sobota, 4 grudnia 2004

Kleszczewo. Kto czapkował, miał pracę

Oto obraz wsi sprzed 70 mniej więcej lat, jaki zachowała we wspomnieniach Helena Cieślak. Interesuje nas wszystko, a zwłaszcza jakie to wówczas ludziska mieli miejsca pracy.

Helena Cieślak (z domu Łącka) mieszka od urodzenia w domu rodziców. Domostwo, okazałe, prawie dworek, stoi przy krzyżówce. Stąd drogi wiodą na Zblewo, na Skarszewy i do centrum wsi. Obok posesji stoi Chrystus z marmurową tablicą. Napis informuje, że figurę postawiono w dniu 25-lecia pożycia małżeńskiego rodziców Joanny i Franciszka Łąckich.
Robimy zdjęcia domostwa i figury. Po chwili siedzimy w pokoiku. Na ścianie stary, święty obraz z Matką Boską. Oświetlają go lampki. Święte musi być jasne.

Do Flemingowej na fortepian
Pani Heleno. Ten dom to prawie dworek. Widać, że Łąccy byli bogaci...
- Pochodzili ze szlachty... Cały ten majątek kupił pradziadek. Nie tylko ten dom. Naprzeciwko, za szosą, miał zajazd, oberżę, gościniec... Przyjeżdżali podróżni, nocowali. Swoje miejsce na noc miały też konie. Łąccy byli bogaci. Dokładnie o genealogii może powiedzieć Marian Łącki. Jest księdzem w Lubikach (Czarna Woda - red.).
- Tak. Tyle że Marta Flemnig, też z rodziny, miała jeszcze sklep kolonijny. Do niej nawet czasem ktoś przyjechał samochodem. Miała dwa pomieszczenia: w jednym kupowano towar, w drugim, wyszynku, można było wypić. Do Flemingowej szło się też na fortepian. A kiedy przyjeżdżała jej córka, grała dla gości.
Zupełnie jak w westernie...

Rodzeństwa miała czworo
Ks. Marian to syn siostry pani Heleny - Bronisławy Grzony z Lubik. Rodzeństwa pani Helena miała czworo - trzech braci: Franciszka, który przed wojną uczył się w Skórczu, a potem w zakonie w Górnej Grupie, Alfonsa, który był kupczykiem w domu handlowym u Gumińskiego (w miejscu dzisiejszego RDH) i Benedykta, który "przez wojsko" dostał się do Australii - i jedną siostrę, wspomianą Bronisławę.
Pani Helena w lutym będzie miała 82 lata. Urodziła się dokładnie 26.02.1923 r. w Kleszczewie.

Daleko nie jeździli
Wychowywała się pani tutaj w okresie międzywojennym. Szkoła była?
- Dwie. Tu zaraz, na rogu, była dwuklasówka, a we wiosce druga.
A czy jeździliście na wycieczki? Na przykład do Gdyni, nad morze?
- Szkoła czasem organizowała wycieczki, ale do pobliskiego lasu. Dalej jeździliśmy z mamą. Pociągiem z Piesienicy do Starogardu czy Kościerzyny. I często do Piaseczna.

Bogaci i biedni
Łąccy byli najbogatsi w Kleszczewie?
- Ludzi, którzy jeździli bryczkami, było z sześciu. Brejza na Lisówku, Łącki, Szulc, Landzberg, Januchowski na Wałdówku. Jak pan szedł, to trzeba było zdjąć czapkę. Dobrze ktoś się kłaniał, to mógł dostać robotę. Z tym, co łeb tylko stulił, było gorzej. Nie miał szans na Marcinki (11 listopada). Wtedy wymieniało się pracowników. Tych, co nie czapkowali, nie brano. I ci, co źle robili, też mogli sobie iść gdzie indziej. Te biedne chodzili po wsi ino z pindlami.
Czyli było rozwarstwienie...
- Tak. Na nas gadali ino: kułaki, te diable kułaki.
Ale samochodu nikt tutaj nie miał.
- Nie miał. Bogaci jeździli do kościoła do Pogódek bryczkami, biedni szli. Z 7 kilometrów. My mieliśmy bryczkę i do tego kuczera, woźnicę. Woził, ale i doglądał koni i czyścił uprząż. Miał pod sobą dwa konie paradne i kilka do pracy.
Czemu do Pogódek? Przecież w Kleszczewie jest kościół.
- Został zbudowany przed wojną. Ja byłam jeszcze chrzczona w Pogódkach.
Wieś musiała być bogata, jeżeli postawiono taki piękny kościół. I ze ślicznymi witrażami.
- Mój ojciec był sołtysem. Zwołał raz zebranie i zaproponował budowę kościoła. Ale pieniążki na budowę zbierali wszędzie. Samo Kleszczewo by nie dało rady. A o witraże postarał się w czasie ksiądz niemiecki. W czasie okupacji.

A teraz o pracy
Mamy wielkie bezrobocie, także na wsi nie ma pracy. Jak to wyglądało przed wojną w Kleszczewie?
- Kiedyś było więcej gospodarzy. Teraz szkołę kończą i już ich nie ma.
Pani rodzice mieli 140 ha ziemi i Jezioro Kleszczewskie. A ile zwierząt hodowlanych?
- Dwanaście krów dojnych, pięć koników, świniaków pełen chlew, ze dwadzieścia. Do krów mieli dziewczynę i kobietę, która doiła. Chłopak pasał krowy.
No to mamy już trzy etaty.
- W domu była służąca i piastunka (Anna Burczyk z Tomaszewa), co nas bawiła. Mama uczyła nas szyć i wyszywać.
Pięć etatów. A z woźnicą sześć.
- I dwóch stałych na tych 140 hektarach. Razem osiem osób. Ojciec trochę pracował, ale więcej rządził.
Zarządzał. Też praca. Oprócz tych ośmiu stałych pewnie najmowało się innych?
- Tak, na przykład w żniwa ojciec najmował z czterech, pięciu kośników. Za nimi szły kobiety i wiązały, a jak była dobra pogoda, to nawet stawiały sztygi. Parobcy (najemni) wywozili też wozami obornik. Ojciec miał jeszcze swojego rybaka, który na zamówienie łowił ryby. Ale on miał swoje gospodarstwo.
Czyli osiem osób stałych i z dziesięciu najmitów (dzisiaj powiedzielibyśmy -zatrudnianych na umowę zlecenie albo dzieło). Wszyscy dostawali wyżywienie?
- Parobki dostawali jedzenie. Źle im nie było, tyle że się napracowali. W izbie stał duży stół na dwadzieścia osób.
@ A jakie na majątku były maszyny?
- Ojciec miał maszynę do koszenia, młocarnię i klaper - wialnię do czyszczenia zboża... Dzisiaj na 140 ha wielu ludzi nie trzeba, bo robią za nich maszyny. Zięć Gajewski ze Zblewa ma 50 świń i to oporządzi mu jeden chłop. Poidła mają, paszy nasypie i same żrą.
Z produkcji rolnej majątków żyli inni. Na przykład mięso kupował rzeźnik Władysław Prabucki, który z kolei zatrudniał czeladników i miał sklep masarski.

Ludzie sobie śpiewali
Ludzie byli religijni jak dzisiaj, o czym świadczy ta figura i liczne kapliczki.
- Byli bardziej religijni. I weselsi. Grali sobie i śpiewali. Moi bracia też grali. Jeden na skrzypcach, drugi na mandolinie... Ta figura? We wrześniu 1939 r. przyszedł do nas tutejszy Niemiec i powiedział, że mają ją rozwalić. No to nasi ją zdjęli i na wózku w nocy zawieźli do kościoła. Postawiono ją przy konfesjonale. Tablicę matka dała wyjąć i schować na strychu.

W czasie okupacji bracia pani Heleny poszli do wojska, a ją, matkę i siostrę najpierw wywieźli do Kongresówki, a potem na roboty do Niemiec. (Ojciec już nie żył.) Po wojnie brat pani Heleny Alfons zamieszkał w Australii, został lekarzem. Ze Starogardu ściągnął przyszłą żonę, którą przed wojną poznał w KSM (on przed wojną w Starogardzie prowadził KSM męski, a ona KSM żeński). Potem wrócili Franciszek i Benedykt. Ziemię podzielono. Najstarszy poszedł do zakonu, najmłodszy musiał gospodarzyć. Figurę postawiono z powrotem. Stoi jak stała. Ale wszystko inne się pozmieniało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz