poniedziałek, 6 grudnia 2004

Wynalazca Kazimierz Piecuch

Cztery lata temu szukaliśmy w powiecie wynalazców. Znaleźliśmy ich kilkunastu. Jednym z nich był Kazimierz Piecuch ze Smętowa. W jego ślady poszedł syn Sylwester, chce iść także wnuk Marcin. To ciągnie. Podobnie jak własność - własny dom, własny warsztat, własna firma.





Sylwester Piecuch 10 lat temu kupił bazę po byłej Spółdzielni Kółek Rolniczych. Wówczas była to jedna wielka ruina, jako że przez lata nikt się tym majątkiem nie interesował. Już po roku po transformacji wszystko zostało rozkradzione. Kiedy Piecuch to zniszczenie zobaczył, chciało mu się płakać. Wielka dziura w suficie, brak okien, powyrywane kable. Remontował to przez cały rok.
W owym czasie nadal pracował u ojca Kazimierza, wynalazcy i racjonalizatora, o którym niejednokrotnie pisała prasa. U ojca nauczył się fachu, zdobył dyplom mistrza ślusarskiego. Finansowo też wspomógł go ojciec. Dzięki niemu stanął na nogi. Pięć lat temu wreszcie przeszedł na swoje. Obok budynku mieszkalnego urządził warsztat, kupił potrzebne maszyny.
Wykonuje różne rzeczy, ale przede wszystkim urządzenia rolnicze - przenośniki ślimakowe, dmuchawy do zboża, piece c.o. na węgiel i miał, ogrodzenia, balustrady, różne elementy kute. Dokonuje też usług wyjazdowych. Remontuje na przykład młyny. Ogólnie wszystko, o co tylko ktoś poprosi. Zrobił nawet suszarnię do zboża.
Żona mówi, że mąż robi wszystko, czego nie może dostać w sklepie. Oczywiście po nocnych przemyślenich. Zawsze przed zaśnięciem sporządza sobie plan i rano z pełną energią przystępuje do pracy.
Na brak pracy pan Sylwester nie narzeka. Żadnych dłużników nie ma. Robi wszystko na zamówienie i płatnicy wywiązują się należycie ze swojego obowiązku. Na razie ma tylko ucznia, bo na pracownika jeszcze go nie stać. Ale stopniowo dojdzie i do tego.
Na razie nie może mówić o jakimś wielkim sukcesie, o milionowych zyskach. Tym bardziej, że ogólnie jest ciężko - stal drożeje, energia jest za droga, koszty zakładu (podatki, ubezpieczenie itd.) są za duże. Bo u nas w Polsce trzeba najpierw nakarmić państwo, a potem dopiero rodzinę i siebie. Teraz do tego dochodzą jeszcze unijne certyfikaty. Są bardzo kosztowne.
Ale wyżyć można. To dużo, zważywszy, że jest właśnie taka ogólna sytuacja i że jego żona nie pracuje zawodowo, a w domu jest jeszcze dwoje dzieciaków.
Oboje marzą o wspólnym wyjeździe na urlop. Niestety, będą musieli jeszcze na to poczekać. Bo ważniejszym marzeniem pana Sylwestra jest powiększenie warsztatu i dobudowanie do niego magazynu.
Spadkobiercą warsztatu być może zostanie 9-letni Marcin. Ktoś musi podtrzymać tradycję. Byłoby to trzecie pokolenie ślusarzy - racjonalizatorów - konstruktorów. Pan Sylwester w to wierzy. On odziedziczył talent i wszelkie umiejętności po ojcu, a Marcin zapewne odziedziczy po nim. Ale oczywiście jeszcze za wcześnie o tym mówić jak o czymś pewnym.

Na podstawie piatkowego wydania Kociewiaka dodatku do dziennika bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz