niedziela, 1 kwietnia 2007

Kozie (Skórzenno) wczoraj i dziś

Kiedy w piękne słoneczne popołudnie zajechałam do Skórzenna, wsi oddalonej od Osieka o 5 kilometrów, aby porozmawiać z sołtysem, oniemiałam ze zdumienia. Przypomniałam też sobie, jak jakieś 5 lat temu zapytałam młodą mieszkankę wioski, co słychać w Kozim i co się tam zmieniło, ta zaśmiała się w głos i powiedziała: - Pani, wszyscy mają maluchy prócz Filbrantki.


Dziś Filbrantki już nie ma, nie ma też wielu jej sąsiadów, przybywa we wsi nie tylko maluchów, ale i innych samochodów. Po ubogiej wsi, jaką była w okresie mojego dzieciństwa wiele nie zostało. W ogóle mało tu śladów przeszłości. Kiedy spacerowałam po wsi, odżywały wspomnienia.
Pod koniec sierpnia 1950 roku wprowadziliśmy siętutaj. Zaraz po przyjeździe rodzice wysłali nie z bańką po naftę, gdyż zbliżał się wieczór, robiło się ciemno i trzeba było zapalić lampę. Byłam w wieku przedszkolnym, ale wspaniale radziłam sobie z robieniem zakupów, nawet sąsiadom…ale w Osieku.
Powiedziano mi, że sklep znajduje się niedaleko. Szłam na swoich maleńkich nóżkach, gdzie wszystko było obce. Wydawało mi się, że idę w nieskończoność. Ja, taka zawsze odważna dziewczynka - rozpłakałam się. Zza płotu maleńkiego jak na kurzej nóżce domu obserwowała mnie kobieta. Widząc moje zatroskanie zapytała, kim jestem i wskazała mi sklep. Znajdował się obok małej chatynki, w dolince. Z drogi był prawie niewidoczny. Ten dom zupełnie nie przypominał sklepu. Był to zwykły, parterowy, zrębowy budynek. Tutaj, w tym jedynym sklepie można było dostać wszystko tzw. Mydło i powidło. Obok beczki z naftą stała beczka ze śledziami, na ladzie skrzynka zbita z deseczek, a w niej gęsta, krajana nożem marmolada albo blaszane, świecące wiaderko z powidłami. W lecie nad tym roje much. Dalej umieszczone były inne produkty spożywcze, a obok : nici, igły, gwoździe, pasta do butów itp.
Dziś we wsi znajduje się sklep spożywczo-przemysłowy i bar własności Grażyny Nogi.
Wokół szkoły rozciągały się, jak okiem sięgnąć ugory - raj dla kur, indyczek i gęsi. Drób sam się chował, nie wymagał wielkiego zainteresowania. Dziś szkoły we wsi nie ma. Budynek został sprzedany prywatnym właścicielom. Obok budynku poszkolnego znajdują się działki budowlane z nowymi domami. Pozostałe użytki zostały zalesione. Za tym budynkiem znajdują się groby nieznanych żołnierzy. Dziś dbają o nie strażacy. Dawniej my, dzieci byłyśmy za nie odpowiedzialne. Kiedy zbliżało się Święto Zmarłych, wykonywałyśmy z krepy piękne kwiaty, a potem wieńce i zapalałyśmy świeczki.
W okresie mojego dzieciństwa mieszkańcy wsi zapatrywali się na pewne sprawy inaczej niż dzisiaj. Na przykład szkoła była, jak powiadali "nasza" i rościli sobie do niej wszelkie prawa. Często próbowali zastąpić kierownika szkoły, chcąc decydować o wszelkich imprezach. W szkole odbywały się dosyć często zabawy taneczne dla dorosłych (najczęściej po balikach dla dzieci), niestety, kończących się na ogół bijatyką.
Obecnie we wsi znajduje się remiza strażacka, w której odbywają się wieczorki taneczne i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, że można by wszczynać awanturę.
Kiedy nadchodziła ciepła wiosna, podrosły trawy, wiejskie dzieci wyganiały do lasu na popas krowy. W szkole przechwalały się, jakie to wymyślają zabawy. Błagałam rodziców, aby pozwolili mi iść z nimi. W końcu ulegli. Dostałam taty marynarkę, kij do reki, kanapki i poszłam z dziećmi. Oczywiście bawiliśmy się świetnie. Wróciłam jednak do domu zbeczana, bez krowy i bez marynarki. Krowa wieczorem wróciła sama.
Dzisiaj krów już ani zbiorowo, ani indywidualnie nikt w lesie nie wypasa. W ogóle we wsi jest mało krów.
W maju pod wieczór dzieci codziennie biegały do krzyża na modlitwy. Zabierałyśmy kocyki, klękałyśmy i odmawiałyśmy razem z dorosłymi różaniec. Po nim śpiewano pieśni Maryjne. Ku ogromnej radości obyczaj ten przetrwał do dziś.
Kolejnym zwyczajem dzieci we wsi było zbiorowe mycie nóg w strudze. Zrywałyśmy jakieś zielsko, które wydawało trochę piany i szorowałyśmy nim nogi w strumieniu. Towarzyszył temu ogromny gwar. Po przyjściu do domu i tak musiałam nogi porządnie umyć, ale większą przyjemność sprawiała mi toaleta w strudze.
Na szczególną uwagę zasługuje mieszkaniec ówczesnej wsi , duży gospodarz Władysław Kruża - człowiek o niesamowitym poczuciu humoru. Sam zażywał tabakę i częstował nią dzieci. Boże, co się działo - kichanie, płakanie, płukanie nosa itp.
Kiedy ów pan przejeżdżał na przykład z obornikiem na pole, a widział dziecko czysto, ładnie ubrane, zatrzymywał konia, schodził z wozu, brał dziecko, sadzał na oborniku, wręczał ku radości dziecka, lejce i …wio. Mój braciszek , miłośnik koni często padał ofiarą owego gospodarza.
U państwa Krużów, którzy mieszkali w samym centrum wsi, znajdował się "zajazd". Tutaj kwitło prawdziwe życie towarzyskie. Przez ten dom przewijało się wielu ludzi. Był to tak zwany dom otwarty. Nikt nie wychodził z niego głodny - a wszystko w ramach gościnności. Tutaj przez całe lata mieścił się skup runa leśnego, sezonowy zarobek mieszkańców wsi.
Zięć p.p. Krużów, Zygmunt Miłek w 1968 roku kupił pierwszy we wsi samochód osobowy, warszawę. Służył on niejednokrotnie jako taksówka, kiedy trzeba było podwieźć do lekarza lub do izby porodowej. Dzisiaj posiadłość tę sprzedano miastowym, nie ma śladu tętniącego nieustannym gwarem gościnnego gospodarstwa.
Podobną funkcję pełni dom sołtysa, państwa Dubielów. Może dlatego, że dziś niedziela, ale jedni goście wychodzili, drudzy przychodzili i tak bez końca.
Kiedyś mieszkańcy wsi żyli bardzo skromnie. Jeśli na tym piaseczku urosły kartofle, to i tak dziki, plaga wsi część zniszczyły. Aby odstraszyć zwierzęta wyrządzające szkodę, ludzie całe noce palili ogniska - "pilnowali na dziki".
Źródłem mieszkańców ówczesnej wsi był las. Mężczyźni pracowali jako robotnicy leśni. Zwano ich klawciarzami. Pozostali - kobiety i dzieci zimą ściągały chojnę. Wczesną wiosną rąbano ten chrust. Robiły to całe rodziny, dzieci i dorośli. Przed domostwami stały całe stogi [przygotowanego do palenia chrustu. Drewno, które robotnicy leśni otrzymali jako deputat, wymieniali z mieszkańcami Starej Jani, Mirotek, Barłożna na zboże.
Droga prowadząca do szkoły, niegdyś piaszczysta, wózka dziecięcego nie można było upchać, dziś jest utwardzona.
Tereny jad Jeziorem Słone wraz z kilkoma gospodarstwami zostały sprzedane ludziom z miasta. Porosły na polu pana Trzoski jak grzyby po deszczu dacze. Teraz to już całe osiedla. Szkoda tylko, że mieszkańcy Skórzenna ślepo naśladują ludzi z miasta, nie tylko jeśli chodzi o obyczaje, ale i o budownictwo. Nikomu już nie zależy na podtrzymaniu tradycji. Ludzie wręcz wstydzą się swojego pochodzenia.
Obecnie wieś jest zadbana i o wiele bogatsza. Ludzie też dorabiają, pomagając budować letnie domki.
Wiele nie pozostało z kociewskiej wsi. Najstarszą chałupę zrębową , z charakterystyczną wnęką przed drzwiami, pochodzącą z II połowy XIX wieku, własność pana Rocha Serockiego zakupiono i wywieziono do skansenu we Wdzydzach.
Jak widać, przed cywilizacją, naśladownictwem, nawet Kozie się nie obroni.
Teresa Wódkowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz