niedziela, 1 lipca 2007

Restaurante

Mają swoje bardzo krytyczne uwagi mieszkańcy Starogardu przejeżdżający przez Borzechowo. Widzą na restauracji K-2 napis Restaurante i wzgardliwie cmokają: Ouuu, ale się nazwali! Restaurante to zapewne po polsku restauracja, tak jak palante - palant. Oczywiście można by nazwać po polsku, ale jakież to banalne - co to za restauracja, która nazywa się Restauracja? Restauracja Restaurante to już jest coś.
Lepsze, niż bar restauracyjny czy restauracja barowa (analogicznie - z innej dziedziny ogródki działkowe albo działki ogrodnicze). Cmokają w Borzechowie, bo im Restaurante na wsi jakoś nie pasuje. Woleliby być może Strzechante, Chałupiante albo Zajeżdżante. Co nie uchodzi według nich na wsi, uchodzi w mieście. Albo nie zauważają, że w mieście są (jesteśmy) otoczeni obcymi nazwami jak jeż przez igły. Nie było tego na taką skalę ani w okresie inwazji na język polski słówek łacińskich (przede wszystkim z dziedziny religii - Pater, Deus itp.), ani włoskich (z dziedziny kuchni - spagetti), ani niemieckich (z dziedziny wojennej - fonetycznie Bruner, halt, polnisze szwajne! - itp) angielskich (z dziedziny muzyki - hejwy metal rok - a właściwie to każdej). - Jedziemy do akwaparku - mówią Kowalscy. - Oczywiście do Sopot (-u - już plebejska odmiana), nie do Chojnic - od razu dodają (bo Sopot to jest jednak inny prestiż). Akwapark, czyli park wodny. Jedziemy do Lerłamerlę, Obi, Oszą - to też brzmi dumnie. My chcemy bikmaka - krzyczą dzieci, po polsku wielkiego smaka.

Oczywiście te językowe zmiany nie dotyczą tylko wielkich aglomeracji miejskich. Rozejrzyjcie się po Starogardzie. Hipernowa, Brikomarszę, Pepko, Rosman, Dagraso i tak dalej (jakże na tym tle swojsko brzmi staoportugalska nazwa Biedronka). Według badań, jakie przeprowadził mój człowiek 4 lata temu, prawie 30 procent nazw w mieście to wyrazy obcego pochodzenia. Teraz zapewne byłoby tego zdecydowanie ponad połowa. W świetle powyższych dywagacji oczywiste jest, że radni Kubkowski i Kurkowski powinni wziąć się za rewitalizację nazw lokalnych placówek handlowych. Po wejściu stosownej uchwały na ten temat nie trzeba by godzinami gimnastykować szarych komórek w obronie rodzimego handlu przed najazdem obcych, z maniakalnym uporem chcących nam zafundować kolejnych kilka obco brzmiących hipermarketów czy galerii. Uchwała mogłaby precyzować, że można budować lokale tylko o polskich nazwach: gościńce, sklepiki, zajazdy i inne baloniki na patyku. Nieważne, że małe, ważne, że polskie. Zupełnie jak ten kurnik, który powstaje przy rogu Pomorska - Lubichowska. W dobie, gdzie co dumniejsze miasto buduje coraz wyżej, ten budynek jest nad wyraz siermiężny, akurat na miarę aspiracji tego miasta. Durante.
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz