wtorek, 24 sierpnia 2004

Tradycja smaku

Paradoksalnie przez nasze zapóźnienie mieliśmy w PRL-u niektóre bardzo dobre produkty. Choćby taki chleb. Dzisiaj się do tego wraca.

Kilka słów historii

W 1953 r. GS-y wydzierżawiły prywatny budynek na piekarnię przy ul. Zblewskiej. W umowie stało, że zamiast płacić dzierżawę, dokończą budynek, postawią piec piekarniczy i komin. Właściciel zmarł w czasie wojny, umowę podpisano więc z wdową. Wkrótce wdowa się wyprowadziła, a budynek stał się zabezpieczeniem dla jej dzieci. Dzisiaj dom, podzielony na cztery części, jest ich własnością. Od 1953 r. GS-y nie zrobiły ani jednego remontu, w nic nie inwestowały. Trudno się dziwić, że nowej rzeczywistości piekarnia zaczęła podupadać. Po 1989 jak grzyby po deszczu powstawały prywatne piekarnie z nowoczesnymi technologiami, gdzie dodawali chemię. Chleb zmienił smak. Ludzie się nim zachłysnęli. I był coraz tańszy. Dodawali polepszacze, żeby z tej samej ilości mąki zrobić więcej (z mąki na 3 bochenki chleba po dodaniu polepszaczy wychodzi 5). W piekarni w Lubichowie spadała produkcja. Nie było menedżera. Siedział człowiek, brał telefon i przyjmował zamówienia na następny dzień. Nie zastanawiał się, dlaczego jest ich coraz mniej. - Nie dostrzegł, że kiedyś przychodziło wszystko samo, a teraz trzeba przyjść do tego samemu - mówi energiczna Izabela Stawicka, rodem ze Śląska.

Szkoda mi było tego chleba

- Chociaż mieszkam tu od 16 lat, mam przebojowość śląską. Co chcę, to powiem - mówi Izabela. Jej mąż Paweł 10 lat był kierownikiem GS-owskiej piekarni. - Ja się temu wszystkiemu przyglądałam z boku. Szkoda było mi tego chleba. Słyszałam opinię: "A, to GS-owskie, to do niczego". Grupa starych klientów malała. Powiedziałam mężowi, żeby wziął to w dzierżawę. Nie chciał, bał się. Mówił, że tak źle nie jest, że jest ubezpieczony. Miał jak u pana Boga za piecem i myślał, że mu się tak uda do końca. A ja cały czas pracowałam u prywaciarzy. Nie boje się, znam od podwórka księgowość i wszystko.
Pozbyli się problemów
- Poszliśmy do GS-ów rok temu, 1 sierpnia. Wydzierżawili, ale po warunkiem, że przejemy pracowników (trzech pracowników i dwóch uczniów, potem jeden uczeń doszedł) ze świadczeniami i z urlopami. W ten sposób pozbyli się problemu zapłacenia im odpraw. Przejęliśmy ich zobowiązania. Te etaty uczniów w zawodzie piekarz za GS-ów były refundowane przez Powiatowy Urząd Pracy. Liczyliśmy na to. Niestety, w firmie nie było świadectwa mistrzowskiego i nie zrefundowali. Z powodu braku jednego papieru. Teraz mistrz już jest. To są uczniowie OHP i chcieliśmy im pomóc. Okazało się, że tylko my, ani OHP, ani szkoła. Przynajmniej mają tu chleb.

Od razu się ruszyło
- Od razu poszłam w promocję, bo tutaj nikt tego nie robił. Jeździłam, zostawiałam ulotki, rozmawiałam z ludźmi. Mówiłam: owszem, mniejszy, ale to nie wada, tylko zaleta, bo nie jest napuszony polepszaczami. Taki napchany włoży się do worka i na drugi dzień co? Harmonijka. Nie traci smaku, nie kruszy się. A weźmy na przykład taki chleb razowy. Dawniej z mąki razowej, żytniej, z otrębami, powinien być ciężki i mokry, dzisiaj z pieczywa pszennego, tyle tylko, że ze smolistym barwnikiem. I ludzie myślą, że jedzą razowy chleb. Ach, te zachodnie technologie - kuszące, tanieje produkcja, produkt ładniej wygląda, chleby wypieczone jak jeden w jeden, skórka apetycznie popękana, a to przecież znaczy, że jest z polepszaczem... Po tej mojej promocji na dzień dobry produkcja poszła o połowę w górę.

Tradycja smaku od pokoleń
- Wstydziłam się tu kogokolwiek przyjąć. Szafy miały 50 lat. Śmierdziały. Od razu wszystko wymalowaliśmy. Zmienialiśmy płytki, drzwi, okna na z PCV, wyremontowaliśmy piec. Jeszcze nie wiedziałam na czym stoję, a już poszliśmy w remonty. Jednak pierwsze, co zrobiliśmy, to szyld. W żółtym kolorze, bo kojarzy mi się z radością życia. Gadanie było na wsi, że zamiast patrzeć na produkcję... A mi chodziło o zmianę wizerunku, żeby to się nie kojarzyło z bałaganem i brudem. Na tym szyldzie jest napisane TRADYCJA SMAKU OD POKOLEŃ, bo to prawda. Od 50 lat to ciągle ten sam chleb. Ja tego chleba nie wymyśliłam. On i tradycja należą do Lubichowa. To nie żadna kokieteria. Tu nie ma żadnej nowoczesnej technologii. Różne rodzaje pieczywa - od razowego, ze zbożami, przez żytni, bułki, drożdżówki, do sznek (kałaczyki - ze Śląska) z glancem i z krostami. 15 rodzajów wyrobów. Wróciły nawet rogale. Za GS-ów nie schodziły, to wycofali.

Plany
- Od nowego roku chcemy zwiększyć stan zatrudnienie o dwa etaty. Weszliśmy już do Starogardu i staramy się wejść do Gdańska. Oczywiście walcząc tutaj, na swoim rynku, z dużymi. Sporo sprzedajemy w Ocyplu, w Lubichowie nasz chleb to ze 20 procent. Walczymy też z dampingiem dużych piekarni. Sprzedają za 80 gr, a to jest poniżej kosztów produkcji. Na wiosnę był nawet po 69 gr, a mąka kosztowała 1,12 zł za kg (na 10 bochenków chleba trzeba 4 kg maki). Ja rozumiem konkurencję i cały ten rynkowy świat, ale to, że sprzedają chleb poniżej kosztów produkcji widząc, że ludzie to chwytają, bo są coraz biednieją, nie jest uczciwe. Niedobrze, że przedsiębiorcy nie szanują się nawzajem. Wiadomo, każdy chce mieć swoją pracę, ale jakieś reguły powinny obowiązywać.
- Za GS-ów każdy miał swój rewir, gdzie dostarczał chleb - wtrąca Paweł Stawicki, który akurat przyjechał. - Nigdy czegoś takiego nie było. Nie ma żadnych zasad.
Widać, że jeszcze mu została sympatia do tamtych czasów, do kraju ludzi specjalnej troski - jak to określa PRL jego żona.
- No, zasady ma pan Konewka ze Zblewa - zauważa Izabela. - Jest od początku na rynku, od 1989 r. Ma renomę i nie upada jak te duże.

Oprac. na podstawie artykułu w Tygodniku "Kociewiak" - środowe wydanie "Dziennika Bałtyckiego"







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz