W Starogardzie znają się na bazarowym handlu z czasów wędrówek handlujących ludów do Turcji, Tajlandii czy na Węgry pod koniec lat 80. XX wieku. Nasza znajomość handlu wynika też z posiadania imponującego bazaru, targowiska, a jeszcze inaczej rynku, jak takie miejsce nazywa pisarka Anna Sakowicz, starogardzianka ze Stargardu. Szkoda jedynie, że na tym targowisku nie ma już jak na początku lat 90. sprzedawców ze Wschodu, oferujących m.in. żółwie wielkości kamlotów wyrwanych z bruku drogi Głuche - Osie, lotnicze teleobiektywy pasujące do Zenitów, kawałki kałachów do poskładania, matrioszki oraz kawior. Kunszt handlu świetnie opanowali mieszkańcy Skórcza, gdzie od wieków zawzięcie targowano na Maślanym Rynku, a nawet we Wdzie - na Kozim Rynku i Byczym Rynku. Też nie jestem w dziedzinie handlu amatorem. Z wielkim powodzeniem eksportowałem do Budapesztu "olimpijki", czyli chińskie piłeczki pingpongowe (42-krotne przebicie), chińskie majteczki damskie (5 szt. komplet), wspomniane wyżej radzieckie aparaty Zenit 11 i 12XP, również radzieckie maszynki do golenia i lornetki teatralne - wyczyściłem wtedy z tych towarów wszystkie okoliczne markety GS-owskie - polski szampon "Zielona łączka" i torby skórzane made in "Neptun" Starogard. Wywód ten autoryzuje mnie i Was, moje pięknie przegrane pokolenie, jako kupców - fachowców. Każdy z nas zna zasady handlu jak Ala ma kota i podstawową z tych zasad - nie ma handlu bez klientów, a klientów bez towaru, i ponadzasadę - tradycję handlowania w sensie miejsca, jakim jest np. Skórcz. Zdumienie więc moje wywołał pomysł budowy targowiska ("targowiska stałego") w Bobowie, w miejscu, gdzie poprzedni wójt Mieczysław Płaczek chciał wybudować ryneczek w sensie rynku (Pani Aniu, niech Pani wybaczy, u nas rynek to centrum starej części miasta, na ogół w formie kwadratu lub prostokąta, z ratuszem pośrodku). Pomysł genialny - miejsce nie tylko wspólne, tzw. przestrzeń publiczną z kamieniczkami i fontanną, ale i świetnie mogące uporządkować chaotyczną urbanistykę tej miejscowości. Miejsce spotkań, zakupów, a nawet zabaw. Cóż, stało się inaczej, mamy unijne "targowisko stałe". Ile razy przejeżdżam przez Bobowo, obojętnie, czy w dni targowe, czy nietargowe, patrzę na smutną pustkę polbruku, świadectwo ignorancji tradycji. Wójt Sylwester Patrzykąt jest niezłym szachistą. Szachy to gra wymagająca dalekiego wybiegania umysłem do przodu, podobno nawet na kilkanaście ruchów. Szkoda, że w tym przypadku, realizacji tej inwestycji, nie da się zagrać do tyłu w czasie - dzieło wykonano. Cóż dalej? W uczciwej grze autor i realizator tej koncepcji powinien wziąć ów nieszczęsny plac w dzierżawę i udowodnić na dzisiejszym wielkim i brutalnym rynku, że ten ryneczek ma jakiś sens. Na zdjęciach Skórcz w dni niehandlowe (ale handlują), pan Marian - Family Frost, "targowisko stałe".
Więcej na mojej stronie na Facebooku.
Lubię to!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz