wtorek, 31 stycznia 2006

Umarła szkoła w umarłej wsi

Na drodze do Studzienic biały lód. To oczywiste - nikt nie będzie sypał piachem jakichś podrzędnych szos w Borach Tucholskich. Z półmroku wyłaniają się zabudowania. Henryk Sikorski, mieszkający przy ulicy Jagodowej 21, przed zmierzchem obchodzi swoje. Wjazd na podwórze ma wysypany piachem, a na podwórzu wyczyszczone od śniegu rondo.

Jeden z nielicznych świadków

W mieszkaniu - co nas nieraz na wsi zaskakuje - luksus.
- To dzięki dzieciom - mówi pan Henryk.
Ale do rzeczy. Sikorski jest jednym z nielicznych świadków tego, co się działo w okresie okupacji w Studzienicach i okolicznych lasach.
- Urodziłem się w Starych Prusach w 1933 roku - mówi, a my zachodzimy w głowę, gdzie to jest. - Teraz należą do Pomorskiego, ale jeszcze niedawno leżały w gminie Czersk, w powiecie Chojnice, a więc w Bydgoskiem. Przed wojną też. Granica z Rzeszą biegła dopiero w Człuchowie... Do Studzienic przeprowadziłem się w 1939 roku.

Rodzice uciekli z Bietowa

Z tą przeprowadzką to był galimatias.
- Po kolei - mówi pan Henryk. - Tutaj, w Studzienicach, od dziada pradziada mieszkał mój dziadek Józef Osowski. Stąd poszedł do Starych Prus. Ściągnął go szwagier, by tam gospodarzył. Moi rodzice w 1938 roku, kiedy parcelowali majątki, przeszli ze Starych Prus do Bietowa koło Lubichowa, gdzie dostali poniatówkę. Ja zostałem w Starych Prusach. Wolałem dziadka Józefa. Ale oczywiście odwiedzałem rodziców w Bietowie. W 1939 roku rodzice uciekli z Bietowa i przyszli tu, do Studzienic, na gospodarstwo dziadka.
Uciekli z Bietowa, bo wybuchła wojna?
- Nie, jeszcze nie wybuchła. Po prostu ich tam ciągle okradali, dlatego uciekli.
Jak to okradali?! - nie możemy wyjść ze zdumienia. Tyle tekstów o poniatówkach, również tych bietowskich, ale o tym nikt nie mówił.
- A okradali. Na domu złodzieje pisali "Goliński" od golec. Gospodarstwo z poniatówką sprzedali państwowemu funduszowi. Niestety, nie dostali pieniędzy, bo wybucha wojna.
A dostali po wojnie?
- Skądże.

Byłem tu i tam

Rodzice przyszli do Studzenic. A dziadek Józwa?
- Dziadek cały czas był w Starych Prusach. Ja całą okupację byłem tu i tam.
Jak to?
- Bo za dziadkiem to poszedłbym w ogień. Bardzo go lubiłem i czasami szedłem pieszo do niego dziesięć kilometrów. Szedłbym nawet w nocy. W takiej odległości od Studzienic leżą Stare Prusy.
A co w domu?
- Były dwie małe siostry. A ojciec miał złamaną nogę.
Czyli tak pan kursował jako dzieciak między domem rodziców i dziadka?
- I jeszcze między domem wujka w Czarnej Wodzie, który był leśniczym. Wszyscy z rodziny przed wojną jeździli. Ojciec jeździł z Bietowa na parcelę do Starych Prus, dziadek woził drewno do tartaku w Czarnej Wodzie (były dwa tartaki), a mnie nieraz zostawiali u wujka Leona Osowskiego. Nieraz chodziłem do sklepu Drewka po papierosy dla niego. Rodzice zostawiali mnie u cioci i wujka, ale jak przyjeżdżał dziadek, uciekałem z nim.

Krewny generała Sikorskiego

Zapewne przez te włóczęgi znał pan tutejsze tereny na wylot...
- Znałem.
W 1939 roku przyszli Niemcy. Wcielali tutejszych do Wehrmachtu. - Ale ojca nie wcielili. Nie chcieli go "angedojczować", bo uważali, że był krewnym generała Sikorskiego. "Krewny i koniec" - tak mówili.
A był krewnym?
- Skądże... Ojciec był Polakiem przez całą okupację.
Nie kazali mu się wynosić?
- Woził drewno do tartaku Brandta, wójta Pieców. Ten Brandt go bronił, kiedy Niemcy mówili, że ojciec może być partyzantem. "Jakże on może broić, kiedy codziennie jest u mnie na tartaku" - mówił Brant.

Były dwa zamachy

Po zamachu na Hitlera też dali spokój?
- Zamach na Hitlera był w Cisie. Tutaj, w Studzienicach - Kamiennej Karczmie, partyzanci wysadzili cały transport z żołnierzami. O mało co nie wywalili tego domu, który stoi przy torach.
- Kiedy w Cisie wysadzili pociąg - włącza się do rozmowy żona pana Henryka Jadwiga - to po mojego wujka przyszło szupo. Akurat wrócił na urlop z wojska do domu w Zblewie. Wzięli go jako podejrzanego i przesiedział sześć tygodni w więzieniu. Kiedy po sześciu tygodniach nie stawił się do wojska, ci z wojska przyjechali po niego i zwolnili z więzienia. Jeszcze raz chcieli mu dać urlop, ale już nie wziął.
To ci pech. Wziął urlopu, wrócił do Zblewa i w pierwszy dzień trafił na zamach na Hitlera... Panie Henryku, widział pan partyzantów?

Tu były partyzanckie miejsca

- A jakże. Tu były partyzanckie miejsca. Działał tu miedzy innymi oddział Miętkiego. Opisano to w książce "Dziewięciu z nieba". Mieli niedaleko bunkier. Widziałem go zaraz po wojnie. Zwykły, z drewna. Zresztą takich bunkrów to tutaj było dużo. Tu ciągle coś się działo. Niemcy się mścili. Na przykład zabili Józefa Jażdżewskiego. Nie był partyzantem. Mieszkał w państwowym domu, który stał między jeziorem Smolnik a czarnowodzkimi łąkami. Pracował, podobnie jak Mokwa, na tych łąkach. Chodził w noce i robił drogi. Zabili go za współpracę z partyzantami.

Wielbunek

To między Studzenicami a czarnowodzkimi łąkami jest jezioro?
- Ano jest. I bobrów od diabła. To tam jest ten mały wielbunek...
Co to takiego wielbunek?
- Wymurowane urządzenie. Dołem płynie woda, a górą kanał.
Akwedukt.
- Tak, tu jest akwedukt. Kiedy przyjdzie wiosna, poprowadzę.

To było takie nieludzkie

Mówił nam malarz Kujawski, że strasznie rzeczy pan widział w 1945 roku...
- W 1945 roku miałem dwanaście lat i pasałem krowy. Nasza wioska była duża. Ze szkołą, remizą, licznymi domami. W styczniu albo na początku lutego 1945 roku widziałem te Żydówki.
Które leżą przy berlince... Co pan tam robił?
- Sołtys nakazał, by każdy z rodziny szedł odśnieżyć szosę. Oni ta szosą prowadzili Żydówki. Te, które nie mogły iść dalej, zabijali... Chodziliśmy odśnieżać szosę co trzy dni. Po śniegu, w miejscu, gdzie dziś stoi pomnik, było widać, że ktoś wszedł do lasu. Poszliśmy zobaczyć, kto. A tam leżały trzy kobiety, nieco dalej pięć. Cała wioska to widziała.... Młode, ładne kobiety. Nie wytrzymały. Wszystko miały uszyte z koców, a na nogach drewniaki. W takim mrozie, jak dzisiaj. Zastrzelono je w tym miejscu i tak leżały. Zostały zakopane po wojnie. Wtedy nie, bo wszyscy mieli stracha, że jeszcze nas to spotka... Ciała leżały jedno przy drugim. To się zapamiętuje na całe życie.

Za dziewięciu z nieba

To były Żydówki prowadzone z obozu koncentracyjnego. A kiedy przyszła zagłada Studzienic?
- Niemcy spalili nas za tych dziewięciu z nieba i wszystkich partyzantów. I to w jakim momencie? Kiedy Rosjanie byli już obok, w Kamiennej Karczmie.
Mieszkańcy byli we wsi?
- Niektórzy byli. My siedzieliśmy tutaj w piwnicy. Paliła się stodoła. Zaczęliśmy uciekać. Ojciec na krykwiach (kulach - przyp. red.) z drewna, matka z jedną moją siostrą, a ja z drugą. Szliśmy pod Bartel. Z pięćdziesiąt metrów za wioską jechał na koniu Niemiec i wołał na kobiety, że to palą Rosjanie. Żartował sobie. Potem w Studzienicach były jeszcze działania wojenne. Myśmy mieli wykopane parowy (bunkry - przyp. red.) i tam siedzieliśmy dwa dni i dwie noce. Rano było słychać ruskie czołgi i strzelaninę, jakby ktoś walił grochem o ścianę. Kiedy wróciliśmy, ujrzeliśmy same zgliszcza. U nas, w Studzienicach, prawie wszystko było zniszczone. To co jest dzisiaj, wybudowano po wojnie. Z przedwojennych zostały chyba ze cztery domy.

Umarła szkoła z umarłej wioski



A ma pan jakieś zdjęcia przedwojennych Studzienic?
- Zdjęcia miała Zosia Wójcicka. I wszystko pamiętała, co tu się działo.
Po chwili Sikorski przynosi album. Wertuje uważnie kartki. Jest. Zdjęcie przedwojennej klasy przed szkołą w Studzienicach. Jakaż to pamiątka z umarłej wioski. Na odwrotce napis: "Szkoła powszechna, Studzienice, rok szklony 28/29". Czy ktoś tu jeszcze może siebie rozpoznać po takim czasie i po takich losach wsi?
Tadeusz Majewski, Dorota Skolimowska

Zdjęcia
1. Takie obrazy zapamiętuje się na całe życie - mówi pan Henryk. Obok jego żona, Władysława. Fot. Tadeusz Majewski
2. Przedwojenne zdjęcie uczniów szkoły w Studziencach. Repr. Dorota Skolimowska

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz