czwartek, 2 grudnia 2004

Kocborowo. Psy ogrodnika

Pod koniec XIX wieku pochyleni nad planami architekci zaplanowali genialny kompleks szpitala psychiatrycznego w Kocborowie. W skład kompleksu wchodził sam szpital, domy mieszkalne dla pracowników, park, cmentarz i gospodarstwo pomocnicze. W 1905 r. ukończono budowę szpitala - w dużej części samodzielnego miasteczka. Gospodarstwo pomocnicze na przykład produkowało żywność dla szpitala. Po transformacji gospodarstwo upadło z przyczyn ekonomicznych. Sprawdziliśmy, co na tym pod każdym względem atrakcyjnym terenie dzieje się dzisiaj.

Do 1998 nieruchomości gospodarstwa przejął od syndyka Urząd Miasta. Zaczął szukać dzierżawców. Część - dworek Konradstein (stojący tu na długo przed powstaniem szpitala) - kupił z parkiem fotograf Henryk Drążek. Miał tam urządzić dom dla niepełnosprawnych, ale - co widać na zdjęciu - się nie udało. Dworek - jakby nie patrzeć jeszcze zabytek - z roku na rok niszczeje. Inne obiekty zostały wydzierżawione.

Kto tutaj mieszka
- O możliwości dzierżawy lub wykupu tutejszych budynków dowiedzieliśmy się z "Dziennika Bałtyckiego" i od znajomych - wspomina Robert Ziółkowski, syn właściciela serwisu ogumienia. - Znalazło się trzech chętnych. Obyło się bez przetargu, bo dogadaliśmy się w sprawie podziału siedzib. Kompromis był możliwy, gdyż nikt nie chciał całości. Za duże koszty.
Obecnie znajduje się tutaj firma remontowo-budowlana, wspomniany serwis ogumienia Ziółkowskich i stadnina koni sportowych wraz ze szkółką jeździecką (Klubu Sportowego Agro-Kociewie). Siedzibę ma też tutaj Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych - Oddział w Starogardzie.

"Inne" cele zagospodarowania
- W małym budynku na tym terenie firmę miał przedsiębiorca, który robił kominki, ale szybko się zwinął - opowiada Ziółkowski. - Nie odpowiadały mu warunki dzierżawy.
Sytuacja firmy Ziółkowskich też się komplikuje. Pierwsza umowa jasno określała warunki przedłużenia dzierżawy. Ba, było też o możliwości pierwokupu.
Po 5 latach działalności Ziółkowscy chcieli budynek wykupić. Nie udało się. Przedłużono tylko umowę dzierżawy na kolejne 4 lata.
- Urząd Miasta nie chciał sprzedać, gdyż ten teren przeznaczył na - jak mówi młody Ziółkowski - "inne" cele zagospodarowania.
Taka polityka Urzędu Miasta wobec przedsiębiorców odbija się na wyglądzie zabudowań.
- Jeżeli nie można wykupić, to nie ma sensu inwestować. Nie opłaca się remontować, bo nikt za to nie zwróci. Siedziba przez nas wynajmowana wymaga chociażby otynkowania. Ale nawet i to niosłoby ze sobą duże koszty. Ściany są nierówne, stare tynki same odpadają, gdyż za duża jest zawartość piasku. Dlatego nic nie jest robione - zauważa się Robert.

A gdyby wam to sprzedali? Nie tylko tę część, a całość skrzydła, w którym macie zakład? (równoległe do ulicy Skarszewskiej - red.)
- Wzięlibyśmy całość i remontowalibyśmy. Całe to skrzydło. Jednak teraz chyba jest za późno. Zgodnie z umowę ojciec ma ten budynek w dzierżawie jeszcze rok.
Ziółkowscy zastanawiają się nad przeniesieniem firmy do drugiej siedziby, gdzie nikt nie będzie ich ograniczał i trzymał w niepewności.

Drugi pies ogrodnika
Miasto jest więc pierwszym psem ogrodnika - innym nie dało, samo nic nie robi, obiekty niszczały i niszczeją. Drugim pieskiem ogrodnika stał się w tej historii konserwator zabytków.
- Chcieliśmy wrota wymienić na nowe, nowoczesne, ale nie można, bo to zabytek. Chcieliśmy pomalować - nie można, bo kolor gryzie się z otoczeniem -opowiada młody Ziółkowski.
Do porozumienia z konserwatorem doszli jedynie w sprawie remontu dachu. Taką technologią i artykułami, jak to zrobiono pierwotnie. Z racji tej renowacji Urząd Miasta w rekompensacie zmniejszył im na pewien okres czynsz.

Z podobnym dylematem - czy warto i czy w ogóle można remontować - boryka się Grzegorz Wąs, współwłaściciel firmy remontowo-budowlanej.
- Podczas zakładania kanalizacji i elektryki nie mogły być ruszane ściany -mówi.
Jego firma istnieje od 1996 r. Początkowo mieściła się tuż przy Skarszewskiej. Od 1998 ulokowała się tutaj. Budynek, w jakim się mieści, jest bodajże najstarszym w kompleksie. Na ozdobnym szczycie widać datę - 1868 rok! Po gospodarstwie pomocniczym pozostały tabliczki: "Magazyn nawozów", "Magazyn" (do maszyn rolniczych). Budynek zapewne nie był remontowany od początku swojego istnienia.
Firma również chętnie zainwestowałaby w siedzibę, gdyby nie konserwator. Nie pozwala.
- Budynki zajmowane powinny zostać wyremontowane, a pustostany, jak ten od ulicy, rozebrane. To szpeci pejzaż - mówi Wąs.
Oczywiście remont - pomijając tu problem konserwatora - byłby możliwy, gdyby miasto to to sprzedało.

Dlaczego tu wdepnęli?
Takie komplikacje można było przewidzieć przed podpisaniem umowy dzierżawy. Wiadomo - cały kompleks Kocborowa znajduje się pod specjalnym nadzorem. Dlaczego wobec tego - nasuwa się pytanie - przedsiębiorcy postanowili tu osiąść ze swoimi firmami?
Wprowadzili się tutaj, bo teren ma dla nich atuty. Obydwaj przedsiębiorcy mówią o wielkich gabarytach budynków, co odpowiada wymaganiom ich firm i umożliwiałoby im rozwój. Klienci nie mają też problemów z dojazdem.
- Zalety? Blisko stąd do głównych tras przelotowych - mówi Robert. - W naszej branży to ważne. Mamy tu też sporo miejsca, z tak zwaną dużą pętlą. Manewry na placu mogą wykonywać auta ciężarowe. Do tego plac jest częściowo utwardzony.

Dzierżawcy mówią o mało przejrzystej polityce Urzędu Miasta oraz szeregu zakazach konserwatora zabytków. To - ich zdaniem - uniemożliwia obecnym użytkownikom odnowienie obiektów.
A naszym zdaniem błąd popełniono na początku, w 1998 roku - wydzierżawiając to wspaniałe miejsce i obiecując im możliwość wykupienia. Teraz, kiedy powstaje wielkie osiedle przy pobliskiej ulicy Derdowskiego i zasypywana jest łąka między torami a omawianym terytorium (by zapewne w tym miejscu budować), coraz wyraźniej widać, że teren po byłym gospodarstwie pomocniczym w szalonym tempie teoretycznie nabiera wartości. To można było przewidzieć już 8 lat temu. Niestety, przez te 8 lat - pomijając budynek klubu jeździeckiego - budynki uległy ogromnej dewastacji. Niedługo konserwator zabytków będzie zabraniał remontować coś, co w rzeczywistości nie istnieje. Pozostanie cenna ziemia pod zabudowę z ruinami do rozebrania. Nie śmiemy tutaj przypuszczać, że tak to miało właśnie być. A właścicielowi części gospodarstwa (dworek Konradstein z parkiem) gratulujemy udanego zakupu.
Marcin Ziernicki, Tadusz Majewski

Foto M.K

Tekst opublikowany w tygodniku "Kociewiak" - piątkowe wydanie "dziennika Bałtyckiego"

Zdjęcia

1. Dworek Konradstein, za nim fragment pięknego latem parku (z pewnością największy kasztanowiec w mieście, a może i w powiecie).
2. Na budynku zajmowanym przez firmę remontowo-budowlaną widać datę 1868. Obiekt znajduje się w opłakanym stanie. Firma - z racji swojego charakteru - na pewno odpowiednio by go odnowiła, gdyby miała go na własność. Foto M.K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz