Na dworcu jest głęboka noc
W niedzielę byłem w Domu Pomocy Społecznej w Wyrębach Wielkich. Przyjechali rodzice, usiedli w świetlicy. Występował tutejszy zespół. Maestro na elektroniku robił podkład muzyczny. Profesjonalnie dygał w elektroniczny, bezbłędny takt, profesjonalnym, pustym okiem omiatał salę. Po każdej piosence pochylał się do siedzącego wokalisty i podpowiadał, co ma teraz zaśpiewać. Wokalista przewracał oczyma aż do sufitu i pięknie śpiewał: "Na dworcu jest głęboka noc..." - balladę o dworcu, pełną odcieni nocy, przyćmionych barw i smutków.
Już widzę, że będziesz smutny, mój felietonie.
Papież podróżuje po Polsce, ja sobie podróżuję po Borach Tucholskich, zapiaszczonych wioszczynach - klaninach. Ze zdumieniem słucham, jak mówią, że z tym papieżem to już przesada. A już zupełna przesada z tym stawianiem za życia pomników. Albo, że jak to bogaty może opowiadać o głodzie. Na marginesie. W miasteczku S. pewien człowiek zaproponował siebie na patrona szkoły. Za życia zaproponował! Chociaż jakby tak się zastanowić, po śmierci już nie zaproponuje, no bo jak? Przez komórkę?
Starsza pani siedzi przy szosie na krzesełku. Kurki w foliowych woreczkach trzyma, skarpety na zimę dzierga. - Proszę pana, 2 tysiące zarobiłam w zeszłym roku na jagodach - mówi z dumą. Przez tydzień? - pytam. Spogląda na mnie speszona. - Nieee... przez lato. Jednak dla mnie to wystarczy. Zjeść dużo nie zjem, bo mam nieżyt żołądka, sama mieszkam, wiele nie potrzebuję. Zimą gmina pomaga. Jestem po zawale serca, to muszę ostrożnie jeść.
A propos serca.
- Panie, serce to się kupuje w rzeźni - powiedział mi rozgoryczony, cierpiący człowiek w Cz. - Takie czasy panie. Papież mówi o sercu, a wszyscy wiedzą, że w kapitalizmie serce to się kupuje w rzeźni.
Łucja Dąbrowska z Huty Kalnej fizycznie ma 90 lat, umysłowo osiemnastkę. O sercu i cierpieniu też wie co nieco. W Hucie mieszka od 1919 roku. Śmieje się kiedy mówią, że "przecież wieś polska jest taka spokojna". Jednym tchem wymienia wiejskie tragedie.
Tragedia największa, jak to Ch. zabił narzeczoną z dubeltówki, a potem się utopił. Podobnie było z F. i jego narzeczoną. Albo weźmy samobójców. Przeważnie chłopy się wieszali, bo w rodzinie nie mogli się pogodzić. Sz. Tak samo L. Nie miał zamiaru się powiesić, paska nie miał zaciągniętego. Chciał pokazać tylko żonie swoją desperację. "Bernard, co robisz!"- wrzasnęła żona, wybiegła z domu i rzuciła się na niego, by go ratować. I z tego ratunku pasek się zacisnął. - Diabeł mu pomógł - konkluduje Dąbrowska.
Samobójstwo bierze się z cierpienia. Przeważnie po pijanemu, a wiadomo - od wódki rozum krótki. W pani Łucji siedzi mądrość wielu pokoleń. Mówi tak: Czasami są u człowieka plany dobre, a się nagle pokrzyżują i nieszczęśliwy się człowiek czuje. Albo: Człowiek myśli, pan Bóg kryśli. Albo: Jak człowiek sam ze sobą nie może sobie poradzić, to musi coś zrobić.
Każdy przeżywa radość i cierpienie. Bilans wrażeń powinien wychodzić na zero. Najgorzej jak tego drugiego jest za dużo. Ale jeżeli tak jest, to warto pamiętać, że zawsze ktoś cierpi więcej niż my. Wczuj się w cierpienie drugiego człowieka - powtarzam sobie.
W domu pomocy społecznej w Wyrębach Wielkich wokalista pięknie śpiewał: "Na dworcu jest głęboka noc..." - balladę pełną szmerów i odcieni nocy, uczuć przyćmionych barw i smutków. Przewracał oczyma, aż do sufitu - oczyma bez źrenic. Kaleki wokalista śpiewał o świecie, którego nigdy nie widział.
Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz