poniedziałek, 18 sierpnia 2014

ANTONI CHYŁA. Spotkanie kynologiczne w Bukowcu. Psy rasowe a te z mezaliansu

Ta niedziela jest dla mnie niezwykła, gdyż z kolegą Krzysiem Bąkowskim udajemy się na spotkanie kynologiczne zorganizowane przez Zarząd Koła Łowieckiego "Szarak" Tczew, Komisję Kultury i Tradycji Łowieckiej i Komisję Kynologiczną ZO PZŁ w Gdańsku. Jadę sam, gdyż w chwili obecnej nie posiadam psa myśliwskiego. Co innego Krzysiu - ma psa i to z rodowodem. Jadąc martwimy się, że tak wysoka temperatura nie sprzyja psom.


Na miejscu są już koledzy myśliwi z całymi rodzinami i ze swymi czworonożnymi przyjaciółmi. Prowadzącym to spotkanie jest nasz kolega Piotr Radomski, któremu nierozłącznie towarzyszy małżonka Mariola, sprawująca pieczę nad dwójką posokowców. Pomaga również kolega Krzysztof Sturgulewski ze swym psem. To oni ułożyli ścieżki tropowe, na których zakończeniu czekał wypchany dzik.

Uroczystego otwarcia tego spotkania dokonuje prezes Koła "Szarak" kolega Mariusz Nagurski. Następnie przejmuje pałeczkę kolega Piotr, który niezmordowanie musi zrealizować aż czternaście zagadnień, w tym drugie - dlaczego pies rodowodowy, dziesiąte - sprawdzenie psów na ścieżce tropowej. Pierwsze to zapoznanie z wszystkimi psami biorącymi udział w szkoleniu.



Tu nasuwa się mała refleksja - w zależności od hierarchii życiowej odpowiednia rasa i wielkość psa. Zgodnie z przyjętymi kryteriami, w łowiectwie mają się znaleźć psy rasowe. W sumie to w łowiectwie mieliśmy psy rodowodowe i wszelkie psy, które były wynikiem popełnionego przy pomocy człowieka mezaliansu. Te psy niejednokrotnie były lepsze od tych z rodowodem. Niekiedy po prostu myśliwy myślał, że pies z pochodzeniem to wszystko umie i nie trzeba go układać. Przecież do dzisiaj nie radzimy sobie z bezpańskimi psami, a dotyczy to również tych rasowych, wyrzuconych z domu, bo się znudziły, tak urosły - a takie miały być małe i piękne.

Pamiętam z młodości małe wiejskie pieski, które chodziły za gospodyniami po wodę do studni, czy towarzyszyły przy kopaniu ziemniaków na obiad, biegnące za wozem z sianem czy zbożem. Zawsze znalazły się podczas rannego czy wieczornego udoju krów przy misce mleka wraz z kotami. Na wiosnę ogrzewały nogi swym paniom siedzącym na ławkach przy domach, ogrzewających się w pierwszych promieniach wiosennego słońca. To one szczekaniem oznajmiały przybycie listonosza czy kominiarza. Nieobcy był widok piesków czekających na majowym przy krzyżu na swych właścicieli. Te małe pieski nie odstępowały na krok wiekowych staruszków - przecież to one informowały, że ktoś idzie po zakupy. Były przypadki, że samotni ludzie rozmawiali z pieskiem, bo nikt z rodziny nie znalazł czasu, aby odwiedzić. Na pytanie dlaczego nie odwiedzają, padała odpowiedź: "Panie, oni się wyuczyli i pracują daleko" - i tylko ta mała kruszyna dawała tym ludziom ciepło.


Tak, dużo się zmieniło w obrazie polskiej wsi. Nie ma już malw, a takie były to kwiaty popularne… Dziś mamy kwiaty doniczkowe… Cóż, nie mamy czasu.




Muszę powrócić do tego spotkania, gdzie mogłem obserwować pracę psa Krzysia. Było aportowanie kaczki z wody, w sumie dużo atrakcji. Podczas biesiady uczestnicy tego spotkania dzielili się swymi spostrzeżeniami, a było ich wiele. Wszyscy zaakceptowali następne spotkanie w stanicy na jesień. Nam z Krzysiem pozostało powrócić do domu. Jadąc widzieliśmy pożar ścierniska - cóż, upał i tylko mała iskra i mamy nieszczęście. Wykonałem kilka zdjęć z tego spotkania.

PS. Miało być o rasowych, a wyszło o tych małych od św. Franciszka.

Skórcz dnia 04.08.2014 rok Antoni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz