niedziela, 10 lutego 2002

Pinczyn. Władysław Grzywacz

"Łączyliśmy ludzi, zbliżaliśmy ich do siebie."

Mały, ale wygodny domek w Pinczynie. W ogródku jesienne kwiaty wygrzewają się w południowym słońcu. Na progu wita mnie drobnej postury starszy pan. Władysław Grzywacz ukończył 95 lat. Całe dorosłe życie związany był z komunikacją. Budował linie telefoniczne, zakładał stacje przesyłowe, konserwował narzędzia. Dom, w którym teraz rozmawiamy, zbudował sam.


Syn Łukasza

Pan Władysław urodził się we wsi Kwieki, w pow. chojnickim, 21 czerwca 1905 r. ojciec pana Władysława - Łukasz niezwykle starannie dbał o swoje gospodarstwo.

- Zawsze dbał o najmniejszy szczegół, o drobiazgi — wspomina pan Władysław. - Umiejętnie znajdował nam zajęcia, k, aby nie tylko wykonać ś pozytywnego, ale również, aby młody chłopak taką czynnością był zainteresowany, żeby ją polubił. Muszę powiedzieć, że niezły był z niego pedagog. Czasami wydawało się, że czemuś nie poradzę, wtedy on powoli tłumaczył każdy szczegół, a ja mądrzałem z chwili na chwilę. Później w życiu bardzo mi się przydała ta pracowitość i precyzja, jaką wpoił mi mój ojciec.

Mieszkali w malutkiej miejscowości wśród lasów i łąk. Oczkiem w głowie ojca pana Władysława były konie. W zależności od potrzeb miał ich dwa, a nawet cztery. Pan Władysław i jego rodzeństwo opiekowali się zwierzętami, doskonale jeździli konno. Cóż to była za przygoda wypuścić się łąkami, cwałować leśnymi drogami albo powoli, z pewnym dostojeństwem, paradować bryczką, jadąc na niedzielną mszę. Pan Władysław szczególnie wspomina konia, którego ojciec nazywał Hantz. Był to wspaniały gniady ogier. Wszystkim imponował, jednakże zajmować się nim mógł tylko pan Łukasz.

Lata mijały, pan Władysław kończy podstawówkę w Kwiekach, a następnie gimnazjum w Krzyżu. Po ukończeniu. 18 lat opuszcza rodzinną wioskę i rozpoczyna samodzielne życie.

Telefony

Pan Władysław nie miał konkretnego zawodu, lecz poprzez doświadczenie i praktykę zdobył wiele umiejętności. W latach 20 znany był zwyczaj organizowania tzw. wędrownych grup budowlanych. Zwyczaj ten pochodził z południowych Niemczech. Szły wtedy kilkunastoosobowe grupy od miasta do miasta, od wioski do wioski i przyjmowały się do budowy domów, dróg, małych zakładów pracy. Byli to bardzo wysoko cenieni fachowcy. Niejeden gospodarz długo musiał rezerwować swoją kolejkę, aby właśnie taka objazdowa brygada wykonała niezbędny remont, położyła dachówkę, zbudowała stodołę. Pan Władysław był murarzem, cieślą, stolarzem.

- Ja, proszę pana, całe życie budowałem. Wtedy, w młodości, nauczyłem się wielu zawodów — mówi pan Władysław - a każdy przydał mi się w późniejszym życiu. Może nawet uratował mi życie, bo w czasie okupacji przez prawie 5 lat pracowałem w firmie "Bersz", która zatrudniała wykwalifikowanych robotników polskich. Niemcy szybko potrafili ocenić wartość robotnika. Umiejętności nabyte w młodości bardzo mi się przydały. W czasie wojny pracowaliśmy w różnych krajach na wschodzie. Litwa, Łotwa, Estonia i Ukraina. Było ciężko, pracowało się kilkanaście godzin dziennie, jednakże Niemcy dbali o fachowców, dawali jedzenie, a i parę groszy się zaoszczędzało.

Wróćmy jednak do lat dwudziestych. W 1929 r. pan Władysław zatrudnił się w kolumnie Budowy Telegrafu w Chojnicach. To było pierwsze zetknięcie z zawodem montera budowy telegrafu. Praca polegała na zakładaniu telefonów w miejscowościach znajdujących się nad granicą polsko-niemiecką oraz wzdłuż trasy Bydgoszcz — Gdynia. Później, w latach 1935-36, pan Władysław pracuje w Urzędzie Pocztowo-Telekomunikacyjnym w Karsinie, zaś od kwietnia 1939 r. do 1.09.1939 r. w UPT w Pinczynie.

- To była pionierska praca - dodaje pan Władysław. — Na wsiach nikt nie myślał wtedy o telefonach, w miasteczkach też ich nie było wiele, a my prowadziliśmy te swoje łącza od jednej miejscowości do drugiej. Łączyliśmy ludzi, zbliżaliśmy ich do siebie. Ja miałem już wtedy świadomość, jak ważną rolę odgrywają telefony w nadchodzących czasach. Wszelka informacja, szybka interwencja na wypadek choroby, pożaru, nie mówiąc już o działaniach wojennych, to wszystko zależało od dobrze prowadzonej trakcji telefonicznej.

Pan Władysław mówi o tym z dumą i rozrzewnieniem. 40 lat pracy w telekomunikacji to setki kilometrów przewodów, to tysiące telefonów. Ile owe drobne telefony, aparaty - najpierw ebonitowe, a później plastikowe - dawały szczęścia ludziom! Dzisiaj, w dobie telefonów komórkowych, trudno wyobrazić sobie, jaką radością były pierwsze telefony w niedużej wiosce. Najpierw aparat telefoniczny otrzymywał sołtys, później ksiądz, lekarz, weterynarz.

Pan Władysław ma dzisiaj poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Z uśmiechem wspomina czasy dawnych ręcznych centrali telefonicznych, drewnianych słupów, telefonów na korbkę. Tamten świat przestał istnieć, ale żyją ludzie, dla których komunikacja telefoniczna była wielka przygodą całego prawie życia.

Anna i Marianna

W domu, który sam z pomocą rodziny wybudował pan Władysław, jest przytulnie. W kuchni duży piec kaflowy. Na ścianie stary młynek do kawy, obok prawdziwa kuchenna szafa. Widać, że nie zmieniło się nic od 50 lat. Rozmawiamy w pokoju stołowym, obok sypialnia z prawdziwym kompletem sypialnym — to znaczy: dwa wygodne, drewniane łóżka, komoda z lustrem i duża szafa, obok łóżek dwa zgrabne stoliki nocne.
Uwagę zwraca również zegar wiszący na ścianie oraz duża, abażurowa lampa pod sufitem. Czuje się tu ducha lat 50., wszystko jest tu takie odległe... Jednakże to, co najważniejsze, to jakaś atmosfera swojskości, czystości intencji i wiarygodności.

Pan Władysław ożenił się krótko po wojnie z panną Anną Pintz z Pinczyna. Wspólnie urządzili dom, wspólnie się dorabiali. Niestety nieuleczalna choroba zabrała panią Annę. W 1978 r. pan Władysław żeni się po raz drugi, tym razem z panią Marianną, już wtedy emerytką. Pracowała na kolei. Przyszłego męża poznała u swojej siostry na przyjęciu rodzinnym.

- Drogi panie, jaki to był pracowity chłop! Wstawał wcześnie rano, zawsze znajdował sobie konkretne zajęcie - wspomina pani Marianna. — Lubił też towarzystwo. Dzisiaj już nie tak często, ale wcześniej bardzo lubił z wszystkimi porozmawiać, doradzić, pocieszyć. Władek nigdy chyba nie miał wrogów, to taki dobry duch tej naszej wioski.

Pan Władysław uśmiecha się, wyraźnie jest zadowolony z tych późnych lat własnego życia. Bywa, że jest ciężko, zawsze przy. wloką się jakieś choroby, jednakże pan Władysław to piękny przykład optymizmu, doświadczonego i racjonalnie patrzącego na życie człowieka.

Żegnamy się przy furtce. Ciepła jesień nastraja trochę melancholijnie. Pan Władysław uśmiecha się, zaprasza, aby wejść, porozmawiać, jak tylko będę przejeżdżał przez Pinczyn. No cóż, do zobaczenia, panie Władysławie...

Michał Spankowski
Na podstawie Tygodnika Kociewskiego 2000 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz