Kleszczewo, ostatnie zabudowanie przed Lipią Górą
Szukaj tematów patrząc na to, co się ma
(Kurier Zblewski, 22.08.2010)
Skromny dom, lekko mówiąc niedoinwestowane gospodarstwa rolne. Chyba puste budynki inwentarskie. Było to lat temu sześć. Pani Monika Siebner siedziała w fotelu w kąciku pokoju i czytała świętą książeczkę. Czytała bez okularów...
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że miała wtedy 98 lat. Urodziła się 30 marca 1907 r. Obok niej stał syn Teodor, od czasu do czasu rzucając zdanie - aforyzm.
Trzynaścioro za mało
Rodzice pani Moniki, Andrzej Berendt i Marinna z domu Talaśka, przyjechali z Lubik, koło Czarnej Wody. Kupili tutaj gospodarstwo w 1917 roku, około 26 hektarów. Mąż pani Moniki, Maksymilian, pochodził spod Gdańska. Ożenił się ze nią w 1933 roku. Pani Monika miała cztery siostry i ośmiu braci, ale w domu dzieci było trzynaścioro, bo rodzice wzięli jeszcze wychowankę. Bez radia i telewizji to była jedyna rozrywka - niby żartował syn pani Moniki Teodor. W ogóle w rozmowie pan Teodor bardzo celnie ujmował najpoważniejsze nawet sprawy. Niektóre jego sformułowania brzmiały jak aforyzmy.
Okruchy historii
Z opowieści pani Moniki dało się wyłowić okruchy historii. Do szkoły pani Monika chodziła do Kleszczewa. Nauczyciel Knitter uczył i po polsku, i po niemiecku. W czasie okupacji rodzina Siebnerów została na miejscu. Nie wywieziono ich, gdyż mieli porządnych sąsiadów, Niemców, Arnoldów. Mieszkali na gospodarstwie obok. Gdy skończyła się wojna, w wyrazie wdzięczności sąsiedzi i dziadkowie pomagali ładować Arnoldom dobytek do podstawionego składu pociągu. Znacznie później rodzina Arnoldów przyjechała zobaczyć, jak wygląda ich byłe gospodarstwo. Przyjechali z kamerą, ale nie mieli już czego filmować. Prawie płakali, gdy zobaczyli, że z ich gospodarstwa nic nie zostało. Dlatego odwiedzili swoje rodzinne strony tylko raz.
Stres jak kret
Zapytana o miłość między nią a mężem pani Monika też rzuciła zdanie brzmiące jak aforyzm: "Razem byliśmy". W tym "razem" było coś o wiele więcej niż miłość, ten wiosenny poryw uczuć. Było w nim codzienne bycie razem w pogodzie i niepogodzie życia. I były w nim dzieci - pięcioro. Syn Teodor pozostał, by opiekować się matką. Mając 64 lata wyglądał o wiele młodziej. Dziś mówią, że długowieczność ma się w genach. Teodor wyjaśniał jednak, że może to także z ducha, z usposobienia. Usposobienie też wpływa na wiek. Na przykład jego mama nigdy nie miała jakichś specjalnych wymogów. Cieszyła się z tego, co ma. Trzeba mieć luźny charakter. Wtedy nie przeżywa się tylu stresów. Mama w wieku 98 lat nic nie chciała (niektórzy w jej wieku myślą, że coś im przysługuje) i odmawiała sobie paciorki. I wspominała przeszłość - u starszych ludzi to jakby taśmę z przeszłości się odnawiało, a to, co zachodzi dzisiaj, od razu się zapomina. Tak, stresy niewątpliwie wpływają na długość życia. Stres siedzi w człowieku jak kret.
Albo tu, albo tam
Po sześciu latach ta sama droga, to samo gospodarstwo państwa Siebner. Na pierwszy rzut oka nic się tu nie zmieniło. Może tylko ta solidna brama. I mijane po drodze ogrodzenie, za którym wśród drzew i krzaków od czasu do czasu widać jakieś zwierzę.
W domu przyjmują nas Mieczysław Siebner - 46 lat i jego żona Katarzyna. Szkoda, że nie zastajemy ojca pana Mieczysława, Todora. Ma dziś 70 lat i pewnie mówi już samymi aforyzmami. Pani Monika nie doczekała jednak stu lat. Być może akurat dzisiaj, przy kiepskiej pogodzie na ziemi (co chwila pada deszcz), czyta w niebie tę samą świętą książeczkę.
Pan Mieczysław, podobnie jak jego ojciec, jest bardzo otwarty. I co ciekawe, również mówi w jakiś specyficzny sentencjonalny sposób.
Życiorys? Ukończył szkołę rolniczą w Owidzu. W 1989 roku wyjechał do Niemiec. Pracował w transporcie. Żona pracowała jako gospodyni domowa. W Niemczech byli 20 lat. Rok temu, w lipcu, przyjechali do Kleszczewa, wrócili, bo albo siedzi się tu, albo tam. W tej sprawie nie można stać w rozkroku, zwłaszcza im człowiekowi przybywa lat. Trochę tak, jak u Podolskiego - młodego piłkarza, grającego w reprezentacji Niemiec, a który marzy o grze w Górniku Zabrze. Korzeni tak łatwo nie odetniesz, każdy chce wrócić na swoje śmieci.
Kim czuje się Mieczysław Siebner, o których starsi mówią Zibner, a młodsi Siebner? Czuje się Polakiem, zresztą nigdy nie zrzekł się obywatelstwa.
Wymyślać patrząc na to, co się ma
Ale ten ich powrót nie jest tylko powrotem sentymentalnym do korzeni. Ojciec Teodor przepisał na Mieczysława gospodarstwo. 25 hektarów, przez 10 lat zaniedbanych. Zresztą czy zaniedbanych. Ta ziemia tutaj to nawet nie jest VI klasy Z (szóstej klasy zalesiania). Ta ziemia to były właściwie chaszcze, przygnębiające nieużytki. W kapitalizmie wszyscy szukają nowych tematów, czegoś, czego nie ma na rynku albo jest mało. Wydaje się jednak, że wszystko przez te 20 lat kapitalizmu w Polsce już wymyślono, nawet dom do góry nogami. Mieczysław się z tym zgadza, ale nie do końca. Owszem, trzeba szukać tematów, wymyślać, ale patrząc na to, co się ma i to wykorzystać. A co tutaj mają? 25 hektarów piachu, w tym 9 hektarów wody. Zdziczałe łąki - dawne pastwiska, chaszcze, brzozy, sosny, dąbki, wierzby. Przygnębiający pejzaż. Ale ojciec przepisał na niego to gospodarstwo i - powtórzył Mieczysław - trzeba było albo tu, albo tam. I dodał - co zabrzmiało zabawnie, biorąc pod uwagę geny długowieczności - gdy już się myśli, gdzie na wieki spocząć, pryskają rozterki. Podobnie myśli wielu Polaków mieszkających w Niemczech, ale tych z Pomorza, nie tych z południa. Tych z Pomorza też wielu wróci. Ilu - trudno powiedzieć. Każdy ma jedno serce i jedną głowę, ale sam decyduje o swoim życiu i losie. Ot, i znowu aforyzm. Zupełnie jakby mówił ojciec Teodor.
Najpierw ogrodzić i wpuścić daniele
Obeszli po powrocie z żoną Katarzyną te 25 hektarów - ogromny szmat ziemi, w tym jeziorko. Zupełnie luźno myśleli o jakiejś turystyce, kwaterze. Pierwsze jednak, co postanowili zrobić, to wszystko ogrodzić. Pomysł, wiadomo, rodzi pomysł. Podczas przymiarek o ogrodzeniu powstała koncepcja, że jak ogrodzą, to wpuszczą daniele. Taki daniel jest jak koza. Zwierzę jeleniowate, żarłoczne. Co tam dla niego perz, chwast, krzaki, samosiejki. Nie był to pomysł wzięty z Niemiec. Tam owszem, hodują, ale na południu. Nie w Hamburgu, gdzie mieszkali. Tej siatki wyszło 4 kilometry. Specjalnej dla danieli, nie leśnej, typu ursus. Na dole drobnej, wyżej rzadkiej. I wpuścili daniele - dwieście sztuk. Wśród nich pięć rozrodowych byków i sto łani. Reszta to młodzież. Kupili je od pana Glazera spod Poznania. Gdy kupowali, miał trzy tysiące. A teraz przechodzi na hodowlę jeleni. Tu na marginesie - młoda łania dopiero w trzeci roku może mieć potomstwo.
Dokarmiane, kochane
Więc mają 200 sztuk, ale około, bo już się nie da policzyć. Jeszcze są wykoty. Podczas tak ostrej zimy, jaka była, muszą przebywać w stodole. W wielkim śniegu nic sobie nie wygrzebią i poranią nogi, gdy jest oblodzony. Od wiosny się same pasą. Mają tu idealne warunki, żyją jak na wolności. Dodatkowo dokarmiane, kochane.
Ten jeden wyraz zaskakuje. Więc nie na mięso. Serce by pękło, gdyby na mięso - mówi Mieczysław. A nawet, jeżeliby myślał tak pragmatycznie, na mięso się nie opłaca. Cena mięsa spadła o 50 procent. Dziczyzna kosztowała 19 złotych za kilogram.
Więc po co? Na razie daniele pomagają dużo uporządkować. Pozjadały chwasty, doprowadziły teren do porządku. I rzeczywiście. Idziemy hektarami. Nie ma już chwastów i samosiejek. Są czyste, otwarte przestrzenie oraz kępy drzew, pozostawione przez zwierzęta według ich własnej logiki. Daniele są tu gospodarzami. Za rok będą atrakcją. Może nie tyle. Część powędruje na sprzedaż do rozrodu, część trzeba sprzedać do kół łowieckich. Za rok, bo pozostaje jeszcze wiele miejsc do uporządkowania. Trzeba zarybić jezioro i postawić przy nim domki wypoczynkowe. Ale na początku w domu, w którym 6 lat temu pani Monika Siebner czytała świętą książeczkę, trzeba urządzić pięć pokoi dla turystów. Bo jednak wygrał pomysł z agroturystyką. A turysta dziś jest wygodny, chce mieć ciepłą wodę, komfortowe warunki, natomiast w otoczeniu jak najwięcej natury i rozmaitych atrakcji. Tu znajdą małe safari - oprócz danieli będą jeszcze inne zwierzęta: kozy, kucyki, konie.
Ludzie szukają miejsc, którzy nie zapomną
Pomysłów jest mnóstwo i będą się też rodzić w trakcie przygotowywania kwater. Kajaki, łódki, ryby - to oczywiste. Przejażdżki konikiem wśród tych danieli - nie robią krzywdy dzieciom. Kuligi również i latem. To nie żart. Co za problem połączyć wózki na kółkach? A dla starszych bryczki. Atrakcją mogą być nawet ziemniaki pieczone w ognisku, no i oczywiście wiejskie jedzenie. Będzie idealny wypoczynek i dla rodziców, i dla dzieci. Ma to być otwarte już w lecie przyszłego roku, żeby dzieci miały uśmiech na twarzy. Ludzie szukają miejsc, których nie zapomną. Trzeba mieć pomysł na odpowiednie miejsce - powtarza Mieczysław. Oczywiście można by wymyślać znacznie więcej, ale do tego potrzebne są pieniądze, a te są w banku. On nie jest ryzykantem. Człowiek musi być pewny, że to, do czego dąży, będzie osiągnięte, a nie działać na zasadzie: wyjdzie, nie wyjdzie. Tym bardziej, że ogólnie w Polsce coraz bardziej widoczny jest kryzys, więc każdy duży kredyt to mniej włosów na głowie. I widać rozwarstwienie. Ci, którzy mają mało, w kryzysie mają jeszcze mniej, a ci, którzy mają dużo, mają coraz więcej.
Baasia
Idziemy hektarami. Katarzyna z wiadrem. Oboje wołają: Baasia, Baaasia. Płoche zwierzęta na widok obcego ruszają jak brązowe strzały, po chwili zwalniają, zataczają koła, przystają, zbliżają się do gospodarzy, dając moment na zdjęcie. Daleko, od strony szosy, pomiędzy wierzbami, jest dużo spokojniej. Wśród gałęzi widać po kilka byków szarpiących gałęzie wierzb.
Nieraz odwiedzają ich jacyś zainteresowani kupnem młodych. Jako zwierzęta ozdobne do parków. Młode, jednoroczne, kosztują po 600 złotych. Coraz więcej jest też telefonów. Ludzie kupują po dwa - trzy. Sprzedaż jest od później jesieni do końca lutego.
Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz