poniedziałek, 24 kwietnia 2006

Brejkdensiści bez twarzy

Hip-hop, graffiti, deskorolka zwana z angielska skateboard i wreszcie break dance - wszystkie te nazwy to dziedzina dzisiejszych nastolatków, którzy tworzą mozaikę młodzieżowych subkultur. Laikowi trudno je wyraźnie rozgraniczyć, a często nawet zdefiniować...

Rodzice i nauczyciele, jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, dosyć nieufnie przyglądają się zainteresowaniom swoich dorastających pociech. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie.

Załoga bez twarzy
Rozmowa z młodymi hip-hopowcami, a teraz spotkanie z b-boyami (w Starogardzie są podobno tylko dwie b-girlsy albo b-boyki, jak kto woli) uzmysławia mi wyraźnie przede wszystkim jedno - współczesność nie znosi mizerii.- Chłopacy (ciekawe, że dziewczyny poruszają się - co nie jest zresztą niczym w takich sytuacjach niespotykanym czy oryginalnym !?! - ciągle jedynie po orbicie wymienianych ruchów) są naprawdę dobrzy w tym, co robią. To dosyć budujące uczucie, kiedy przypominam sobie większość lokalnych imitacji kapel grunge"owych z początku lat dziewięćdziesiątych, które okupowały starogardzkie sceny szkolne i porównuję je do dzisiejszych "buntowników" spod gwiazdy H-H. Przy czym słowo buntownik powinno w wypadku współczesnej młodzieży być wzięte nawet w podwójny nawias. Dzisiaj cała młodzieńcza zadziorność i niezgoda na zastaną rzeczywistość jest kanalizowana w kierunku ciągłego samodoskonalenia mającego na celu urzeczywistnienie prawdy o tym, że każdy jest kowalem swojego losu. To dobrze, choć to jeszcze jeden dowód na to, jak smutna otacza nas rzeczywistość. - Rodzice ciężko pracują (jeśli mają szczęście) i dostają marne grosze - nie można więc dołować ich jeszcze własnymi fanaberiami - właśnie tak myśli chyba wielu dzisiejszych nastolatków. Wśród młodych-starych uczniów szkół ponadgimnazjalnych ze świecą można by szukać kogoś na kształt niektórych z ich rodziców - z irokezami na głowach i w ponabijanych ćwiekami papach.


No uniform No właśnie: jak rozpoznać b-boya na ulicy? Moi rozmówcy - "No Face Crew" oraz zaprzyjaźniony z nimi piłkarz, a jednocześnie wielbiciel talentu chłopaków - Piotr Cichoń - brutalnie odzierają mnie ze złudzeń. Otóż - jak dowiaduję się z krótkiej i nie pozostawiającej wątpliwości odpowiedzi - ktoś kto tańczy breaka może być ubrany dosłownie we wszystko. Nie ma mowy o jakimś szczególnym mundurze b-boya, w rodzaju np. grungeowych - flanelowych koszul w kratę czy "metalowych" - adidasów do kostek i wyszczuplających nogi spodni "rurek". B-boy nie podlega żadnemu subkulturowemu "regulaminowi" ubioru - może chodzić w dresie, a może "na kant".

Nie damy by nas zhip-hopił ktoś...
Wiedza ta stanowiła dla mnie prawdziwe odkrycie, ponieważ dotychczas myślałem, że prawdziwy szanujący się "brejkdensista" to koleżka w wyjściowym mundurze hip-hopowca, który wciąż pozostaje dla mnie czymś dosyć jasno sprecyzowanym - duże, sugerujące "luz klejnotów" spodnie - bez względu na typ; bluza z kapturem - of course i buciki - firmowe, nie zawadzi jak z Wrzeszcza importowane. Okazuje się jednak, że moja pomyłka była zaiste gruba jak łańcuch złoty śpiewaka Nelly. Otóż hip-hop jest kulturą zaborcy, który chce zhip-hopić wszystko co z nim sąsiaduje. Ta imperialistyczna natura rymowania jest łatwa do rozpoznania w młodzieżowych teledyskach. Jeśli dobrze się im przyjrzeć, to okazuje się, że: - Każda grupa hip-hopowa ma swoich b-boyów - jak mówi Piotrek z II LO. B-boye mogą więc stanowić coś na kształt uświadomionej klasy robotniczej hip-hopu, gotowej do zrywu w imię własnej niezawisłości artystycznej. Adrian "Edi" Arankiewicz, który jest w breaku już prawie trzy lata, a teraz czeka na wojsko i trochę mniej niecierpliwie na "tę jedyną", szybciutko wytłumaczył mi hip-hopowo-break-danceową zależność: - Hip-hopowcy gadają, że break wywodzi się z hip-hopu, a prawda jest taka, że hip-hop wszystko przywłaszcza. Break pochodzi co prawda także z Bronxu, ale to nie to samo. - Break dance to oddzielna subkultura i to nawet ładnie brzmi - dopowiada Adrian "Kuli" Kulaczyński, którego taneczna odyseja wiodła do NFC przez Capoeirę (coś - między tańcem a sztuką walki), a imię jego dziewczyny to Agata. "Kuki" to jedyny chłopak z NFC, który hip-hopu nie słucha: - Wydoroślałem i przestałem.

Pięć zyta za trening
Dla starogardzkich b-boyów droga do braeka wiodła też przez telewizję. Niestety na razie nie mogą jeszcze pochwalić się występami na srebrnym ekranie, ale właśnie wpatrując się weń prawie wszyscy odkryli w sobie miłość do "tańca - połamańca". Wojciech "Rumun" Rezmer, uczeń I klasy Liceum Profilowanego oglądał kiedyś Eurosport i zobaczył salta, o zrobieniu których zamarzył. Zaczął fikać kozły, a szło mu to tym lepiej, że ćwiczył trochę akrobatykę, a poza tym - jak twierdzą zgodnie jego koledzy - ma predyspozycje do breaka jak nikt z nas. Na swojej drodze, a właściwie korytarzu "Jedynki" spotkał dwóch zaawansowanych b-boyów - Sebastiana Armatowskiego (to ten sam, którego zdjęcie w koszulce Wierzycy można od czasu do czasu zobaczyć w "Kociewiaku") i Marcina "Cina" Mielewczyka (obecnie w mundurze Wojska Polskiego). Dwaj starsi koledzy zainkasowali po pięć złotych za trening i na własnym łonie wyhodowali b-boya, który jest dziś już znacznie lepszy od dawnych mistrzów. Prawdę powiedziawszy, po tym co pokazali mi chłopacy w SCK-u trudno mi sobie wyobrazić kogoś lepszego niż członkowie NFC.

Salto dwuzłotowe
Ostatni i najmłodszy z brejkdensiarzy też płacił na początku za naukę. Zresztą chłopacy opowiadają, że dla najlepszych w tym fachu płatne lekcje dla początkujących (w idealnej sytuacji prywatna szkoła) to właściwie jedyny sposób na życie z breaka. W Koszalinie na przykład miesięczna opłata za szkołę breaka to około 100 zł. Niestety "klient", który skasował na 30 zł Dawida Kowalczyka, jak się nietrudno domyślić - pseudonim "Kowal", po zainkasowaniu gotówki nie pojawił się już w Starogardzie. "Rumun", który też dał się naciąć, twierdzi, że nie trzeba naciągacza z imienia wymieniać - wystarczy, że napisze, że jest z Tczewa. Jak dotąd chłopacy nie uczą nikogo za kasę, ale "Rumun" już zdążył zarobić kilka groszy na breaku - np. robił kiedyś salta na biwaku: jedno - 2 zł. Piotrek opowiada też, że kiedyś w półtorej godziny zebrali przed sklepem przy Armii Krajowej ok. 40 zł, co, oprócz korzyści finansowej, jasno pokazało wszystkim, że ludziom podoba się to co robią. Choć wszyscy chłopacy chcą żeby napisać, że ćwiczą krócej niż jest rzeczywiście, to w przypadku "Kowala" około dwuletni staż to już całkiem spore doświadczenie, zważywszy, że gimnazjalista ma lat prawie 15. Dla mnie zresztą też wyczynia na parkiecie cuda.
- Nie kseruj nikogo.
- Nawet Storma... ?!?
"Edi" jest nieoficjalnym liderem grupy i właśnie on najpoważniej mówi o swojej pasji. - Motywacją do tego co robimy jest dla mnie Storm - Niemiec, z którego występami mam kasetę. W ogóle w Niemczech jest najlepszy poziom, a Storm jest tam najlepszy - opowiada. "Kowal" dodaje zaś, że widział o Stormie nawet program na Discovery. Choć wszyscy przyznają się do inspiracji czerpanej z teledysków, to tak naprawdę każdy z nich wierzy w możliwość wypracowania własnego stylu. - Najważniejsze jest żeby mieć swój styl i nie kserować innych. Niestety żeby robić naprawdę duże postępy, trzeba ćwiczyć częściej niż my. Właściwie najlepiej to trenować codziennie, a co najmniej co do drugi dzień - mówi "Edi" - My mamy salę tylko dwa razy w tygodniu, a i to dobrze, bo mogłoby nie być jej w ogóle.

Taniec "na suchara" - a fe!
Właściwie nie sposób określić, czy brak dance to sport, czy sztuka, jaką jest np. balet. Ostatecznie można przecież znaleźć elementy obu tych dziedzin życia w tym co robią b-boye. Z jednej bowiem strony trzeba mieć krzepę, żeby robić niebezpieczne (szczególnie dla początkujących) akrobacje, a z drugiej - choreografia, muzyka, teledyski. Ostatecznie ustalamy wspólnie, że to po prostu taniec. I jeszcze jedno: - Na suchara się nie tańczy - podkreśla "Kuli", który ma niezwykłe, lekko złośliwe poczucie humoru i tendencję do sentencjalności. Oznacza to ni mniej ni więcej, że muzyka być musi i to nie jakaś byle jaka. Najlepiej - robione specjalnie na "Battle of the Year" czyli coroczne Mistrzostwa Świata grup breakowych. Obecnie czempionat dzierżą Koreańczycy, co stanowi wyraz mody jaka zapanowała w Azji na break dancea.

Linoleum albo parkiet, trampki, ochraniacze - jak ktoś lubi - i do boju.
Właśnie na tego typu zawodach doszło w 1999 roku do tragedii, która rzuca światło na problem bezpieczeństwa w tym rodzaju tańca. Otóż Japończyk, który kręcił się na głowie, zrobił to tak szybko i niefortunnie, że nagły zwrot ciała przypłacił życiem - tułów stanął, a nogi się jeszcze kręciły i kręgosłup tego nie wytrzymał. Z reguły jednak, jak zapewniają chłopacy, kończy się na siniakach, powybijanych czy połamanych palcach, poobijanych barkach, otarciach głowy (włosy robią się rzadsze od kręcenia się na "dyni", nawet pomimo używania robionych własnoręcznie czapek z filcem). Break to hobby niezbyt drogie. Wystarczą do niego właściwie tylko sportowe buty i trochę płaskiego i niezbyt zimnego podłoża.

Zaciąganie figur
Trudno powiedzieć, jakie figury prezentowane przez moich rozmówców są stricte brak danceowe, bo jak mówią oba czyste style "break dance i electric boogie zaciągają figury" tworząc swoisty tygiel. Istnieje natomiast szereg określeń, które w dosyć jednoznaczny sposób poszczególne elementy tańca definiują. Uprock to wyjście, swoista wizytówka, a sixstep to - plątanina nóg, jak mówi "Kuli", w podparciu tyłem. Freezy czyli stójki - ekwilibrystyczne zatrzymanie ciała w bezruchu, a bridge (mostki) to po prostu dawne mostki z wuefu tyle, że podparte głową, zresztą czasami też "bez głowy". Co do figur, to tu powstają pewne problemy z jasnym ich zdefiniowaniem. O ile bowiem power moves, czyli "łapy" i "bary", to różne konfiguracje obrotów ciała będącego w powietrzu na jednej albo dwóch rękach bądź barkach, to zgoła inaczej ma się sprawa z "kołem Tomasa", które po prostu trzeba zobaczyć. Na zakończenie naszej rozmowy NFC zaprasza na turniej breakowy - II Mistrzostwa Kociewia do PSP nr 1, jednocześnie apelując do wszystkich, którzy mogliby im pomóc w znalezieniu sponsora na ochraniacze czy wyjazdy. Po tym co widziałem, mogę powiedzieć, że byłaby to na pewno udana inwestycja reklamowa, a jako dowód na to, że chłopacy są warci podziwu, przekazujemy na naszych łamach ich pozdrowienia dla najbliższych i przyjaciół: Edi - dal Daniela Peplińskiego z Tczewa, który właśnie wyszedł z wojska; Kuli - dla III c z II LO, rodziny, kolegów i koleżanek, a także dziewczyny Agarty; Kowal - dla całej rodziny, klasy II c z PG nr 1 i wszystkich znajomych; Rumun - dla klasy I LB z wychowawczynią na czele, kolegów i koleżanek, a w szczególności - Cichego, Piczysa, Wilczka, Tostera i Oli P.; natomiast lewoskrzydłowy Piotr - dla klasy I e z II LO, rodziny, Czarnego, Stinga, Pety i Dżejzysa.

Patryk Gabriel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz