wtorek, 2 września 2014

OSIECZNA. TADEUSZ MAJEWSKI. Muzeum na stacji PKP. LINKI




Być może zabrzmi to brutalnie. Zajechałem dziś (2.09.2014r.) zobaczyć, czy jeszcze wytrzymuje. Czy jeszcze rzeźbi ptaki i czy nadal ma to swoje wymarzone muzeum, o powstaniu którego dowiecie się z reportażu zamieszczonego pod zdjęciami. Z naszej rozmowy sporządziłem notatkę.
Zygmunt Paschilke ma 70 lat. Ciągle rzeźbi ptaki. Mało tego - cieszą się takim powodzeniem, że brakuje już "mocy przerobowych". W muzeum jest coraz więcej eksponatów. Na dodatek ciągle ich przybywa. Właściwie sam chyba nie wie, ile ich jest. Rónie dobrze mógłby powiedzieć trzysta, a równie dobrze tysiąc. Dzieło tytaniczne - uzbierać tyle starych przedmiotów. W zagospodarownych pomieszczeniach robi się już bardzo tłoczno. Pan Zygmunt nie może temu zaradzić, ponieważ budynek byłej stacji należy do kolei. Na pytanie, czy przez te kilka lat istnienia muzeum, w którym gości oprowadza bezpłatnie, ktoś mu pomógł, z goryczą odpowiedział, że owszem, pomogła kolej, zwiększając czynsz o 250 procent. Sam czynsz pochłania większą część jego emerytury. Był już tak zdesperowany, że chciał sprzedać eksponaty. Raz z pomocą przyszedł mu wójt gminy. Widoki na rozbudowę jednak są. Kolej musi sprzedać budynek do 2015 roku, a on ma prawo pierwokupu za od 3 do 5 procent jego wartości... Gdy budynek będzie już jego, rozbuduje muzeum o dwa pomieszczenia. Być może zdobędzie lub zbuduje lokomotywę, o której mówił w reportażu z 2008 roku. Ma też na oku bardzo stary wóz drabiniasty, który chciałby postawić przed frontem byłej stacji. Tak więc ma nadzieję. O żadnych ewentualnych dotacjach unijnych nigdy nie myślał, nikt też mu też o czymś takim nie mówił. Jego muzeum nie odwiedzili żadni decydenci od kultury (pomimo 4770 "wejść" na reportaż w portalu). Medali i nagród dotąd nie otrzymał. Pan Zygmunt dał mi odbitą na ksero "reklamówkę" z napisem: "Serdecznie zapraszam do Muzeum i galerii rzeźby wOsiecznej w budynku dawnego dworca PKP. Zygmun Paskichilke 609404395, ul. Dworcowa".
A oto kilka zdjęć wykonanych dzisiaj i w ciągu kilku wizyt, jakie złożyłem panu Zygmuntowi po napisaniu reportażu w 2008 roku.











Skamieniałe drewno




Babcia pana Zygmunta










































Z miarą krawiecką na lokomotywę
(4.02.2008)

Osieczna. To jest życie jak radość ptaków. Dajemy więc to szeroko i z licznymi zdjęciami, żebyś mógł, Człowieku, to zrozumieć



Kiedy to było? Chyba w czerwcu ubiegłego roku. W każdym bądź razie latem. W Osiecznej. Zwykły przypadek... Stanąłem przed budynkiem po PKP, żeby zrobić zdjęcie. Na drzwiach tabliczka z napisem "Paschilke". Drrrr... dzwonek w głowie. A nuż to ktoś z rodziny ludowego rzeźbiarza Alfonsa Paschilke ze Smętowa, który zasłynął z dwóch kopii (nie replik) ołtarza Witt Stwosza. I ślepy traf. Otóż w tym budynku - byłym dworcu PKP - mieszka, okazało się, Zygmunt Paschilke, syn Alfonsa. Rozmawialiśmy wśród malowanych ptaków, które pan Zygmunt powoływał do drewnianego życia kreślarskim nożem. A potem poszliśmy z jego pracowni do zagraconych pomieszczeń, gdzie kiedyś, choć nie tak znowu dawno, mieściły się kasy PKP. "Tu zrobię muzeum" - rzekł Paschilke Junior. Rzucił te słowa tak lekko, jakby chodziło o ukrojenie kawałka chleba. Wierzyć - nie wierzyć? Wtedy, patrząc na te graty i ogólny stan ścian - zdecydowanie wychodziło na "nie wierzyć".

Zdecydowanie wierzyć
Jest dzisiaj, czyli czas teraźniejszy. Puk, puk w te drzwi. Moment. Okienko na piętrze wypełnia szczera, pogodna twarz. Pan Zygmunt rozpoznaje od razu. I już zwiedzamy - muzeum. Jednak "wierzyć". Sesja zdjęciowa w muzeum, przegląd eksponatów, liczenie... Wychodzi prawie dwieście. Bez jego prac, żeby wszystko było jasne. Muzeum w budynku byłej stacji PKP! Przez okna nie widać martwych torów, bo przysłania je doklejona do ściany jakby pokolejowa weranda.
- Tam w tym roku zrobię pracownię i galerię - mówi rzeźbiarz.
Wierzyć - nie wierzyć. Zdecydowanie wierzyć.

Tu mamy tak zwany kuch
- Niech nas pan teraz zaprowadzi w jakieś ciepłe miejsce, żeby można było ponotować.
Mieszkanie na piętrze. W kuchni ptaki w różnych fazach rozwoju. I "wiory" na podłodze. Pokój. Na ścianie płaskorzeźby Alfonsa Paschilke. Święty Jan i Chrystus w łodzi. I arcyoryginalny zegar. Widać w tych pracach siłę indywidualności. I wielki talent, a nie jakieś tam...
- Ale ptaka nie umiał specjalnie robić - w przelocie mówi pan Zygmunt. - Próbował, wychodził ni to ptak, ni to pies.
Cóż, nie każdy potrafi wyrzeźbić bukiet róż (taka się tu udziela pogoda ducha, że aż rym) .
Pan Zygmunt w przelocie, bo żona leży przeziębiona, więc biega do kuchni. Zrobić herbatę i coś przynieść na stół...
- Tu mamy tak zwany kuch.

Niech pan potrzyma
Muzeum było gotowe dokładnie 30 lipca ubiegłego roku.
- Nikt nie chciał wierzyć, że ja to zrobię. Zrobiłem. Teraz urządzę sobie pracownię...
Ach, żeby w takim tempie budowali u nas autostrady... Ni stąd ni zowąd pan Zygmunt kładzie na stole krawiecką miarę. Tak, że przy po liczbie 80 reszta centymetrów spada już ze stołu do podłogi.
- Niech pan potrzyma - wskazuje na pierwszy centymetr.
O co mu chodzi? Jakaś magiczna sztuczka? Niech będzie - paluch przyciska pierwszy centymetr.
- Gdzie pan tu jest? - pytanie do mnie.
Ależ jestem muł. Nic nie rozumiem. Po chwili...
- Bo ja jestem tutaj (paluch pana Zygmunta przyciska liczbę 64). Teraz pan popatrzy, ile mi zostało.

Paschilke ściąga miarę i tak ją teraz trzyma, że widać różnicę w długości - od 0 do 64 cm i od 65 do 80. Ogromną różnicę.
Taki ten bieg życia staje się obrazowy, że aż ciebie przechodzi dreszcz. 64 centymetry - 64 lata - długi odcinek, a do 80, jak się tyle przeżyje, króciutko. Strach.
- W dodatku ten czas coraz szybciej leci... Pokazuję tu, jak mało mam czasu, a jeszcze tyle, tyle chcę zrobić. Na przykład karabiny z drewna jak prawdziwe, lokomotywę na torach... Tyle chciałbym zrobić, ale nie ma czasu. Do tego jeszcze latam po dachach.
Lata po dachach czyli kładzie dachy.
- Ale z tym przystanę, bo po co mam spaść na stare lata.
Panie Zygmuncie - szepczę - a skąd pan wpadł na takie obrazowe przedstawienie życia i śmierci też?
- Sąsiadka mi pokazała. Wzięła miarę, tak ją właśnie założyła i rzekła: "Zobacz, ile nam zostało. I na dodatek teraz ten czas pędzi".
Szymborska pisała o czasie - krawcu kulawym. Nigdy nie mogłem zrozumieć tej metafory. Teraz wszystko staje się jasne. Kulawy, nierówno idzie. Chyba o to jej szło.

Co dla pana jest najciekawsze?
- Co dla mnie jest najciekawsze w muzeum? Szuńdy, cepy i kiżanka do masła. I przyrząd do szatkowania kapusty. Ostrza ma zrobione z kosy. Niemiecka kosiarka do trawy, ręczna, z czterema ostrzami, które ostrzą się samoczynnie. Tnie jak maszyna elektryczna, a obroty ma takie, że nie ma widać jak to lata. I zeszyty z języka polskiego i matematyki z Kasparusa sprzed II wojny światowej... Zeszyty stamtąd, bo moja mama, Maria z domu Urban (86 l.), urodziła się w Kasparusie, tam mieszkała i tam chodziła do szkoły. Ja zresztą też.
Jestem zaskoczony. Cóż, po tysiącach tekstów mogę powiedzieć, że do Kasparusa prowadzi mnóstwo dróg. Pojawiła się kolejna...
- A tata?
- Pochodził z Brus. Był Kaszubem.
Wróćmy do eksponatów...
- Ciekawa jest kardecza - do zbierania tynku, wykonana z jednego kawałka drewna włącznie z rączką. Ktoś wyrył na niej datę 1896 rok. Toporek kamienny. Dostałem od znajomego z Osiecznej. Tu podobno znajdowano takie przedmioty. Radia - 5, trzy z adapterami, głośniki - 2. Na chodzie. Aparat kinowy stary. Żaróweczka jest, korbka też, silniczek może działa. Dwa okrągłe pudełka. Z filmami. Przedwojenne. Jeden jest chyba o Grenlandii. Chcemy z nauczycielem Ringwelskim to uruchomić i wyświetlić filmy. Są też stare zdjęcia. Jedno z Wdy, z czasów I wojny światowej, dwa z Kasparusa. Przedwojenne. Na tym z Wdy jest moja babcia Rozalia Urban. Z koleżankami na rowerach. Rozalia stoi też na zdjęciu z Kasparusa.

- Ma pan jeszcze inne stare zdjęcia?
Szuflada w ruch. Są... Jedno niezwykłe. Znajomy budynek. Odwiedzałem tam brata, kiedy studiował na Wyższej Szkole Morskiej. Piliśmy w tym gmachu z Rosjanami i Ukraińcami w czasie Operation Sail, kiedy wygrał żaglowiec "Tawariszcz"... Na odwrotce zdjęcia - pocztówki: "Urban Franciszek, pamiątka z Gdyni 1929 r."
- Szkoła morska. On ja budował. Dziadek od strony matki - mówi pan Zygmunt.

Cicho sza, bo się spłoszy
- Robię ptaki, ale zaczynam też figurki. Po pomalowaniu wieszam nad piecem, który ogrzewa cały dom.
Oglądamy piec. Niby zwykły, kafle i kilka fajerek. Gorąc idzie że hej. I w rury. Za ścianą przemyślny system nakazowo-rozdzielczy. Ciepło z pieca ma ogrzewać całe duże mieszkanie. I ogrzewa. Samo drewno. Pan Zygmunt ma gdzieś wielkie problemy związane z gazem. On dostawy energii zdywersyfikował sobie sam.
- Cicho sza... Niech pan powoli...
Półobrót w stronę okna, z palcem na cynglu aparatu. Za późno. Płochliwy dzięcioł chyba pstry (muszę sobie powtórzyć rozdział: "Ptaki") odrywa się od jednego z trzech kawałków słoniny, przytwierdzonych do deseczki za oknem. Ale nic to. Po chwili przylatują inne ptaszki - sikorki bogatki.
- Przylatują różne. Dotychczas malowałem według atlasów. W każdym niby ten sam ptak, a barwy inne. Teraz widzę przez okno i wiem, jak kto ma. Na tej deseczce w trzech kawałach jest 5 kilo słoniny. Najgorzej jak przylatuje sójka. Czapnie cały kawałek i ucieka. Ależ ona ma siłę, piękny ptak... Ludzie chcą moje ptaki. Niektórzy chyba robią z nich w domu całe kolekcje.
A papugę pan zrobił?
- Nie. Jeszcze nie. Ale tukana tak...

Stanie na stacji lokomotywa?
- W tym roku, oj, będzie zrobione... Koło muzeum powstanie pracowania i galeria. Co jeszcze myślę zrobić... Dużo ptaków. Czasami robię dziennie pięć, do drugiej - trzeciej w nocy. Czas... Jednego ptaszka - kraskę, sójkę - robię w godzinę, potem drugiego, trzeciego i patrzę, a tu 4 rano. Czas... Kiedyś robiłem na pokaz. Pół godziny i w ręku miałem już ptaka. A pierwszego robiłem 4 lata. Czas... Chcę zrobić małą lokomotywę, tak że będzie można do niej wejść.
- Na torach?
- Tak.

- Po co robić? Nie lepiej ściągnąć prawdziwą? W lokomotywie byłaby oryginalna wystawa.
- Aaaa, skąd ją niby wziąć...? Gdyby mi dali, to bym o nią zadbał. Tak samo jak dbam o tę stację. W muzeum mam tablicę z rozkładem jazdy. W tym roku chcę odnowić tablicę z nazwą "Stacja Osieczna". Pracowałem w firmie, która remontowała budynki kolejowe. Napisałem do dyrekcji, że chcę ten budynek kupić. Opiekuję się tym domem. Boli mnie, jak widzę takie budynki zdewastowane, na przykład w Lubichowie czy Starogardzie, gdzie naprawiałem dach...
No dobrze. Koniec leśnego bluesa pana Zygmunta. Czas - krawiec kulawy ciągnie dalej. Jeszcze tylko opisać zdjęcia i w drogę... Hmmm.... Czas krawiec kulawy.
Fot. Tadeusz Majewski



Pan Zygmunt demonstruje w swoim muzeum eksponaty. Fot. Tadeusz Majewski



Wda. Panie z rowerami. Pierwsza po prawej stronie babka pana Zygmunta. Repr. Tadeusz Majewski




Wda. Połówka zdjęcia. Babka pana Zygmunta stoi trzecia od lewej. Jako panna nazywała się Wesołowska. Zdjęcie powstało chyba w okresie I wojny światowej. Szkoda, że wówczas nie było portalu "Nasza-klasa", mielibyśmy komplet nazwisk. Repr. Tadeusz Majewski



Kasparus. Po lewej mama pana Zygmunta (jeszcze była panną Urban), Klemens (ten niższy), Edmund (to jego zeszyt z matematyki jest w muzeum) - bracia mamy, z psem stoi siostra mamy, Łucja. Dostojnie siedzą babka i dziadek Franciszek Urban. Repr. Tadeusz Majewski




Urban Franciszek, pamiątka z Gdyni 1929 r." - szkoła morska. On ja budował. Dziadek od strony matki - mówi pan Zygmunt. Repr. Tadeusz Majewski




Chrystus Alfonsa Paschilke na ścianie. Widać w jego pracach siłę indywidualności I wielki talent... Fot. Tadeusz Majewski


ALFONS PASCHILKE - TWÓRCZOŚĆ - PRZEJDŹ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz