środa, 6 sierpnia 2014

Pan Kazimierz ścigał się fiatem seicento ze swoją gołębicą



Nowinki - kapliczka odmalowana jak ta lala (czy aby kolorystycznie nie przesłodzona?), tabliczki z nazwami ulic (najmniejsze sołectwo w gminie ma ulice!), no i oczywiście coś nowego, kamień milowy w rozwoju wsi - kanalizacja.


Kazimierz Żurawski - 1937 rocznik, 69 lat - mieszka w domku stojącym przy zamaszystym łuku drogi. Domek jest, w przeciwieństwie do kapliczki, w ciepłych barwach. Ładnie. Tym bardziej, że w ogrodzie widać kolorowy kalejdoskop pszczelich uli.

Rozmawiamy w przyzbie. W drzwiach staje Kazimiera Żurawska (lat 90). Przynosi stare jak świat zdjęcie. Też ma coś do powiedzenia. Oboje mówią polszczyzną kociewszczyzną, nieco łamaną, ale i tak chładko słuchać.

- Wodą żem tu jechali z Danii, gdzie ojciec pracował jako szwajcer przy krowach. Przeglądał mleko. Przeprowadzilim się najpierw do Koźmina, gdzie ojciec też pracował jako szwajcer, a potem, w 1931 roku, tutaj, do Wielbrandowa.

Pani Kazimiera pokazuje zdjęcie. Jest na nim maciuputka, w tonacji jasny brąz. Ale, pomimo tej maciuputkości, już wtedy musiała być rezolutna. Z jej opowieści wynika, że w Danii statek sobie odpłynął, a rodzice jeszcze pozostali, żeby odszukać panienkę. Pewnie potuptała zwiedzić sobie port.


- Na tym zdjęciu rodzice są młode. Ale wszystko już poszło (precz).

Co znaczy "poszło"?

- Ojciec, matka. Poumierało...

A pan, panie Kazimierzu, był rolnikiem?

- Ojciec był rolnikiem. Ja zdałem ziemię za rentę.

Domek ładny, choć stary.

- Stary, ale dużo zostało włożone. Dach cały nowy, okna też.

Ma pan ule. Ile?

- 42 pnie. Ja od 1966 roku z pszczołami narabiam. Kupiłem w Starogardzie 4 ule i od tego się zaczęło. Szkoda, że zeszłego roku nic nie dało. Jeden z Osieka też mówił, że dało tylko trocha. Teraz sam nie mam miodu.

Co nas tu sprowadza... Ano kanalizacja. To wielka zmiana. Pani Kazimiero, nosiła pani wodę ze studni na szuńdach?

- Gdzie chlew, była stara studnia. Woda stała tam dobra, czysta. Najprzód chyba wyciągelim wiadra. Po wojnie chyba była też używana. Potem sobie wykopelim kręgi na 5 metrów i była pompa. Z pompy szło już do domu rurami pod ziemią. Wodociągi przyszli niedawno, kilkanaście lat temu.

- Tych studni nie można było już używać, bo ta woda się nie nadaje. Gnojówka leciała do niej z góry, z odległości 50 metrów, od gospodarstwa, gdzie gnojownik jest wybudowany. Od tego woda w studni zrobiła się czarna.

Macie teraz kanalizację. Jak to ludzie tutaj przyjęli? I co jeszcze macie z tych nowoczesności?

- Każdy był zadowolony, bo nie potrzebuje wywozić. Telefon mamy już z 10 lat. Wszyscy tu mają telefony. Jeden nie chciał, a później krzyczał, żeby mu założyli.

Telewizor pan ma. Programy z satelity?

- Nie z satelity. Czasami na wieczór patrza, ale mało, bo musza swojego patrzać.

No, no, panie Kazimierzu - to muszę zapamiętać, bo brzmi ciekawie: "Mało w telewizor patrza, bo musza swojego patrzać". Mądre.

- I gdybym patrzał, to gnaty by mnie boleli od leżania. Telewizor to tutaj ma każdy, nawet więcej jak jeden... Samochód mam czwarty. Pierwsza była syrenka 105, potem Wartburg, potem dacia - 18 lat nią jeździłem. Teraz mam nowe, 5-letnie seicento.

To się pan dorobił. Z pożytku pszczół?

- A z pożytku. I z królików. Około setkę mam. Cały dzień koło tego chodzę. Kiedyś nutrie chowałem. 250. Interes szedł jak diacheł. Hoduję też pocztowe gołębie. Prędkie są. Raz pojechałem do Starogardu po lekarstwo dla królików na uszy i wziąłem pocztowego, samiczkę z młodych. Z ciekawości puściłem i prędko ruszyłem z powrotem do Wielebrandowa.

Ścigał się pan - seicento kontra gołębica! I co?

- Była prędzej w domu jak ja... Pocztowych mam 16 starych i 15 młodych. Nie lotuję. Patrzę, jak sobie latają nad Wielbrandowem.

No proszę, z takiej drobnej hodowli królików i z pasieki idzie żyć, a nawet kupić seicento i ładnie wyremontować dom...

- Idzie zarobić. Jak się nie pali i nie pije. Czasami jadę do Skrzyni w te lasy. Na grzyby, na jarzyny, co w tych bagnach rosną, na ryby nie, bo nie ma gdzie.

I zdrowie też się ma. Pani Kazimiera, widać, świetnie się trzyma, pan też. Trochę słabo słyszy - jak mówi - ale chyba lepiej niż ja.

- I ze wzrokiem mam kłopot, ale to z wojny - wchodzi w swoją kwestię starsza pani. - Siedzielim w pewnicy, gdzie Łangowski teraz ma gospodarstwo. Z góry wystrzelili, rąbnęło obok, podług tego dostałam, bo wlejciał jakiś odłamek. W pewnicy siedziało dużo ludzi.




Na polu pod Wielbrandowem


Oj, namieszała ta wojna... Niemcy was nie wywieźli?

- Wyganiali, ale do krów tutejszego Niemca Sztygi był potrzebny szwajcer i ojca zostawiali. Sztyga był wej dobry chłop. Jeść to dał tym swoim robotnikom. Miał dworek z tyłu, Fankidejski z przodzi, tam gdzie potem był PGR.

- Młody Sztyga, Erwin się nazywał - ma w tej historii swój wątek i pan Kazimierz - taki stary jak ja, 1937 rocznik, ze mną do szkoły chodził we wojna. Przyjeżdżał tu niedawno, porobił zdjęcia, pytał o stare meble.

Rozmawiał pan z nim?

- Nie, toć my tu gadeli nie po niemiecku. Poza tym by mnie nie rozpoznał, bylim maluśkie.

Cóż, wojna... Nie Polacy ją wywołali... Wracając do kanalizacji...

- Każdy był zadowolony. Trochę porozwalali, wiadomo - błoto, nie szło ujechać. Tu zaraz za drogą (widać z okna) rozkopali cmentarz ewangelicki i znaleźli szkielet. Byli pomniki, kamienie. Tam wyżej byli też kamienie z napisem "Sztyga".

Tak to się plecie. Idzie nowe w postaci kanalizacji, a stare się przypomina szkieletem... I jak to teraz jest, kiedy nie trzeba ściągać szambowozu?

- Nie jestem podłączony.


A to dlaczego?!

- Nie mam łazienki, nic nie mam. Wygódka jest na dworze. Ale będę robił. Wszystko za jedną drogą - są piece kaflowe, a będzie c.o., łazienka, wanna, nie, nie wanna - kabina. To jest taniej. Mniej wody idzie, tak mówią. Teraz wszystko idzie na te kabiny. I wanna dużo miejsce zabiera.

No to życzę prędkiego podłączenia... I rzeczywiście nic pan nie pali, nie pije?

- A nie, przechlać można wszystko... Z porzyczków robia sobie wino swojskie, dwa butle. Wino jak diachli, 50-litrowe. I na rok starczy. Szłagier przyjdzie, to pogadamy, wypijemy...

Idziemy do ogródka. Zimno, ale pszczoły już się kręcą. Powoli, przymulone jeszcze snem. Pan Kazimierz otwiera jeden z uli, odsłania gruby waciak, chroniący je przed zimą, zaciekawiony spogląda, co tam słychać w środku. Musi na swoje patrzać, a nie w ta kasta iluzji zwana telewizorem. - Bo wie pan - mówi prawie szeptem - mnie to ciekawi, jak one pracują. Nieraz to z pnia 30 kilo dadzą, a raz to i dały sześćdziesiąt.

Prawdziwy facet z tego Kazimierza. Jakże on chłonie ten autentyczny świat, co ma wyrasta tuż za progiem domu, potrafi go dotknąć, podejrzeć, zorganizować w małym zakresie swojego ogródka, a nawet, jak gdyby przy okazji, na nim zarobić na seicento.

Tadeusz Majewski

Na podstawie magazynu "Kociewiak" , piątkowe wydanie "Dziennika Bałtyckiego", 2005 r.


Po publikacji tekstu w internecie do pana Kazimierza przyjechało radio zrobić audycję



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz