poniedziałek, 8 września 2014

TADEUSZ MAJEWSKI. Huta Kalna nad Wdą - wielkie zmiany przez 14 lat

Reportaż ten powstawał w dwóch etapach - w 1992 r i w 2006 r (rozwinięcie). Do portalu został wprowadzony w lutym 2007 r. Znajduje się w "Top 5" gminy Czarna Woda (4551 wywołań - 8.06.2013 r., 5724 wywołań - 9.09.2014 r.). Bohaterowie reportażu, co skrzętnie zanotowałem, mówią - kociewską gwarą.












Jest to nasz powrót do Huty Kalnej po 14 latach. Wspominamy przeszłość, rejestrujemy zmiany. Na przykład... Do wsi nie dojeżdża się już "podłymi drogami", jak pisaliśmy w 1992 roku. Teraz od berlinki wiedzie asfaltowa szosa, która w samej Hucie przemienia się w ulicę, biegnie przez nią i wypada na Czarne. A niedługo połączy się z asfaltówką idącą do Czarnego z Franku. W ten sposób zamknie się turystyczna, w dużej części równoległa do Wdy obwodnica


W Hucie nadal jest około 40 numerów i jak wtedy, przez 14 laty, mieszka ze 300 ludzi. Mówi o tym Benedykt Sojka, również jak wtedy sołtys.
- Jaki są różnice w porównaniu z tamtą Hutą, z początku lat 90.? Wówczas pisałem się "Sójka", teraz "Sojka"... Inne? Ciągników było 17, z czego 3 samorobne ("tani, 6-biegowy, lepszy jak koń, bo jak stoi, to żreć nie chce" - chwalił takiego ś.p. Tadeusz Stormowski). Dzisiaj dwóch gospodarzy ma nawet po trzy ciągniki. Są i dwa kombajny. Konie nadal hodują, ale pod wierzch. Trzy dobre koniki ma ksiądz proboszcz. Powstała świetlica, wielka wiata, pobudowano kilka ciekawych domów....
Nie sprawdziła się więc czarna wizja z 1992 r. "W Hucie Kalnej - pisaliśmy - mieszka wielu emerytów i rencistów. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Huta umiera. Na drugi - też...".





We wsi na odległy plan schodzi historia,
ta osobista i zbiorowa. Osobista historia sołtysa Sojki, który urodził się tutaj 21.01.1932 r. i mieszcząca się w tej jego historii historia wujka Stefana, który miał tutaj gospodarzyć, ale w 1944 r. zmarł na Bałkanach. Podobno "z malarii", ale 14 lat temu Urszula Sojka, żona sołtysa, mówiła: "Rychtych nicht nie wie wie, jak ón zginął."
Na daleki plan schodzi zbiorowa historia o Niemcach, którzy mieszkali tu za zaborów (tytko trzy rodziny polskie) i których sporo zostało i po I wojnie: "Redwance, Grinka, Borsiard, Nojman, jeszcze raz Radwanc, Retrman... ".

Natomiast historie o trzech kuźniach z "mniechami" (Kędzierskiego, Moritza i Eggerta), czterech sklepach i młynie na wodę w Zimnych Zdrojach zamieniają się w legendy. Dobrze, bo przynajmniej w ten cwany sposób przetrwa w pamięci taki na przykład Badziąg, który jako początkujący właściciel sklepu przenosił na plecach 50 kg towaru z... Chojnic.

Ta zbiorowa pamięć zaciera się trochę wolniej, ale też nieubłaganie. O tym, że przed wojną w Hucie było "jeno mleko i kartofle, i że sónsiad do sónsiada chodził rano po żar, bo nie było pieniędzy na zapałki", opowiadają już tylko najstarsi. I o tym, że "torf był na noc do pieca włożony, by ten żar u siebie trzymać". I też o tym, że do sklepu chodziło się kupować "na zeszyt", aż do dnia, kiedy gospodarze, zwożący z lasu drewno, dostawali wypłatę, co miało miejsce, "jak cały las był zwiezły". I o tym, że "stónd każdy jeździł do gburów do Niemiec, a na Żuławy stóndy szli albo jecheli rowerem..."... Taka była ta bieda. I jeszcze o tym, że "mieszkańcy drżeli z trwogi przed gruźlicą" jak przed czającą się nieustannie w wieczornych mrokach obejścia śmiercią.

"Suchoty jeno istnieli. Tego się każdy bał" - wspominał 14 lat temu Sojka.
"Ano poczekaj, co tera bendzie. Wszystko je kara boska" - upominała go żona Urszula, według której przed wojną nie było przynajmniej takiej rozpusty, jak tera.

Prawie całkiem zatarła się też pamięć po działaniach wojennych. Trudno się dziwić, jeżeli Benedykt Sojka, starszy już przecież pan, zaraz po wojnie mający 14 lat, pamięta tamte zdarzenia jako jeden z nielicznych. Co dokładnie pamięta? Rozbity niemiecki czołg. Kiedy przejeżdżało się koło niego furmanką, strasznie narowił się koń. Mówili, że w tym miejscu straszy. Benedykt pamięta też, jak Ruskie przez 14 dni tłukli z Klanin w Nowiny, we wzgórze w Hucie. Zostawili mnóstwo trupów - cywilów, koni i krów, w ogóle w tej wojnie niewinnych. I pamięta, jak "stłukli kościół aż do żebrów". Cudem pozostała wieża, na której siedział niemiecki obserwator.





Zaciera się też ta młodsza historia,
na przykład o umarłych mieszkańcach umarłych domów. Dajmy na to Alfonsa Połoma, który trzy razy się żenił, a pierwszą żonę miał o 19 lat starszą, i którą, leżącą w łóżku, przez 14 lat się opiekował. Mówili o nim z przekąsem "taaaki Alfons", ale przyznawali, że czytać i pisać umiał jak prokurator. Zaciera się też pamięć o Maryi Badziąg, która zmarła akurat w dniu, gdy pisaliśmy w 1992 r. reportaż. Przed wojną owa Maryja pracowała u nauczyciela Hempla - "przewróconego" Niemca. W okupacji bił dzieci jak diabli i powtarzał "heil Hitler", ale - to trzeba przyznać - swoich też linił.

Opowieść o niej wysłuchaliśmy wtedy w kuchni u Waleski Gołuńskiej. W tamtą upalną sobotę dyskutowała z Klarą Glazą, że jak to może być... "Tu za drzwiami leży trup - mówiła Klara. - Maryja Badziąg. Zmarła w w wieku 73 lata. Ona tak trochę... ale groźna nie była. 73 lata miała Maryja Badziąg. Ksiądz się uparł i nie zamierza pogrzebać. Idź, zgłoś do księdza, że umarła, a ksiądz się upiera i nie chce, żeby zara na drugi dzień była chowana. Akt zgonu potrzebny, a lekarza też nie ma. Czy to ważne w sobotę w taki goronc?".
Chodziło wtedy o to, że to ciało przez weekend w upale całkiem się rozłoży.

Siedzimy teraz u sołtysa i jego żony Urszuli
i podobnie jak te kilkanaście lat temu ze zdumieniem wsłuchujemy się w ich kociewską mowę.
"W wojsku mówili, że ani nie jestem Kaszubą, ani Antkiem, ani Polakiem - mówił na ten temat w 1992 r. pan Benedykt. - O Kociewiu nie słyszeli. A jak żem się w wojsku w języku nieco wyszlifował, to po powrocie tu, w Hucie, mówili na mnie "wielki pan"".
- Ale nadal mówi pan gwarą!
- Teraz to jesteśmy wytarte - oponuje sołtys. - ...Wytarte, to znaczy czyściej mówimy. Ale wej coś zawsze wyńdzie.



Wychodzimy na dwór. Z podwórza widać, jak ten ich wtedy parterowy dom pięknie się rozrósł. A obok stoi jeszcze większy i piękniejszy. Własność jednego z synów (dwaj synowie pracowali w Ameryce).
Sołtys wymienia zmiany w Hucie Kalnej, jakich był świadkiem... Światło założyli w 1961 roku... Nie, to stara sprawa. Już wtedy, w 1992 r., prawie każdy miał we wsi samochód. Ale teraz to mają po kilka i zachodnie. Telewizory i satelity są prawie wszędzie. O asfalcie we wsi już było. Na wieży kościoła położyli miedziany dach. Na reszcie będzie blachodachówka. Przy remizie zbudowali wiatę na 100 miejsc, 200 metrów kwadratowych. Powstaje też świetlica. Będzie Internet, telewizja plazmowa. Tu już nie mówi się z żalem, że ziemia ugorami stoi i że "na grzybach i jagodach można postawić domek". Teraz ta ziemia tutaj i pod nosem rzeka, jezioro, no i oczywiście Bory Tucholskie mają jako całość zupełnie inną wartość. Rozrasta się turystyka. Wtedy domy mieli tu dyrektory, poseł Dowgiałło, latem mieszkali Czaplewski, Frost, Wiesław Połom. Teraz jest takich wielu.

Idziemy do "Domu pod Wierzbami",
należącego kiedyś do SKR-u. Dziś to własność Romana Kełpina ze Starogardu. W 7 pokojach może za jednym razem ze 30 osób. W salonie z kominkiem może bawić się 50. Wszędzie telewizory, często plazmy, programy z satelity.

- Stąd jest 200 metrów do Wdy - mówi pan Roman. - Tu robię jedną bazę dla kajakarzy, drugą w Smolnikach, gdzie też mam nieruchomość... Dlaczego to robię? Mam 60 lat. Niedługo przejdę na emeryturę. Nie chciałbym pstrykać pilotem przy telewizorze.

Wędrujemy przez Hutę. Przed sklepem mieszczącym się w budynku starej szkoły stoją dwa motory. Jeden japoński, drugi ruski - stary Ural. Młodzi motocykliści biorą oddech po rajdach. Przez tę japońską markę robi się w Hucie jakoś tak światowo... Inni obywatele, piesi, biorą tu też oddech - piwny.

Tadeusz Zaremski, przewodniczący Rady Miejskiej Czarna Woda, mieszka w tej byłej szkole.
- Szkoda, że nie przyjechał pan tuż przed świętami - mówi. - Wtedy świetlica (mieszcząca się w prawym skrzydle szkoły) będzie już gotowa. Nowoczesna, z zapleczem kuchennym. Ponad 100 metrów kwadratowych. Stół do tenisa, bilard itd.

Wychodzimy z jego mieszkania przez jedno z pomieszczeń. Tu na otwarcie świetlicy czeka telewizor.
- Plazma z telekinem, 42 cale. To będzie na stałe - mówi krótko pan Tadeusz. W dużej mierze to dzięki niemu wieś zdobyła środki na świetlicę i wiatę.
Trudno Zaremskiemu określić, o ile wzrosła wartość Huty Kalnej w porównaniu do tej z 1992 roku. Tak, wartość, takie PKB Huty. O 60, 100, a może 300 procent? Czy ktoś tak oblicza? Na pewno jednak wzrosła ogromnie, bo teraz nikt nie stwierdzi, jak wtedy, że Huta Kalna owszem, interesuje turystów, ale nie za bardzo. Dzisiaj ś.p. Alfons Połom, który w 1992 r. chciał 60 milionów (6 tys. zł) za chałupę, a nie dostał nawet 6, zapewne mógłby do woli przebierać w ofertach.
Inna sprawa, że prawie wszystkie te zmiany mają związek z wyjazdami do pracy na Zachód - zauważa na koniec przewodniczący.
A więc jak kiedyś, jak za "Welusia". Ale czy to takie ważne?
Tadeusz Majewski

1. Teraz centrum wsi wygląda całkiem inaczej. Kościół (kiedyś ewangelicki) ma miedzianą wieżę, plebania została przykryta blachodachówką, przed kościołem stoi z 15 aut, bliżej nas widać konie ks. proboszcza. Fot. Tadeusz Majewski

2. Sołtys Benedykt Sojka wyprowadza konia, który bardziej służy pod wierzch, niż do pracy. Fot. Tadeusz Majewski

3. Przed budynkiem byłej szkoły, gdzie mieszka Zaremski, mieści się sklep i gdzie przed świętami "ruszy" wiejska świetlica z telekinem. Fot. Tadeusz Majewski
4. W tej jeszcze nieoddanej do użytku wiacie jest ze sto miejsc siedzących. Fot. Tadeusz Majewski
5. Powstało kilka sporych i nowoczesnych domów. Ten należy do syna sołtysa. Fot. Tadeusz Majewski
6. Zaciera się też ta młodsza historia, na przykład o umarłych mieszkańcach umarłych domów. W 1992 r. w upalną sobotę w tym już umarłym domu Waleski Gołuńskiej wysłuchiwaliśmy dywagacji Klary Glazy na temat leżącej w pokoju obok śp. Maryi Badziąg. Teraz wszystko tamto jest już odchodzącą coraz dalej nic nie znaczącą historią. Fot. Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz