niedziela, 15 czerwca 2008

Każdy zrobił swoje - historia niby codzienna

Właściwie to są. Nikomu nie przeszkadzają. Wychodzą z domów, siadają pod ścianami domów i siedzą. Hmm... Siedzą. Tak sobie myślę, że siedzenie samo w sobie, siedzenie dla siedzenia, musi być strasznie męczące. Poza tym pytanie: A co siedzi w ich głowach? Ale generalnie nikomu nie przeszkadzają.

Tego dnia nie siedzieli. Gdzieś wsiąkli.
Wsiadłem do samochodu, włączyłem silnik. Jakoś tak leniwie. Nigdzie się nie spieszyłem.
Wyszli z drzwi kamienicy. Dwaj. Oni. Zrobili kilka kroków - miękko, jakby się przelewając. Ten siwy pokonał tych kroków kilkanaście, zatoczył się i oparł się o mur. Ten drugi, chudy, przyklęknął na kolano. Naprzeciw mojego samochodu. Przez długą chwilę klęczał na tym kolanie z opuszczoną głową. Zastygł jak przy "moja wina".

Naprzeciwko mojego samochodu stał drugi. Dwoje młodych ludzi było zajętych sobą. Spojrzeli na klęczącego jak ja. Obojętnie, jak patrzy się u nas na pijanych na ulicy.
Chłopak zgiął drugie kolano. Teraz klęczał jakby pokutował. Nie widać było twarzy, bo miał już zupełnie opuszczoną głowę..



Myśl: wyjść, zapytać, co się stało. Niechęć. Kiedyś oglądałem z okna mojego domu, jak na chodnik upadł facet w garniturze. Padając wypuścił teczkę, która legła od niego z metr.
Podbiegła starsza kobieta, pochyliła się. Pytała, co się stało.
- Ty k...! - wrzasnął mężczyzna. - Nie przeszkadzaj! Nie dadzą się wyspać! ...I zostaw moją teczkę!

To też wtedy było w biały dzień.
Szczupły chłopak upadł. Dziwnie. Przegapiłem ten moment. Nie wiem, czy padł na twarz, czy na plecy. W każdym razie, kiedy znowu leniwie obróciłem się w jego stronę, leżał na plecach.
Prędko podeszła do niego kobieta. Z tych "znamy się tylko z widzenia". Młody człowiek, który chyba jej towarzyszył, podszedł wolniej. Kobieta dotknęła jego twarzy. O coś go pytała. Po chwili wyjęła komórkę i zadzwoniła. Na pogotowie.

Sprawdź puls - pomyślałem.
Zrobiła to. Jakby czytała w myślach.
Z drugiej strony ulicy podszedł mężczyzna. Kiwnął do mnie głową. Z ust wyczytałem "dzień dobry". Ano dobry. Podszedł do leżącego. Po chwili podeszło kilka innych osób. Również dzieci. Te stanęły kilka kroków dalej. Jedno rzuciło się szukać informacji, kim jest ten chłopak.
Kobieta znowu zadzwoniła. Mówiła szybko, chyba lekko zdenerwowana.

Wyjąłem aparacik. Dyskretnie, żeby nie zobaczyli. Cyk - zdjęcie. Nie, niedobrze. Przeszkadza lusterko. Przez otwarte okno zgiąłem lusterko, żeby nie przeszkadzało w następnym zdjęciu. Nie przeszkadzało.

Od Hallera nadjechał wóz Straży Miejskiej. Dwaj strażnicy podeszli do leżącego. Razem z kobietą obrócili go na bok, a potem z powrotem na plecy. Podłożyli coś pod głowę.
Znowu zdjęcie. Z trzech metrów. Ale czy nie lepiej wyjść i zrobić z bliska?
Wyszedłem. Dobrze, że aparat jest taki mały - pomyślałem. - Przecież nie jestem dziennikarską hieną, żeby w takich sytuacjach robić zdjęcia... no, dużym aparatem.



Podszedłem tuż do nich.
- Nie zamykaj oczu, oddychaj - mówił do leżącego na plecach chłopaka strażnik miejski.
- Jaki puls? - zapytałem.
Kobieta wzięła go za chudy nadgarstek.
- Jest - powiedziała. - Już dziesięć minut - dodała.

Strażnik miejski włączył krótkofalówkę i coś głośno mówił.
Do leżącego chwiejnym krokiem podszedł ten jego kumpel. Mamrotał.
- Odejdź. Nie uratujesz go. Ratuj lepiej siebie - rzekł twardo strażnik.
Parsknąłem śmiechem. Przepraszam. Wiem, to było niestosowne, ale słowa tego strażnika mnie rozbawiły.

Na Sikorskiego rozlegała się syrena karetki.
- Jadą - rzekł ktoś ze zgromadzonych. Ale sygnał zaczął się oddalać.
Młody człowiek zaczął coś bełkotać. W przerwach pomiędzy atakami bólu, chyba żołądka. Musiał być potworny, co widać było po grymasie na twarzy.
Strażnik miejski, który próbował z tego bełkotu wyłowić jakiś sens, rzekł, że on mówi o komórce. Niby ją ukradli. Przeszukał naszyte na wierzch spodni kieszenie chłopaka.

To dziwne - pomyślałem. - W takiej sytuacji, właściwie nieprzytomny, być może bliski śmierci, martwi się o komórkę. Niedługo wszyscy umierając przede wszystkim będziemy się troszczyć tylko o komórkę - martwić się o SMS-y, które mają nadejść jeszcze z tego świata, o SMS-y, które ktoś może odczytać, o telefony, na które nie będziemy w stanie już odpowiedzieć.
Kobieta i strażnicy zaczęli mówić głośniej. Kobieta otwierała zamknięte powieki chłopaka, strażnik mówił, żeby nie zasypiał. Pod odkrytymi powiekami pokazały się zupełnie rozmazane źrenice. Nie znam sie na tym, ale on chyba odpływał.



Strażnik znowu mówił coś do krótkofalówki. Po chwili rzucił: - Pomylili ulice i pojechali na Grunwaldzką. Zaraz będą.
Dyskretnie zrobiłem zdjęcie. Kobieta nadal robiła wszystko, żeby chłopak nie zasnął, z tym że tu to słowo nabrało już bardzo poważnego znaczenia.
Wreszcie nadjechała karetka. Po chwili pojawiło się składane łóżko na kółkach. Aparat - nowe ujęcie. Wwieźli go do karetki, wsiedli. Chwilę jeszcze stali.
Pewnie już zasnął na amen - pomyślałem. Dlatego jeszcze stoją. A może coś tam jeszcze z nim robią, co jest mu potrzebne natychmiast.
Ruszyli. Na sygnale.

Strażnicy wsiedli do swojego samochodu i odjechali. Kobieta, przechodząc obok mnie, rzuciła: - Pół godziny.
Wsiadłem do samochodu... Taka wyliczanka. Każdy robił swoje. Chłopak wyszedł, żeby uklęknąć, a po chwili się paść. Kobieta podeszła zaniepokojona, żeby zobaczyć co mu jest. Zadzwoniła po pogotowie, przez cały czas go ratowała. Straż Miejska też przyjechała, żeby pomóc i pomogła. Dzieci prędko dowiedziały się, kim jest ten człowiek. Dorośli gapie pokazali, że nie ma społecznej znieczulicy. Pogotowie - no przyjechało. Zgoda, pół godziny to bardzo długo, ale zabłądzili, a to może się zdarzyć każdemu. Ja... Robiłem zdjęcia. Teraz je oglądam i piszę ten tekst. Myślę, że w tej wyliczance moje zajęcie było zupełnie nieistotne, może nawet nie na miejscu. Właściwie wypływało z pobudek nie mających nic wspólnego z jakimś dobrym odruchem serca. Jedyne co teraz mogę zrobić, żeby choć trochę pozbyć się niesmaku, to zakończyć ten tekst zdaniem:
Proszę pani. Nie śmiałem na końcu tej akcji wykrztusić słowa, żeby wyrazić podziw. Więc robię to teraz.

I to chyba nadaje temu, co ja robiłem, odrobinę sensu.
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz