środa, 6 lutego 2008

Godziszewo - obiecali i...?

Godziszewo, gm. Skarszewy. Obiecali Plichtom "Amerykę", pokazują figę?

Tylko u Plichtów po staremu

Godziszewo. Brzydka wieś. Ale prawie wszędzie widać zmiany. Wille na wzgórzu, w starej wsi przebudowy, na podwórzach auta, nawet po kilka. Tylko u Plichtów po staremu - ten sam metraż i ten sam obrzydliwy grzyb. Można go dotknąć - siwy zamsz, jak kto się nie brzydzi. Można go wyczuć w powietrzu.

Podczas kilku odwiedzin poznałem nawet historię domu, w którym mieszkają Plichtowie. Od lat 50. są w nim mieszkania dla nauczycieli (po części dom należy do gminy). Przez krótki czas, od 1947 roki, dosłownie kątem mieściła się tu biblioteka. Potem przenieśli ją do zlikwidowanego posterunku Milicji Obywatelskiej przy ul. Tczewskiej. Z powodu wilgoci i ciasnoty. W tym właśnie kącie po bibliotece kątem mieszkają Plichtowie.
Ja wiem, o takich sprawach, o biedzie, nieludzkich warunkach zamieszkania trudno się pisze. A inni ludzie? Od razu szukają winych w... biedakach. Tu jest bez winy. Czy Plichtowie są sobie winni? Nie. Zajeżdżam do nich znienacka, mam notatki z kilku rozmów z 6 lat. Sprawdza, czy nie ma rozbieżności w "zeznaniach". Wszystko po to, żeby wykluczyć jednostronność. Znam temat na pamięć. Do rzeczy więc... .

Najpierw o niej
Pisząc ten już kolejny artykuł postawiłem sobie pytanie: Czy ona i on mieli szansę się dorobić? Odpowiedź brzmi: Nie.
Najpierw o niej - Reginie Plichcie ("prześwietliłem" za przeproszeniem jej życie). Oto ono.
Dorastała w domku - mieszkaniu na 11 m kw., bez łazienki i nawet pieca kaflowego (grzały dwie "kozy"). Potem przez 7 lat opiekowała się matką, która nie mogła wstać z łóżka. No dobrze, a inni z rodziny? Jej brat był na rencie. Nie mógł jej nawet pomóc... W ciężkiej sytuacji pomogli jej za PRL-u. Wiedząc, w jakich mieszka warunkach, dali jej pracę w bibliotece. Starało się o nią osiem osób. Potem pomogli drugi raz, dając pomieszczenie 22,7 m kw. Po przeniesionej do zlikwidowanego posterunku MO bibliotece. Przeszła z 11 m kw. na 22,7 zawilgoconych. Metrażowo się trochę poprawiło, ale co to było i jest za mieszkanie? Długo bez wody, wilgotne, z grzybem dziś już wszędzie... Pytałem o pracę... 42 lata w bibliotece. Biblitekarka, ale też i sprzątała, paliła w piecu... nieważne. Przeszła na emeryturę w ubiegłym roku, akurat jak Gmina postanowiła przenieść bibliotekę do szkoły... Czy jako bibliotekarka mogła coś odkładać, dorobić się?
Nie bądźmy śmieszni.

Teraz o nim
On. Mąż. Też jest na emeryturze. Pierwsza praca - tokarz w Bałtyckim Zakładzie Klimatyzacji, potem w Stoczni Marynarki Wojennej na Oksywiu. Uczciwie, 41 lat. Czy mógł się dorobić? Nie. I też z biednej rodziny. Jego ojciec, kolejarz w Zajączkowie Tczewskim, stracił nogę, kiedy on miał 7 lat.
Dlaczego nadmieniam tu w wielkim skrócie o rodzicach? Zauważcie, jak w życiu bardzo ważny jest start - wiano od rodziców. Popatrzcie dookoła - ilu ludzi zaczyna dorosłe życie już wyposażonych przez rodziców. A w ich przypadku?

Powie ktoś, że jednak mogli...
Można posatwić pytanie, dlaczego mąż nie mieszkał stale z rodziną w Godziszewie. Ja zapytałem. Bo, już mieszkając na tych 22 m kw. Plichtowa dochodziła jeszcze do matki, a tu miała małe dzieci - dwie dziewczynki, które - na marginesie - przez ten grzyb i biedę ciągle chorowały... Niezręcznie było mu tu mieszkać. Skakać przez kotarę zamiast ściany nad głowami córek? Więc wynajął stancję w Redzie na poddaszu (zresztą wychodziło taniej). Do "mieszkania" przyjeżdżał kilka razy w tygodniu.
Powie ktoś, że jednak mogli coś wybudować... Za co? Chociaż tak, próbowali. Coś tam na jej ojcowiźnie, na 10 arach, postawili. A potem już nie dało rady. Tym bardziej, że córki poszły na studia... Tu uwaga. Czyż to nie godne podziwu, że mieszkając w takich warunkach bardzo dobrze się uczyły? A potem ukończyły studia (jedna zrobiła nawet dwa fakultety)? Ale to kosztowało. W pewnym momencie Plichtowie sprzedali tę ojcowiznę, żeby płacić na ich kształcenie córek. Sam akademik dla dwóch kosztował 800 złotych.

Hmm... Czy mogli coś zmienić?
Ludzie nie lubią mówić o biedzie. Najłatwiej szukając winnych wskazać na samych biedaków. Jest powiedzenie - "bogaty biednego nigdy nie zrozumie". Święta racja. Czy słyszeliście ostatnio w telewizji, co powiedział Arkadiusz Rybicki? Że pod względem rozwarstwienia majątkowego jesteśmy na drugim miejscu w UE po Portugalii? Niedługo będziemy na pierwszym. Dwa nierozumiejące się światy... To taka dygresja.
Czy Plichtowie mogą coś zmienić teraz? Mając on: 1200 zł, ona: 1080 zł emerytury? Czy to dużo? Kupili sobie nowy rower... I mając ona: 64 lata, on 68 lat? Dwoje schorowanych i znerwicowanych ludzi?
Ja wiem. Słowa - klucze. Niezaradność, roszczeniowe podejście. Dodam jeszcze homo sovieticus - postkomunistyczny zespół bezradności. Słowa, które niby wszystko tłumaczą. Niby? ...Drążę dalej.
Czy nie mogli przerobić tych 22,7 m kw. na w miarę przyzwoite mieszkanie (przez długi czas tam nie było nawet ubikacji i wody)? Mogli. Zresztą zrobiła to gmina (ubikacja - 6 lat temu). Taki ma obowiązek.
Następne pytanie: Czy w ich życiu była szansa na zmianę mieszkania? Była. Po 24 latach mieszkania z córkami w tym grzybie.
W 2002 roku Plichtowa starała się o 100-metrowe mieszkanie na górze, które się zwolniło. Jakaż ta kobieta była zdeterminowana. Córki mocno chorowały. Pisałem wtedy o tej sprawie - "na dole piekło, na górze niebo"... Mieszkanie dali, ale nie jej, a córce mieszkających w nim do śmierci nauczycieli, która... od lat przebywała w Niemczech. Uważali, że niby to jest po jej rodzicach, więc że jej się należy. Wtedy padła nawet propozycja, żeby Plichtowa to od tej córki odkupiła. Nie dosłownie - bo jak ktoś może sprzedawać komunalne? To miało być takie niby odstępne, po cichu - za 5 tys. zł, kiedy ona zarabiała 700 zł. ...Ale formalnie mieszkanie przyznano jej. Była zdeterminowana. Zagroziła, że wejdzie tam na dziko, bo ma chore dzieci. I prawnie otrzymała... Co stało się po tym, nie piszę - sprawa delikatna... Było, minęło. Plichtowa nie ma już żalu. Zresztą nie wierzyła, że dostanie tę górę, to niebo. Teraz mówi: "Niech tamta sobie mieszka spokojnie". I dodaje: "Tu się nie da nic zrobić. W gminie rządzą nauczyciele. Oni wszyscy się znają. Tam nie mam po co iść".

Teraz, kiedy zeszli się na emeryturze
I teraz, kiedy oboje są już na emeryturze, szansa pojawiła się ponownie... Właściwie to pojawiła się wcześniej, w 2003 r., kiedy to burmistrzowie kilkakrotnie i przy świadkach obiecywaliście jej, że jak biblioteka "przejdzie" do szkoły, to oni otrzymają zwolnione po bibliotece pomieszczenie. Nie tylko obiecywali. Plichtowa ma na wszystko dokumenty. To są przyrzeczenia na piśmie. Obietnice były powtórzone w maju w ubiegłym roku. Że na pewno dostaną - niby tylko 30 m kw., ale wreszcie suche. I Plichtowa miałaby kawałek ogrodu, bo tu ma tylko wyjście na kilka metrów - zupełnie jak pies przy budzie. Byłem, widziałem.
Plichtowa uwierzyła. Nawet zrobiła zakupy pod to mieszkanie. Okna z PCV, panele na podłogę, płytki do łazienki, kompakt do WC, płyty kartonowo-gipsowe. Kupowała od czasu, jak burmistrz obiecał. Pytała wprost, czy może już kupować. Mówił, że tak. To był zakup ich życia. Teraz to wszystko stoi i leży w przedsionku do tej nory, w której mieszkają.

Mozna sobie wyobrazić. Co czuła...
Można sobie teraz wyobrazi, co Plichtowa musiała czuć, kiedy dostała to pismo, że te 30 m kw. po bibliotece gmina wystawia na sprzedaż... Właściwie trudno się im dziwić, że to robią - po sprzedaży cały budynek byłby już własnością prywatną. Problem komunalnej części gmina ma - mówiąc kolokwialnie - z głowy. Ale z głowy nie mają problemu Plichtowie... Oczywiście można rzec: To niech sobie kupić... Tylko że oni w przetargu nie mają żadnych szans.
Czytam dokumenty. Jak można tak łamać słowo? Obojętnie, czy ustne, czy pisane. Uważam, że ma rację przewodniczący RG Skarszewy Andrzej Flis pisząc, że nie wolno łamać umów.
Jeszcze tu uwaga na temat innego rozwiązania, o jakim informował burmistrz. Władze obiecywały im lokal w Skarszewach. Czy wiecie, ile jest w zdaniu: "Dlaczego mam iść gdzie indziej, jak tu leżą moi rodzice?".

Czy sprawa skończy się w sadzie
Czy Plichtowa w świetle tych dokumentów pójdzie do sądu i wygra sprawę? Nie ma obawy - dlam władz. Nie pójdzie. Ona nie wierzy w sprawiedliwość. Poza tym nie ma zdrowia na sądy i pieniędzy na adwokatów. Ona już w nic nie wierzy - nie dziwi się, że niektórzy mówią, przepraszam z słowa, "skarszewska mafia". Ja jednak wierzę za nią. I chcę wierzyć, że ta moja pisanina może coś sprawić. Nie tylko na papierze.

Z ostatniej chwili
Z rozmowy z burmistrzem Zygmuntem Wieckim. - Ona będzie miała to pomieszczenie przydzielone, tylko po przystosowaniu do na lokal mieszkalny...
Jednak czasami pisanina ma sens.
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz