czwartek, 2 stycznia 2014

TERESA WÓDKOWSKA. Jana Stanisława Justy wspomnienia wojenne

Telewizor, radio, okno na świat, fotografie żony i sióstr powykładane na podwyższeniu - to moje sanktuarium (J.S. Justal)

Samotność wśród ludzi

- Dlaczego nie jest kombatantem? - takie pytanie zadaje sobie i innym osiemdziesięcioletni
mieszkaniec Smętowa Jan Sta­nisław Justa, dla którego wojna to koszmar, z którego do dzisiaj się
nie uwolnił. 1 września 1939 r. zamiast do wojska pan Jan został zaszerego­wany do Miejskiej Straży Pożar­nej w Tczewie .


- Pod eskortą tczewskich SS-manów zostaliśmy odprowadzeni do szpręgowanego mostu przez
Wisłę, przy którym pracowaliśmy 8 miesięcy. W połowie lat czterdziestych postarałem się o pracę
u Tuchla w Tczewie, w tej samej stolarni, gdzie uczyłem się przed wojną zawodu, tylko że wtedy
należała ona do mistrza Zielińskiego - mówi Jan Justa.

Przypadek zrządził, że został zatrudniony w warsztacie ślusarsko - elektrycznym "Torpedolaboratorium" na Oksywiu. Po pew­nym czasie został powołany do wojska. Ponieważ pracował przy torpedach, skierowano go do ma­rynarki. Przeszkolenie rekruckie odbył w Sanantdie we Francji, po czym ukończył sześciomiesięczny kurs o maszynach parowych. Po przeszkoleniu został odkomende­rowany do V Floty Kontrtorpe-dowców we Francji.


- W walkach z nieprzyjacielem zostałem ranny i znalazłem się w szpitalu polowym, stanowiącym
równocześnie schron. W tym cza­sie zbombardowano port Lehawir. Miałem ogromne szczęście. Gdyby zwolniono mnie o jeden dzień wcze­śniej ze szpitala, to albo bym został umazany w mazucie, albo bym nie żył, bo bardzo wielu żołnierzy zginęło - wspomina pan Jan.

Po zniszczeniu portu żołnierze zostali ewakuowani. Dotarli do Paryża. Jan Stanisław Justa otrzymał bilet do Świnoujścia, następnie do Elbląga, wreszcie został odkomenderowany na jugo­słowiański okręt Sybiniko, zare­kwirowany przez Niemców i prze­znaczony do generalnego remon­tu we Włoszech. Tutaj zapoznał Michała Kostrzewskiego, z któ­rym szczerze się zaprzyjaźnił.

- W połowie marca 1945 roku ze szpitala, gdzie stwierdzono chroniczny katar żołądka, wróciłem do portu. Statek już został wyremontowany, a ja zostałem odkomenderowany na barki desantowe. Płynęliśmy pod eskortą dwóch jednostek do Wenecji.


Pod koniec marca Jan Stanisław Justa był jako niemieckim mary­narzem. W niemieckim wojsku służył 19 mie­sięcy. Po wojnie 30 dni spędził w niewoli, 7 miesięcy w 2 Korpusie Wojska Polskie­go. Jak powiada, w wielu sytuacjach wyra­towało go wrodzone poczucie humoru, po­zytywne myślenie, które do dziś go nie opuszcza. Żyje wspomnieniami...

Został skierowany do artylerii przeciwlotniczej. Jako cieśla zgło­sił się do ekipy budowlanej, która budowała stanowiska strzeleckie na południe od Wenecji.

- W nocy z 23 na 24 kwietnia alianci zbombardowali istniejące stanowiska przeciwlotnicze i szo­sę prowadzącą do miasta Gotamarina. Po tej nocy pełniłem wartę.
25 kwietnia o godz. 19 zauwa­żyłem na wieży ciśnień białą flagę. Padł rozkaz, żeby przygotować
się do zbiórki. Żołnierze stanąć mieli w pełnym wyposażeniu i czekać na dalsze rozkazy.
W nocy z 25 na 26 kwietnia 1945 roku jednostka poddała się.

- Po ogołoceniu wszystkich z wszystkiego zostaliśmy przekazani dowództwu aliantów w ogrom­nym obozie jenieckim. Tutaj zna­lazłem swojego przyjaciela Michała Kostrzewskiego. Od tego czasu
byliśmy zawsze razem, bo według alfabetu po "j" jest "k". Zostaliśmy wcieleni do armii polskiej. 26 maja z pruskich sołdatów staliśmy się polskimi żołnierzami w angielskich mundurach. W ostatnim
rejsie po Adriatyku zostaliśmy przydzieleni do 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii.


8 grudnia był ostatnim dniem Jana Justy w Korpusie. Tego dnia wraz z Michałem Kostrzewą i czte­rema innymi kolegami postanowił wrócić do Polski. Pociągiem dotarli z Ankony do Rzymu. 9 grudnia zgłosili się do Warszawskiej Misji Wojskowej. Po otrzymaniu doku­mentów na powrót do kraju, 17 grudnia drugim transportem, pociągiem towarowym udekorowanym czerwonymi flagami i napisami "Solute Bela Italia", "Wiwa Polonia" opuszczali Włochy.

- Dojechaliśmy do Międzylesia. Zostaliśmy zdemobilizowani przez wojsko polskie. Po otrzymaniu zaświadczenia i 500 złotych każdy na swój sposób wracał do domu. W Katowicach pożegnałem się z Michałem, który wręczył mi swoje zdjęcie, cenną pamiatkię. 24 grudnia roku pańskiego 1945 cały i zdrowy wróciłem do domu, do Tczewa, zastając matkę, siostry i szwagra w dobrm zdrowiu - kończy swoje wspomnienia Jan Stanisław Justka.
Teresa Wódkowska
Na podstawie Tygodnika Kociewskiego, nr 25(53) z dnia 20.06.2001 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz