poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Barpol – mikro-Polska. Studia terenowe


Jedziemy do Barłożna. Joachim jest stażystą. Ciekawi go, w jaki sposób znajduję tematy do reportaży. Kiedy wyjaśniam, zauważa, że wszystko u mnie opiera się na znajomości terenu.

- No niby tak - odpowiadam - ale przecież kiedyś musiałem jeździć pierwszy raz.



To po pierwsze. Po drugie, co z tego, że w jakiejś miejscowości jesteś piąty czy piętnasty raz? Czy możesz wtedy powiedzieć, że tę miejscowość poznałeś? Tak z doskoku? Przecież ona ciągle się zmienia, płynąc własnym nurtem czasu. Weźmy na przykład Barpol, do którego zaraz zajedziemy. Z wielką pewnością siebie mówiłeś na zajęciach dziennikarskich o ludziach mieszkających we wsiach popegeerowskich, o ich rzekomej niezaradności. To uproszczenia. A byłeś, rozmawiałeś, dotknąłeś? Widziałeś na własne oczy? Masz, czytaj - zatrzymuję na poboczu drogi auto i daję chłopakowi wydruk z tekstem z maja 2005 roku.

Mamy maj 2012, a więc minęło już 7 lat. Barpol - mikro-Polska. Reportaż przygotowany do książki. Jest w nim, tak uważam, gorzka prawda o przemianach w Polsce.

Joachim czyta.


SIEDEM LAT WCZEŚNIEJ

Mają nową szosę, kanalizację, własne domki, telewizory, samochody, telefony. Czy już Ameryka? Pozory. Idziesz przez Barpol, próbujesz porozmawiać z ludźmi, napisać coś pozytywnego, a oni ci tę myśl o Ameryce wybijają z głowy. Bo niby takie inwestycje, niby takie zmiany, a im jest źle jak jeszcze nigdy. I są - delikatnie mówiąc - wkurzeni. Żegnaj pozytywne, radosne spojrzenie na świat.


Barpol - gdzie to jest

Najpierw jedziesz kawałek szosą ze Skórcza na Smętowo, potem w lewo na Barłożno i od tej szosy - nowym, równiutkim asfaltem ponad kilometr w stronę widocznych wśród pól zabudowań. Tu niespodzianka - szosa kończy się na zamkniętej bramie z napisem BAROPOL - spółka. Czyli dalej, do osiedla, już nie pojedziesz, bo spółka po 15.00 zamyka cząstkę drogi wiodącej przez swój teren. Żeby dostać się do tej części mieszkalnej Barpolu, musisz jechać podłą drogą naokoło dwóch zaniedbanych stawów, lśniących w resztówce starego parku, bądź przejść się między owym parkiem a domem - byłym pałacem i byłym biurowcem PGR-u. Wędrujesz więc pieszo. Mijasz ów był pałaco-biurowiec, mijasz drugą bramę, też zamkniętą i wreszcie jesteś na głównej drodze osiedla mieszkalnego - przerwanym przez spółkę przedłużeniu szosy. Kilku młodych barpolan gra w piłkę, w dali widać jakieś zgromadzenie starszych. Tu i tam przy dwurodzinnych domkach ktoś coś robi. Na przykład panowie Krzysztof Kozłowski i Jan Openkowski budują ogrodowy wiatrak. Zgromadzenie natomiast majstruje coś przy przydrożnym drzewie.


Zgromadzenie uliczne

Rozmowa krótka.

- Po co mówić? - pytają wrogo.

- Chcę napisać pozytywny reportaż o Barpolu. O zmianach, jakie tu zaszły. Bo macie nową ulicę dojazdową, kanalizację.

- Kto ma tę nową ulicę? Doprowadzili do spółki, nie do nas. Spółka zamyka bramę po godzinach pracy i możemy sobie dojeżdżać dookoła po wybojach - mówi wysoki mężczyzna o sylwetce sportowca, w kurtce co najmniej myśliwskiej. Od razu widać - lider. Wrogo nastawiony. To udziela się innym.

- To macie nową kanalizację. Właśnie po to przyjechaliśmy, żeby napisać o pozytywnych zmianach, jakie ta kanalizacja przyniosła.

- Kanalizację mieliśmy już za PGR-ów. Podłączono tę starą do nowego kolektora i mówią, że zrobili nam nową. Z tego wszystkiego to teraz musimy sporo płacić.

- No tak, no tak, wcześniej mieliście kanalizację w systemie Inhof, która prowadziła do jednego zbiornika - szamba na terenie zakładów, blisko dwóch stawów. Może i nic was to indywidualnie nie kosztowało, ale ktoś za wywózkę tych nieczystości musiał płacić. Albo nie wywożono i leciało do stawów i w grunt. A teraz jest ekologicznie. Kanalizacja prowadzi ścieki do nowoczesnej oczyszczalni w Skórczu.

Jakoś nie podobają im się te pokrzepiające słowa. I nie chcą się z prasą bratać.

- Niech pan napisze, jaką mamy tutaj podłą drogę - mówią na zakończenie. - Albo że mieliśmy boisko, które nam zaorali. Albo o tym wielkim pustostanie, który należy do spółki i niszczeje... Zdjęcie? Absolutnie nie. Pan sobie pstryknie i zapłacą panu pieniądze. Niech pan nam załatwi pracę - mówi drwiąco lider.

- Jest tu z dawnych PGR-ów spółka pracownicza, to chyba pracę macie?

Śmiech.

- Wie pan ilu tam pracuje? Trzech, czterech?


Kiedyś to było Frostowe

Wracamy, teraz już uważniej przyglądając się osadzie. Mijamy jakiś barak, stojące równolegle do drogi zadbane domki i ogródki. Prawie wszystkie domki mają nowe, wymienione okna. Mijamy maleńki sklepik i wielkie, niedokończone gmaszysko - pustostan należący do spółki. Być może za PRL-u ktoś tu planował urządzić jakieś centrum kombinatu PGR albo coś w tym rodzaju. Dzisiaj w takim miejscu i w takim stanie obiekt zupełnie bez wartości. Przy czymś, co kiedyś było pałacem, a potem biurowcem PGR-u, spory ganek. Dwoje drzwi. W jednym z lokali mieszka Bożena Preder - radna Rady Gminy Skórcz. Po chwili rozmawiamy.

- Pani Bożeno, co to jest Barpol?

- Należy do sołectwa Barłożno. Tu kiedyś był PGR z typową osadą popegeerowską. Pałacyk z biurami, zabudowania gospodarskie, 7 domków dwurodzinnych, zbudowanych w okresie PRL-u, czworak i barak. W tym wszystkim dzisiaj mieszka około 25 rodzin, ze stu ludzi. Po 1992 roku, kiedy padły PGR-y, z tego naszego powstała spółka pracownicza.

- A przed PGR-ami zapewne był tu ładny dworek z parkiem i ozdobnymi stawami.

- To prawda. Dworek należał do Frostów. Kiedyś sołectwo Barłożno dzieliło się na Frostowe, Boltowe i Glazowe, od nazwisk właścicieli.


Jak powstała spółka

- Więc tu PGR nie upadł, tylko się przekształcił?

- Tak. Powstała z niego spółka pracownicza. W 1992 roku panowie Zabrodzki, Smardzewski (wówczas kierownik PGR) i Gardzielewski namówili pracowników, by ją założyć. Wtedy do tego trzeba było mieć odwagę i wiedzę. I do dzisiaj ta spółka istnieje. Chyba dobrze sobie radzą. Widzę, że inwestują. A ziemię mają utrzymaną w takiej kulturze, że aż sąsiedni gospodarze zazdroszczą... Prezes Barpolu Eugeniusz Zabrocki też jest radnym. Pan Smardzewski, który mieszka obok, jest obecnie wicedyrektorem Agencji Nieruchomości Rolnej w Gdańsku.



Ludzie pani zaufali

- Została pani radną, a więc ludzie pani zaufali.

- No tak, mieszkam tu od dziecka. Chodziłam do szkoły w Barłożnie. W tym środowisku się wychowałam.

- Wybudowaliście nową, piękną szosę do Barpolu. Było uroczyste otwarcie?

- Szosa już była wcześniej. Najpierw bruk, potem wylali asfalt kiepskiej jakości. Wytarł się i nie można było przejechać. Nowy asfalt powstał z inicjatywy mieszkańców. Uroczystego oddania do użytku nie było. Sesja objazdowa radnych po wszystkich gminnych inwestycjach i wszystko i to wszystko.

- Ale oni tam w osadzie mówią, że asfalt powstał do Barpolu spółki, a nie do nich, czyli do Barpolu osady, bo o 15.00 zamykają teren spółki i nie ma do nich przejazdu. Chyba że naokoło, kiepską drogą. Trudno im nie przyznać racji.

Radnej ciężko na ten temat mówić. Z jednej strony to oczywiste, że przejazd przez teren majątku powinien być otwarty (jak za PGR-ów, kiedy to była jedna całość), z drugiej strony to jednak teren spółki, a więc prywatny. Właściciele muszą dbać o swoje. Ale - to prawda - coś z tym trzeba zrobić.



Szambo już nie działa

- Niedawno podłączono tu kanalizację - z Barpolu, Wielbrandowa, Wybudowania Wielbrandowskiego - do oczyszczalni w Skórczu. A mieszkańcy mówią, że mieli już oczyszczalnię i teraz na tej nowej źle wyszli.

- Rzeczywiście, euforii nie było. To prawda, przed tą nową kanalizację była tu kanalizacja z osadnikiem Inhofa. Nieczystości spływały do osadnika, który znajduje się tu obok, gdzie leży poukładane drewno... Ja się cieszę, że to szambo już nie działa i nie ma tych wszystkich "zapachów". To była prymitywna oczyszczalnia ścieków, zwykły osadnik. Ludzie narzekają, bo tamta kanalizacja była tańsza, a teraz jest podwyżka cen ścieków. Nie cieszyli się tak z tego, jak z tej drogi. A dla sporej części z nich to są duże pieniądze. Wielu jest na zasiłkach przedemerytalnych i wielu nie ma pracy.


Traktowali ich jak egzotykę

- W Barpolu nie mają pracy? Myślałem, że jeżeli to spółka pracownicza została utworzona z PGR-ów, to pracują w niej ludzie z tych PGR-ów, a więc ci z osady...

- Z tych mieszkańców w spółce chyba nikt nie pracuje. Pracują ludzie z zewnątrz i z osiedla Boltowego. Z tutejszych niektórzy pracują w Starogardzie, Tczewie i Trójmieście. W Polpharmie, Energii, w stoczni w Gdyni.

- A pani pracę ma?

- Ja nie. To znaczy zajmuje się gospodarstwem domowym. Mąż, Andrzej, prowadzi działalność. Jest kierowcą ciężarówki. Ma zapisane "usługi prowadzenia pojazdu".

- No tak, praca tu jest najważniejsza.

- Pod tym względem nie ma powodów do radości. Czasami praca jest, ale za grosze. Niech pan powie, jaką motywację może mieć nasza młodzież za 600 złotych miesięcznie? I trzeba się tej pracy na siłę trzymać, bo nie ma wyboru. Ludzie zrobili się niewolnikami pracy. Z ciekawością pojechałam do Nowego Dworu na zjazd Samoobrony. Mówili, że te dawne PGR-y to getta. Że nikt tym ludziom po likwidacji PGR-ów nie pomógł. Wręcz przeciwnie. Traktowali byłych pegeerowców jako coś egzotycznego. I ciągli wmawiali, że to ludzie bierni, bez inicjatywy, bo za PRL-u państwo ich trzymało pod kloszem.

- I kręcili szkalujące tych ludzi filmy jak słynna "Arizona", budując stereotyp popegeerowca - nieroba i pijaka.


Co tutaj mają?

- Jak tu żyją ludzie? Jest sporo pozytywnych zmian, a w ich głosie wyczuwam złość i gorycz.

- Żyją w zgodzie. Raczej sobie pomagają. Są właścicielami tych domków i o swoje się starają. Tylko my tu, w tym dawnym pałacu, nie możemy dostać na własność mieszkań, bo niby znalazła się jakaś spadkobierczyni, która stara się o zwrot sądownie. To się wlecze kilka lat i nie możemy nic robić. A szkoda, przecież ten obiekt można by małymi kroczkami ratować. Tu były biura PGR-u i tak to wygląda. Co jeszcze o mieszkańcach Barpolu... Prawie każda rodzina ma samochód, telefon ma każdy (u nas wszyscy, syn, mąż i ja, mamy komórki, to po co nam stacjonarny?), telewizor, satelitę albo, jak ja, antenę zbiorczą. Ja ciągnę zbiorcze, oglądam trzy podstawowe programy. Tyle w telewizji polityki, że nie chcę więcej.

- Nowa szosa do Barpolu jest (co prawda nie do końca, bo po 15.00 nie prowadzi do osady), nowa kanaliza, domy własnościowe, odnawiane, samochody, telewizory, telefony, a takie niezadowolenie. Może to przez tę telewizję? Oni, owszem, coś po 1992 roku dostali, ale nie mają pracy. A w telewizji widzą, jak bogaci Polacy jeżdżą sobie po świecie, są wolni. Albo widzą, jak kradną niewyobrażalnie dla nich wielkie pieniądze i nic z tego nie wynika.

- Może to i przez telewizję... Kiedyś tutaj było więcej radości. Rodzice wspominali, że pracowało się trudniej, ale za to żyło się z radością. Ludzie grali sobie w karty, bawili się. Sama pamiętam dożynki pegeerowskie. W parku częstowali nas cukierkami i było wesoło.



Może wziąć się za stawy?

- Może, ku pokrzepieniu, potrzebne są jakieś wspólne działania? W wielu wsiach sporo się robi w ramach programu odnowy wsi.

- Są takie działania. Wspólnie sadziliśmy krzewy. Planujemy też posadzić iglaki. Co do programu odnowy wsi. Byłam na szkoleniu liderów. W Barłożnie robiliśmy płytę boiska.

- Ale może mieszkańcy Barpolu chcieliby zrobić coś tutaj. Barłożno, chociaż to jedno sołectwo z Barpolem, jest osobne. Może trzeba by zrobić coś razem tu, na przykład jakieś miejsce zebrań wiejskich?

- Brakuje wspólnego terenu. Poza tym ludzie mają ogródki przydomowe.

- A te fragmenty parku, stawy? Czy te stawy są bardzo zanieczyszczone przez osadnik?

- Chyba już się oczyszczają. Ktoś mówił tydzień temu, że niby złowił w nich ładne ryby.

- W osadzie śmieli się, że złowił - glonojady.

- Co do tych stawów nie ma takiej inicjatywy. Może dlatego, że to tereny spółki Barpol.

- A gdyby spółka przekazała w jakiejś formie ten teren mieszkańcom?

- Nie wiem, czy mieszkańcy by się zdecydowali to przejąć. Ogródki przy domu mają w zasięgu wzroku. Ale ma pan rację, te stawy to dobry pomysł. Można by ze spółką porozmawiać. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo przy tych stawach stoją chlewnie. Poza tym ludzie nie mają tu pieniędzy.


Dla kogo ta ulica

- Wszystko się dzisiaj kręci wokół pieniądza - zauważa radna. - Trzeba robić wszystko, żeby je mieć. A w tym wszystkim gdzieś zatraciło się człowieka. Niby ten świat jest dla ludzi, ale tymczasem człowiek jest w nim albo upokarzany, albo się go nie szanuje, albo się go nie zauważa. Jest ziarenkiem. Jest przedmiotem.

Nic dodać, nic ująć. Tak się jakoś zrobiło. Nie tylko w Barpolu, w całej Polsce. A to wnerwienie w Barpolu? "Dla kogo ta ulica" - mówili ci przy drodze - "Dla spółki czy dla nas?". Albo: "Jednym cukierek, drugim papierek". I to też nie jest jakaś szczególna cecha Barpolu. A to - jak mówił poeta - Polska właśnie.

MAJ 2005 r.


Skręcamy w szosę do Barpolu.

- A jak pan zacznie? - pyta Joachim.

- Nie wiem. Znajdę jakiś pretekst do rozmowy. Zresztą nie muszę szukać. Od dłuższego czasu próbuję znaleźć jakieś materiały o PGR-ach. Przede wszystkim zdjęcia. Ale ze zdjęciami jest problem. Nikt ich nie ma. Ciekawe. Wątpię, żeby ich nie robiono.

Stajemy przed bramą spółki. Zamknięta. Domy w tej części niewiele się zmieniły. Czy coś się zmieniło? Wyraźnie przybyło rolniczych maszyn. No ale to za ogrodzeniem.

Przy szałerkach widać starszego mężczyznę.

Podchodzimy.

Po kilkunastu minutach, gdy wyjaśniam, że interesują mnie zdjęcia z PGR-ów do reportażu, staje się rozmowny. Niestety, ani on, ani jego żona ich nie mają. Ale podaje nazwisko i adres księgowego, który zbiera różne dokumenty z tamtego czasu.

Po chwili dojeżdżamy dobrze utwardzoną drogą wiodącą dookoła terenu spółki do drugiej części Barpolu. Zatrzymuję auto przy sklepiku.

- Zapamiętaj Joachim, sklep to wstępne źródło informacji…

Naciskam klamkę.

- ...o ile nie jest zamknięty.

Pustostan przy sklepiku, o którym pisałem w reportażu, jest już kompletną ruiną, litościwie maskowaną przez krzaki.

- Odważanie trzeba podchodzić do ludzi i pytać - szkolę Joachima.

- Hmm.. Ale do kogo podchodzić, jak nikogo nie ma?

- Jak to nie ma. Za chwilę ktoś będzie.

Po kilku minutach na szerokiej drodze pojawia się młodzieniec. Pytam o starszych ludzi. Takich, co pracowali w PGR-ze. Młody człowiek mówi, żebyśmy spróbowali w bloku, na pierwszym piętrze.



Na klatce schodowej robię zdjęcia. Przed każdymi drzwiami stoi obuwie. I co jeszcze… Prawie w każdych drzwiach tkwią klucze. Pod wskazanym numerem również. Naciskam klamkę. Nic z tego.

- Nie ma. Nie może być w środku, gdyż w jaki sposób zamknąłby drzwi na zewnątrz? - głośno rozmyślam, dając świadectwo przenikliwości dziennikarskiej.

Joachim patrzy na mnie z coraz większym sceptycyzmem. Nie dziwie się. To już któraś próba nawiązania reporterskiego kontaktu.





Wychodzimy przed blok.

- Trzeba sprawdzić zaplecze, to znaczy podwórko.

Idziemy. Od tej strony stoją jakieś chlewiki, a za nimi drzewa rzucające mocny cień.

- Pusto - rzuca Joachim.

- Nie, tam ktoś wyraźnie siedzi.

Faktycznie, w tym głębokim cieniu widać siedzącego do nas tyłem jakiegoś mężczyznę.

- Dzień dobry!

Wypowiadam te słowa bardzo głośno i radośnie, żeby Joachim wiedział, jak się rozpoczyna rozmowę.



- Ożżż! - mężczyzna gwałtownie się obraca, o mało co nie zlatując z krzesełka. - Uff… Ależ się przestraszyłem.

- Przepraszam. Proszę sobie nie przeszkadzać. Ależ spore ryby. Leszcze?

Joachim patrzy na mnie z dezaprobatą. Jak mogę mylić leszcze z karpiami?

Pochodzi żona wędkarza. Oboje pamiętają czasy PGR-u, ale są one już dla nich bardzo odległe. Zdjęcia z tamtego okresu? Zapomnij pan.

Nie rozmawiamy o społeczno-politycznej sytuacji w Barpolu. Może dlatego, że jest ładna, słoneczna pogoda, dużo ryb w wiaderku i sobota. Któreś z nich tylko nadmienia, że mają już skończoną utwardzoną drogę, co ostatecznie rozwiązało problem zamkniętej przejezdności przez teren prywatny spółki. Chociaż - jak to u nas - jeden rozwiązany problem rodzi następny.

- Teraz to oni naszą drogą wyprowadzają swoje maszyny. Czy im tak wolno?

Proszę ich do wspólnego zdjęcia na tle stawku. Powstał w zbiorniku, do którego kiedyś wrzucało się śmieci. Jest nawet pomościk. Barpolowska riwiera. Stają na nim, a ja pstrykam. Sesja zdjęciowa. Niech młody się uczy, jak robić naturalne zdjęcia.

Wracamy koło parku. Zatrzymuję auto.

- Joachim. Porządny reportażysta to i wlezie do prywatnego parku, żeby coś znaleźć. Jakieś ślady historii, może i nawet skarb. Mówili mi, że stała w tej części kapliczka.

- Wchodzimy w cienisty park. Znad lustra stawu podrywają się dzikie kaczki. Widać, że nikt o tę część nie dba. Może ciągle są jakieś problemy z własnością?

Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz