środa, 19 grudnia 2007

Czekoladki

Czekoladki
Żeby te czekoladowe kulki leżały sobie przy kasie w sklepie przy al. AK w Starogardzie, nieopakowane w złotka, żeby kusiły golizną, zaszło mnóstwo procesów produkcyjnych i okołoprodukcyjnych. Najpierw musiała powstać firma. Powstanie firmy to już na wstępie mnóstwo czynności (NIP, REGON, zatrudnienie ludzie, wybory prezesa, zarządu, szkolenia itd.). Potem firma wybrała profil produkcji, zainteresowała się rynkiem czekoladek. W celu zebrania surowca założyła przedstawicielstwo w Ameryce Południowej. Przedstawiciele przedstawicielstwa zatrudnili tanich dzikusów, którzy zaczęli zbierać owoce kakaowca. Inne grupy dzikusów przerabiały je na kakao. Tu firma zarejestrowała największy zysk, bo dzikus nie potrzebuje na ZUS ani na inne bzdury. Również w Ameryce Południowej już półdzikusy przerabiały owe kakao na czekoladę. Potem zadziałali fachowcy od marketingu i znaleźli rynki zbytu. Gotowe kulki przewieziono do portu, gdzie portowe łazęgi załadowały je na statek. Ten przetransportował je do hurtowni do Niemiec, zwanych czasami Unią Europejską. Z Niemiec wysłano je do podhurtowni w Polsce, a stamtąd trafiły do sklepu przy al. AK w Starogardzie. Myślę, że nad tym, by te kulki wypełniły do circa 1/3 szklaną kulę, stojąca przy kasie fiskalnej sklepiku na Kociewiu, pracowały tysiące ludzi, licząc na każdym etapie swój zysk. Kiedy w środę o godz. 19.32 do sklepu wszedł Wojtek - 50-letni facet, którego włosy udawały hipisa, jedna sprzedawczyni poszła do magazynu, zwalniajac główną ladę, a druga musiała opuścić swoje miejsce, by zastapić tamtą (to tam sprzedawano piwo). Przy kasie stało troje dzieci. Wojtek bez wahania podszedł jakby falującym krokiem do szklanej kuli, zanurzył w niej dłonie i zaczął rozdawac dzieciom czekoladowe kulki. Po tym wyszedł za mną. - Patrz - rzekł. - Znalazłem ściągę kolędników. Trzymał w palcach brystol, na którym napisano słowa kolędy ze słowem "przybierzeli". W sklepie rozległ się wrzask sprzedawczyni. - Nie wie kobietka, że mam tu nieograniczony kredyt - śmiał się Wojtek. Kiedy wrzuciono go jak wór ziemniaków do policyjnego wozu, uśmiech na jego ustach gasł jak blask fajerwerku. Trudno być w dzisiejszych czasach świętym Mikołajem.
Tadeusz Majewski

Za piątkowym wydaniem Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz