdził. Gdy przeglądał dokumenty, uderzyło go, że w miejscowości Conradstein w owym czasie, czyli w drugiej połowie XIX wieku, zamordowano trzech mężczyzn. Mało tego, w miejscowościach leżących dookoła zamordowano czterech innych. Wszyscy byli w kwiecie wieku. Zabójca nie został wykryty. Mieszkańców tych miejscowości i w ogóle rejonu opanowała wtedy taka histeria, że w celu wykrycia sprawcy sprowadzono nawet słynnego detektywa ze stolicy i jasnowidza pochodzącego z Ustrzyk Dolnych, a praktykującego we Wiedniu. Bez efektu.

Przeszedł go dreszcz - wszystko się zgadzało z wersją dziewczyny. Czyżby po 120 latach rozwiązała tę mroczną zagadkę? Co tam rozwiązała! Ona, rozmyślał w domu wieczorami, wiedziała! Czuł, że traci rozsądek.

Z tygodnia na tydzień pytał o sprawy coraz bardziej szczegółowe, na przykład o dwie bliźniaczki z Kotez. Żadna z nich nie wyszła za mąż, choć były to podobno wyjątkowo piękne kobiety i starało się o nie sporo mężczyzn. Cóż z tego? Gdy jedna się umówiła na schadzkę, druga szła za nią.

- Panie Piotrze, to nie było tak, bo.... -

- Bo znowu pojawiła się Elisabeth. Zawładnęła obiema kobietami, tak samo jak Anną. Obie siostry traktowały siebie jak wrogów. Robiły sobie złośliwości, rywalizowały na każdym korku. Dla owadziarki życie było jak gra, a ludzie stanowili jej własne pionki. A jaka była stawka? Chodziło tu o miłość? Może o wzbudzenie lęku? Szacunek? A może jej własne widzimisię - dziewczyna uśmiechnęła się nagle, lecz nie był to miły uśmiech.Raczej chłodny, arogancki uśmieszek. Chwilę potem zamrugała gwałtownie oczami, rozejrzała się po gabinecie pana Piotra jakby zdezorientowana tym, co widzi.

Po czterech miesiącach świat przedstawiony jego reportaży, który na ogół malował w jasnych, pastelowych barwach, pełen szlachetnych ludzi, na skutek jej "odkryć" stał się dla niego mroczny, a motywy działania bohaterów co najmniej dziwaczne. Był prywatnie u psychologa, a później zapisał się do psychiatry.

- Niech pan się nie martwi - stwierdziła dziewczyna na ostatnim spotkaniu. - Ja panu wszystko wyjaśnię (co za paradoks - z nauczyciela stał się pokornym uczniem!). Wzięła kredę, wymazała na dole tablicy pas niezmazanej od kilku miesięcy mapy i zaczęła pisać... co? Jakby hieroglify. Kreśliła liczby rzymskie, arabskie, kreski, kółka, trójkąty, zygzaki i objaśniała. Wzór na rzeczywistość, którą nieporadnie i powierzchownie opisywał w swoich tekścidłach.

^^oc+jkih/ug=IV-hjgio4^5giop


Pan Piotr, gdy mówiła, czuł, że traci rozum. Przez mózg przelatywały mu jakieś dziwne obrazy - Arab kroczący z wielbłądem z Libanu, kobieta potrafiąca bez słów porozumiewająca się z owadami, miłość - nienawiść, muchy, mnóstwo much, targ, słońce, pożar, nóż, nienawiść - Boże, ileż postaci, ciemnych, splecionych wątków!

Spojrzał na jej niby-komórkę, która nagle się do niego odezwała brzęczącym głosem.

- Nie trzeba było pisać tych niedorzeczności.

- Słucham?! - rzekł do niby-komórki Sandry.

Dałby głowę, że w tle tego głosu słyszał dobiegające z komórki - nie komórki dzwony bijące na alarm, gorączkowe słowa komend wzywającej do gaszenia ognia i... narastający, senny głos much. Poczuł się dziwnie. Spojrzał w oczy nastolatki i przypomniały mu się tęczówki tej jednej muchy (czy mucha ma tęczówki?!), która pozostała w aucie, kurczowo uczepiona plastiku.


Dobry 

Dziękuję za troskę. Czuję się już lepiej, jednak nie potrafię sobie przypomnieć niczego z ostatnich kilku miesięcy. Lekarz mówi, ze to normalne i że mam się tym nie przejmować. Na szczęście rodzice przynieśli mi do szpitala laptopa, więc mogę wykorzystać ten czas na pisanie. A jak Pana reportaż, Panie Piotrze?

Siedząc w fotelu redakcyjnego gabinetu czytał maila od dziewczyny. Bardzo się przestraszył, gdy na ostatnich zajęciach dziewczyna straciła przytomność. Wszystko stało się tak nagle. Dźwięk telefonu, głos kobiety i te musze oczy. Aż ciarki go przeszły. Chwilę potem ciało nieprzytomnej dziewczyny pokryły owady. Czarna postać podniosła się na nogi.

- Teraz poznałeś moją historię - odezwała się.

Niby była to jego uczennica, Sandra, lecz głos nie należał już do niej. Był inny, jakby zdeformowany. Napawający lękiem.

- Zabawnie było przyglądać się tobie przez ostatnie kilka miesięcy. Uznałeś ją za nienormalną, zacząłeś się jej bać, a tak naprawdę to przede mną powinieneś kulić się ze strachu - nagle pokój wypełnił donośny śmiech. - W ogóle jak mogłeś pomyśleć, że ta żałosna zabawka może w jakiś sposób udzielać jej informacji o całym moim życiu? - szydziła bawiąc się telefonem. - Jednak muszę przyznać się, że emitowane przez to coś fale pomagały mi kontrolować moje owady, dzięki czemu łatwej było mi zawładnąć tą smarkulą. Hahaha. Zabawa trwa dalej, zapamiętaj to. Następny ruch należy do ciebie - szepnęła, a owady powoli zaczęły odczepiać się od ciała nastolatki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz