środa, 6 sierpnia 2014

Jakby tak odejmować Polpharmę, SM "Kociewie", 2 szpitale, tereny prywatne i obiekty starostwa...




Można powiedzieć, że tekst Marcina Ziernickiego ("Kociewiak" 2004) to już dzisiaj nic nieznacząca historia. Można, jeżeli ktoś małostkowy, wytknąć zasadniczy błąd merytoryczny autora - nazwanie byłego gospodarstwa pomocniczego szpitala w Kocborowie PGR-em (Państwowym Gospodarstwem Rolnym), rozmija się z prawdą.Cóż, autora tłumaczy młodzieńcza niewiedza. Można rzeczywiście jedynie gdybać, gdyż tereny tego gospodarstwa zostały przez władze miasta sprzedane i dzisiaj nic już nikomu do nich. Prywatny właściciel odgrodził się od ulicy Skarszewskiej wysokim murem z cegieł i nawet nie da się zajrzeć, co tam jest. A jednak tekst ten ma dzisiaj duże znaczenie edukacyjne. Pokazuje głupotę postępowania ówczesnych władz, które nie mając pomysłu na urządzenie tego niezwykłego terenu (dziś powiedzielibyśmy - rewitalizację), go sprzedały. Pal licho nic niewartą ruinę dworku Conradstein. Lekką ręką sprzedano park z ciekawym drzewostanem, między innymi z niezwykłym okazem kasztanowca i kapitalną aleją lip. Mógł być to przecież drugi park miejski, o czym wtedy pisałem, spacerowe przejście od ulicy Skarszewskiej do szpitala, a stamtąd do niedoszłej ulicy ks. Kalinowskiego. Sprzedano terytorium nie tylko mojego dzieciństwa. Sprzedano kawał miasta, podobnie jak odwrócono się od kompleksu śp. młynów, które w kosztowały 700 tys. zł! Wydzierżawiono też w najmniej spodziewanym momencie teren Kochanek z tworzonym jeziorem. Przez lata naszej samorządności panowała smutna w skutkach zasada, że co się da, należy sprzedać. Sprzedano tyle, że dzisiaj się zastanawiam, ile tak naprawdę miasta jest w mieście, tzn. jaką częścią miasta jest część komunalna, zarządzana przez urzędników. Jakby tak odjąć Polpharmę, SM "Kociewie", dwa szpitale, tereny prywatne i zajmowane przez prywatne firmy, obiekty i drogi leżące w gestii starostwa powiatowego, to wyszłoby - ile? Jedna dziesiąta?

Zapraszam do lektury już rzeczywiście historycznego tekstu Macieja Ziernickiego. Materiał pokazuje dziwną niemoc i szamotaninę władz w jakże ważnym temacie. Zdjęcia z okresu międzywojennego pokazują, czym było przed i po wojnie gospodarstwo pomocnicze szpitala w Kocborowie.
Tadeusz Majewski

Mapa obszaru Kocborowa - ok 1900 r.



Prawie kalka mapy przedstawionej wyżej w wersji polskiej. W moim tekście publicystycznym chodzi mi o obszar z napisem "park" i o część, którą zamyka skręcająca pod kątem prostym kolejka wąskotorowa. Obszar z napisem "łąka" jest od lat sukcesywnie zasypywany (czy legalnie?). Ogród warzywny - czyj? "Św. Jan - rola wydzierżawiona" - czy tam nie mogłoby powstać piękne osiedle? Czy z taką inicjatywą nie mógłby wystąpić Kościół, jak to zrobił przed wojną w przypadku osiedla pn. Abisynia? I jeszcze jedno pytanie: Co z ulica ks. Kalinowskiego? Zdaje się, że od lat tam funkcjonuje kolektor (do Żabna i Łapiszewa). Dlaczego zaniechano budowę tej ulicy, jeżeli jest uzbrojenie?


Pegeer w Kocborowie

(tytuł artykułu)

Zabudowania dawnego pegeeru w Kocborowie przy szpitalu psychiatrycznym. Zdaje się, iż czas tam stanął w miejscu. Jednak to tylko pozory. Tak naprawdę tutejsza infrastruktura przeżywa drugą młodość. Nawet jeśli jest to młodość mizerna, trawiona biurokratyzmem, spętana tasiemcem zakazów, młodość nie spełnionych ambicji...to zawsze jakaś młodość.

W obecnych czasach powstał trend zagospodarowywania przez kapitalistycznych prywaciarzy, reliktowej spuścizny przemysłowo-rolniczej PRL -u. Niegdysiejsze huty, fabryki, kopalnie, pegeery i wszelakiej maści zakłady państwowe są liftingowane i adaptowane pod hotele, ośrodki wypoczynkowe, prywatne przedsiębiorstwa itd. Socrealistyczne mury są architektonicznie reformowane na infrastrukturę kapitalistyczną. Takimi tez ideami próbowano się kierować sporządzając plan zagospodarowania upadłego pegeeru w Kocborowie. "Próbowano" to właściwe słowo, bo w zasadzie można by uznać, że na próbach się zakończyło.

To fakt, iż ideowy praktycyzm kapitalizmu kłóci się z niemal "programowym" marnotrawieniem komuny. To fakt, iż demokratyczna gospodarka nie znosi próżni i jak tafla wody rozlewa się równo po powierzchni likwidując suche wysepki, lecz ma to ręce i nogi tylko wtedy jak ów kapitalizm funkcjonuje właściwie, a nie podpiera się deficytową szwedką.

Kocborowski zakład rolny zmienił swe oblicze ok. roku 1998, kiedy to "panoszył" się w nim syndyk. Urząd Miasta przejął nieruchomości szukając inwestorów. O możliwości dzierżawy lub wykupu tutejszych budynków dowiedzieliśmy się z "Dziennika Bałtyckiego" i od znajomych - wspomina Robert Ziółkowski - syn właściciela serwisu ogumienia. Znalazło się trzech inwestorów. Obyło się bez przetargu, bo dogadaliśmy się w sprawie podziału siedzib. Kompromis był możliwy, bowiem nikt nie chciał całości, bo za duże koszty - tłumaczy.

Obecnie znajduje się tutaj firma remontowo-budowlana, firma cateringowa, wspomniany serwis ogumienia Ziółkowskich, stadnina koni sportowych wraz ze szkółką jeździecką oraz swą siedzibę ma Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych. W takim małym budynku firmę miał człowiek, który robił kominki, ale szybko się zwinął - opowiada Ziółkowski - nie odpowiadały mu warunki dzierżawy - dodaje.

Zdjęcie przedwojenne. Gospodarczy zakład pomocniczy przy szpitalu w Kocborowie. Produkował m.in. żywiec na użytek szpitala. Po wojnie gospodarstwo pełniło tę samą rolę. Nie miało nic wspólnego z PGR-em


Ale jego serwis także ma komplikacje związane z wynajmem. Pierwsza umowa była z możliwością pierwokupu i jej przedłużenia. Wykup się nie udał. Po 5 latach działalności zakładu czynili kolejne próby wykupienia budynku lub dalszego dzierżawienia. Udało się uzyskać wynajem na kolejne 4 lata. Nabyć lokum się nadal nie udawało - argumentem odmownym UM były "inne cele zagospodarowania".

Niejasna polityka Urzędu Miasta wobec przedsiębiorców odbija się wyraźnie na wizerunku zabudowań. Jak nie można wykupić to nie ma sensu inwestować. Nie opłaca się remontować bo nikt za to nie zwróci - żali się pan Robert.

Jego ojca firmie pozostał rok wynajmu zgodnie z umową. Siedziba przez ich wynajmowana wymaga otynkowania, lecz to niesie ze sobą duże koszty - ściany są nierówne, stare tynki same odpadają, gdyż za duża jest zawartość piasku. Nic nie jest robione. Dlaczego? Ponieważ Ziółkowscy nie wiedza czy tu zostaną. Zastanawiają się nad przeniesieniem firmy do drugiej siedziby, gdzie nikt nie będzie ich ograniczał i trzymał w niepewności.

Ponadto oliwy do ognia dolewa konserwator zabytków. Chcieliśmy wrota wymienić na nowe, nowoczesne. Nie można bo zabytek. Chcieliśmy pomalować. Nie można, bo kolor gryzie się z otoczeniem - mówi mężczyzna. Jedynie doszli do porozumienia z konserwatorem w sprawie remontu dachu, ale tylko taką technologią i artykułami jak pierwotnie. Z racji tej renowacji UM w rekompensacie zmniejszył im na pewien okres czynsz, ale to raczej incydent, aniżeli reguła.

Z podobnymi komplikacjami boryka się Grzegorz Wons, współwłaściciel firmy remontowo - budowlanej. Podczas zakładania kanalizacji i elektryki ściany nie mogły być ruszane - twierdzi. Jego firma istnieje od 1996 r. Początkowo mieściła się na Skaryszewskiej. Od 1998 stacjonuje w Kocborowie. Budynek zajmowany przez Wonsa jest bodajże jednym z najstarszych w kompleksie. Na elewacji widnieje data 1868. Na budynku wiszą jeszcze stare tabliczki: "MAGAZYN NAWOZÓW", "MAGAZYN", lecz nikomu to nie przeszkadza. Ówcześnie mieściły się tutaj właśnie: magazyn nawozów i magazyn części do maszyn rolniczych. Firma również chciałaby zainwestować w wizerunek siedziby - odnowić fronton, otynkować, lecz konserwator nie pozwala. Budynki zajmowane powinny zostać wyremontowane, a pustostany, jak ten od ulicy, rozebrane. To szpeci pejzaż okolicy - twierdzi Wons.

Musimy pamiętać, że jeszcze w czasach peerelowskich praca była istotną formą terapii. Na zdjęciu pacjenci "łupią" (tak opisano zdjęcie) wiklinę


Nasuwa się pytanie: dlaczego pomimo tylu komplikacji prywaciarze postanowili tu osiąść ze swymi firmami. Obydwoje wymieniają podobne atuty. Grzegorz Wons - dobre położenie, bliskość i wielkość budynku. Gabaryty budynku odpowiadają wymaganiom firmy, umożliwiają rozwój. Klienci nie mają problemów z dojazdem. Pomimo dobrego połączenia jest to ustronne miejsce. Robert Ziółkowski - bliskość głównych tras przelotowych, a w naszej branży to ważne. Łatwość wykonywania manewrów, nawet przez auta ciężarowe na placu, czyli tzw. duża pętla. Duży budynek. Plac częściowo utwardzony.

Stawek na terenie gospodarstwa

Nieprzejrzysta polityka Urzędu Miejskiego oraz szereg zakazów Konserwatora Zabytków uniemożliwiają pełną rewitalizację tych obiektów. Rzecz jasna, ich obecni użytkownicy popierają zagospodarowanie tego typu infrastruktury, lecz proces ten powinien być znacznie sprawniejszy, a kompromis właściciela z dzierżawcą pełniejszy. Przecież można by było połączyć interesy jednych i drugich. UM miałby fundusze z wynajmu, przedsiębiorstwa odnowiłyby swe siedziby, a zabytki zostałyby odrestaurowane. A tak to właściciel dostaje mniej pieniędzy, firmy bytują w niepewności, a zabytki niszczeją. Typowy, polski scenariusz.

Marcin Ziernicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz