wtorek, 14 grudnia 2004

Janowicz przeszedł rzekę

Każdy ma swoją rzekę, przez którą prędzej czy później musi przejść.
Jeszcze do niedawna wydawało się, że od tej najwyższej reguły jest jednak wyjątek - Bernard Janowicz. Że pan Bernard będzie tak bez końca przechadzał się swoim brzegiem rzeki, z życzliwym zainteresowaniem spoglądając na zmieniającą się na przestrzeni wieków rzeczywistość, z melancholijnym smutkiem spostrzegając, jak tu i tam rzekę przekraczają najpierw jego lulki, potem starsi koledzy, potem rówieśnicy, potem ludzie od niego młodsi, aż w końcu tak bardzo od niego młodsi, że już ich nie znał. Oni już dawno przeszli, a on ciągle szedł swoim brzegiem rzeki.

Jaka była ta jego rzeka?
Zmieniała się. Ale najpiękniejsza w pierwszej połowie XX wieku.
Ferza wije się i kręci - opowiadał pan Bernard o rzece z tamtych czasów - od wiaduktu kolejowego aż poza ogrody i łąki Bieleckiego (nazywanego Hindenburgiem, bo nosił wąsy jak cesarz). Była jednym ciągłym kąpieliskiem. W klarownych jej wodach żyły raki i rozmaite ryby. Miejscami tak płytka, że bówki przechodziły z podkasanymi nogawkami na drugi brzeg. Ale więcej była głęboka. Ciche wirujące kryzle czekały na słabych pływaków, by ich pochłonąć.
W zatoczkach rzeki na czystym piasku rozciągały się plaże. Najpopularniejszą były Piekiełki z Górą Piaskową, Sandbergiem.

Kąpieliska były też za gazownią (na wysokości parku), za skarpą toru kolejowego w stronę młyna F. Wiecherta, na banbryce, pod mostem kolejowym Starogard - Skórcz, i naprzeciwko Francuskiej Góry, gdzie rzeka ostro skręca w prawo ku Strzelnicy. Tu kąpali się starsi i dzieci na glanca. Odważniejsi chłopcy popisywali się skokami z mostu do wody z wysokości kilku ładnych metrów.

Miejsca kąpielowe były po obu stronach. Bówki - nagusy szczególnie lubiły psiaskule (koc.) sandkule (niem. ) - doły piaskowe głębokie na 2 metry za mostem. W ich ścianach miały gniazda jaskółki. Urokliwy i żywy był to widok, szczególnie w godzinach przedwieczornych, gdy jaskółki wlatywały do gniazd nad głowami bawiących się w piasku dzieci.

Koryto rzeki przechodziło przez tereny dzisiejszych ogródków działkowych, dotykało alei spacerowej i szosy. Na Kuhwaldzie, w Krowim Lesie, pasły się krowy. Na łące rosły wierzby. Malowniczy krajobraz. W ogródkach i na łąkach rozkładano bieliznę na bielawę. Największa strzeżona bielawa mieściła się na łące Raty obok ogrodnictwa Floriana Rydzewskiego.

Nie można było się kapać w największej zatoce - przy moście przy ul. Tczewskiej koło Amtu, Szlacheckiego Starogardu. Tu rano i wieczorem pojono krowy i konie z pobliskiego majątku najpierw Wurtza, później Gałkowskiego. Obok na wzniesieniu stała kuźnia. Okoliczni chłopi przyjeżdżali podkuć konie, naprawić furmankę, sprzęt. Wjeżdżali wozami do rzeki, by namoczyć zeschnięte koła. Myli też konie i krowy. A wieczorem dzieci myły sobie nogi i - boso - biegły do domu spać.

Obok Piekiełek urządzono płatne Łazienki Miejskie. Miejsce urocze, wtulone między drzewa. Zarządzał nimi Juliusz Waliński, ojciec Józefa, fotografa. Wypożyczano kostiumy kąpielowe, przebierano się w szatniach, na bezalkoholowym bufecie grał gramofon. Wieczorem zapalano świeczki i wkładano je do kolorowych lampionów.

W parku, obok pięknego, łukowego wtenczas mostu, miał przystań Holtz, stolarz. Łodzie, na dwa i cztery wiosła, wypożyczał odpłatnie na godziny, a nawet minuty. Bówki pływały przed południem, wieczorem, przy mandolinie i śpiewie, wiosłowały parki.

Już szmerze nurt wody i wicher dmie,
A nasza łódź płynie i kołysze się...

Po drugiej stronie mostu, przy pięknym domu z dużą werandą, zbudowaną na wzór wenecki, rozśpiewana rodziną Warmbierów przyciągała innych miłośników śpiewu i urządzała koncerty zakochanym płynącym rzeką lub spacerującym w parkiem.

Ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal,
Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal...

Tuż przy śluzie zbudowano piękną przystań ze stopniami i kutą balustradą oraz nadwodną werandą. Tu uprawiali sport wodny obywatele niemieccy. Opiekował się nią Edgar Schulz, zwany Szulesiem, największy miłośnik sportów wodnych. To on trzymał pieczę nad przystanią. Tu również urządzano spotkania przy śpiewie i muzyce gramofonowej. A na rzece płynęły łodzie przy cichym plusku fal. W takich chwilach wiele osób przystawało na moście (śluzie), by posłuchać muzyki i popatrzeć.

Z początkiem lat 20. w parku, na wysokości tartaku F. Munchaua (dziś Agro-Kociewie) postawiono przystań wodną ZHP. Młodzież harcerska organizowała zawody pływackie, wyścigi kajakowe i ćwiczyła żeglarstwo.
Na rzece szczególnie barwne były imprezy zorganizowane na Świantyjón. Korowód łodzi i kajaków, przystrojonych lampionami, płynął od gazowni do śluzy. Z łodzi spuszczano wianeczki z zapaloną świeczką. Podobnie spuszczały dziewczęta z brzegu (chłopcy próbowali ściągać je do brzegu). A nad wszystkimi unosiły się robaczki świętojańskie.

Wędrówka wianków trwała króciutko. Kończyła się przy śluzie. Tam porywał je i międlił wir spadającej wody. A te wpływające do kanału zatrzymywały się na kratach przy młynie.
Przed tym wieczorem nikt nie kąpał się w rzece, bo do tego dnia jest zakwit i wchodzić do rzeki jest niezdrowo.

Na początku lat 30. od młyna w dół, do łąk przy Strzelnicy, pogłębiono koryto rzeki. Prace wykonywali pracownicy F. Wiecherta. Pogłębiarka transportowała wydobywany żwir na lorkach kilkanaście metrów od brzegu. I tak powstało nowe miejsce do urządzania widowisk i zabaw.

Na łące naprzeciw Strzelnicy "Sokół" rozpalał ognisko i umieszczał na słupach dwie zapalone beczki ze smołą. Skakano nad ogniskiem. Na barkach udekorowanych zielenią i lampionami śpiewał zespół "Lutnia", a "Scena Polska" przedstawiała żywe obrazy i deklamowała poezje.
Dziewczęta puszczały wianki z zapaloną świeczką, które płynęły po wijóncy się jakby wóż rzyce za Owidz, Kolincz, Pelplin, aż do Wisły - Wisły stary.

Gdy w pogodne wieczory nad brzegami Wierzycy
Wędrujemy tak w sobie zakochani...

Bernard Janowicz przeszedł w końcu tę swoją rzekę. Co po drugiej stronie? Zapewne i tam się przechadza, uważanie obserwując wlatujące do gniazd jaskółki, migotanie ważek nad wodą i słuchając muzyki. I życzliwie obserwując, co po naszej stronie.

Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz