wtorek, 8 września 2015

Łowiłem delfiny na Morzu Egejskim!

Płynęliśmy z maleńkiego portu na wyspę Sciatos, gdzie mają lotnisko o pasie startowym o długości 1500 m, ze trzy godziny.
- Na wyspie piloci muszą być znakomici - mówił Adonis, nasz przewodnik. - Jeżeli źle wyhamują, to, to, to jest, o tak - tu przełamał znacząco dłoń w nadgarstku.

I faktycznie. Kiedy byliśmy już na wyspie, zdumiony byłem, jak powoli, nisko i ostrożnie schodzą, ocierając się prawie brzuchami o miasteczko. Że też ten wielotonowy złom przy takiej prędkości nagle nie spadnie - pomyślałem.
W drodze powrotnej przygód było co niemiara. Nie będę ich tu opowiadał, gdyż to nie miejsce na dłuższe formy. Opowiem tylko o dwóch wydarzeniach, jakie zobaczycie na fotografiach.Najpierw o bitwie z piratami, a zaraz potem...
- Delfiny! - krzyknął Adonis. - Macie szczęście!
Pobiegłem na dziób, przecisnąłem się przez tłum i wstrzymując oddech co kilka sekund naciskałem przycisk lustrzanki. Starałem się wyczuć ich rytm - zanurzenie, wyskok, zanurzenie, wyskok i tak dalej.
Zabawa delfinów trwała ze 20 minut, po czym przeniosły się przed dziób wrogiego statku. I też zrobiłem im fotkę.
Wiem, wiem, być może się rozczarujecie tymi zdjęciami, ale to nie było w delfinarium, a na otwartym Morzu Egejskim. Ja jestem z tych zdjęć bardzo zadowolony.
Po zacumowaniu wyszliśmy na brzeg. W tym samym miejscu stała rybacka łódź, w której jak przed wypłynięciem ze stoickim spokojem rybak przygotowywał sieci. Jedyna różnica - nie było już kota, który łapczywie pożerał podrzucane mu przed nos wykręcone głowy ryb. Rybacka łódź, łupinka właściwie - dziś być może w Grecji równie rzadki obrazek jak towarzyszące statkom delfiny.

Tadeusz Majewski




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz