piątek, 27 sierpnia 2004

Po wielkich imprezach

Mieliśmy w tych ostatnich ciepłych, aczkolwiek i deszczowych dniach sierpnia sporo imprez. Największą w Osieku, gdzie przez tydzień trwał VII Międzynarodowy Festiwal Muzyki Chrześcijańskiej Gospel. Tenże Osiek tym razem promieniował też na zewnątrz. Na Rynku w Starogardzie wystąpił znakomity Clive Brown z zespołem. I to był show.Czarni pokazali, jak jakim instrumentem może być sam człowiek z jego aparatem mowy, przepraszam - śpiewu. Starogardzianom jednak tego typu śpiew - modlitwa nie odpowiadała. Z pewnością przyszło by ich tysiące, gdyby na Rynku wystąpiło "Ich troje" nawet z pieśniami religijnymi (jest to prawdopodobne, bo co i rusz jacyś znani muzycy się nawracają).

Wcześniej w Ogródku grali bluesa i reggae. Przez prawie dziesięć dni tu i tam ryczały harleye, którym chyba dla szpanu zdejmowano tłumiki. Ale ten ryk to też pewien rodzaj muzyki. Megabas, może megaburczybas.
W Kaliskach wójt uparł się na szlachetną imprezę bezalkoholową i po raz kolejny poniósł porażkę. Słaba frekwencja sprowadziła "Leśne Spotkania" do rangi gminnego festyniku. Inna sprawa, że może taki był i plan. Kto w końcu powiedział, że przy drodze do zbawienia muszą stać butelki po Specjalach?!


Kulminacja sierpniowych wydarzeń miała miejsce w sobotę i niedzielę w Osieku. Kto nie chciał uruchomić swoich cielesnych podzespołów, zwanymi kośćmi i pojawić się na Kałębiem osobiście, mógł sobie pooglądać Gospel na żywo w Plusie, a dzień później w II Programie TVP. (Na żywo leciało, ciało leżało.)
W niedzielę przez Osiek przewinęło się z kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt tysięcy ludzi i kilka tysięcy samochodów. Wiele rejestracji z dalekich stron Polski i zza granicy. Samych osobowych dwuśladów przy przecież krótkiej ulicy Kwiatowej naliczyłem ponad trzysta. Tak więc mnóstwo dwuśladów przy ulicach, na parkingach, autobusy, motory, konie, rowery, nogi (też dwuślad).
Mnóstwo ludzi przed kościołem, gdzie odbywał się Jarmark Św. Rocha, mnóstwo w tym czasie w Amfiteatrze Łąkowym, gdzie odbywał się msza. Mnóstwo łaziło pomiędzy jednym a drugim.

Na jarmarku oprócz owoców, ciuchów itp. sprzedawano karabiny i pistolety, na szczęście z tworzywa sztucznego. Czy to dobry towar w takim miejscu?
W i wokół amfiteatru zebrali się ludzie z różnych bajek - harleyowcy w czarnych skórach, szwedzcy rycerze z Gniewu, konni z jazdy polskiej, strażacy, księża, chórzyści w długich tunikach, trampy z plecaczkami, gwiazdy polskiego gospelu. Dobrze, że w tym dniu zabrakło Czarnych, bo wrażenie miszmaszu pogłębiłoby się jeszcze bardziej.


Wśród wykonawców też od czasu do czasu dawało się odczuć znużenie niewątpliwie piękną, ale spokojną i rozwlekłą jak Missisipi muzyką gospel. Na dodatek wykonywaną po angielsku, który nie jest jeszcze naszym językiem narodowym. Ludzie mają nerw i czekają na coś żywszego. Widać to było kilka dni wcześniej podczas konkursu chórów. Jeden z chórzystów wyskoczył z zespołu w długiej do kostek tunice, w adidasach na nogach i bejsbolówce na głowie, i dał solo - rap. A to, co zaprezentował chór z Bełchatowa, bliższe było rockowi, niż muzyce gospel. I o zgrozo, spotkało się to z żywszym przyjęciem widzów, akurat chórzystów z innych zespołów.

Do całego tego niespójnego zgiełku obrazów dodajmy jeszcze kilka: Piastów sprzedających pajdy chleba, dzieciaki, którym pomyliła się ta impreza z Nowym Rokiem, bo walili z petard po ulicach, wszędobylskie samochody, reklama np. KGHM, przewoźne urządzenia sanitarne tojtoj, komórki przy uszach podczas mszy, baloniki na drucikach i mnóstwo, mnóstwo nieraz dziwacznych szczegółów. Zabrakło rapującej Miszyki Mickey i śpiewającego gospel Longina Pastusiaka, żeby obraz był bardziej surrealistyczny.


W Osieku w tych dniach mieliśmy do czynienia z tym wszystkim, co niesie globalny świat - z rykiem harleyów, komórkami, wszędobylską telewizją, komercją i tak dalej. Gospel to muzyka kontaktu z Najwyższym. To u Czarnych metafizyczny dreszcz wynikający z dostrojenia się ducha z innym wymiarem. Czy w Osieku w takich okolicznościach mogło dojść do kontaktu? Może. Wszak to są doświadczenia indywidualne. Ogólnie wyglądało to jednak jak wielkie przygotowania do bliższych spotkań trzeciego stopnia.


Ksiądz Ossowski funduje nam od 7 lat coraz większe widowiska. I jak nikt promuje region. W tym roku impreza, jeżeli idzie o frekwencję, przerosła być może i jego najśmielsze oczekiwania. Ale czy nie wymyka się ona spod kontroli? Czy nie schodzi na drugi plan główny cel festiwalu? Już teraz słychać głosy, że jednak powinien być święty rap. A za dwa, trzy lata ktoś powie, że powinno być sacrum disco polo albo coś innego. Zobaczymy. Na razie bądźmy zadowoleni, że coś takiego ma u nas miejsce.


Adam Zieliński


Tekst na podstawie Tygodnika Kociewiak wychodzacego ze środowym wydaniem Dziennika Bałtyckiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz