środa, 18 czerwca 2008

Starogard. Kronika hodowcy motyli

Wcześniej były karaluchy. Teraz hoduje w Starogardzie motyle tropikalne

Tropikalne rośliny, kwiaty i latające pomiędzy nimi wielkie, kolorowe, egzotyczne motyle, które można podziwiać, są tak blisko, że można je niemal dotknąć. Niektóre siadają na ubraniach zauroczonych ludzi - oto mój cel, mój projekt dla Kociewia, moje marzenie, mój cud...






Początki

Trudno powiedzieć, kiedy się to wszystko zaczęło. Może ostatniego lata, gdy filmując owady na łące w okolicach Kolincza, nagle go zobaczyłem - wspaniałego pazia królowej. Krótką chwilę trwała gonitwa. Motyl przelatywał z kwiatu na kwiat, a ja biegałem za nim z kamerą, ale był zbyt szybki. Już po chwili wzbił się wysoko, zatoczył kilka kręgów i zniknął...

A może wszystko zaczęło się o wiele, wiele wcześniej, jeszcze w dzieciństwie, kiedy na pniu drzewa zauważyłem motyla tak wielkiego, że przez chwilę zastanawiałem się, czy to nie złudzenie. Był to brunatny motyl nocny, mimo swoich rozmiarów tak doskonale zamaskowany, że wręcz zlewał się w jedno z popękaną korą drzewa, na której siedział. Ostrożnie umieściłem go w słoiku, a w domu, gdy się rozbudził, obserwowałem, jak lata po mieszkaniu - przypominał małego ptaka. I ta tragiczna chwila jego wypuszczenia, która tak zapadła mi w pamięć, kiedy to odkręciłem wieczko szklanego więzienia, a motyl wyfrunął w kierunku nieba. Opętany wolnością wznosił się i wznosił, a ja stałem jak skamieniały i patrzyłem z zapartym tchem. Motyl był już tak wysoko, że wyglądał jak mała brązowa plamka na błękitnym tle nieba. Aż nagle zdarzyło się coś dziwnego. Ze szczytu pobliskiej jabłoni wystartował inny brązowy punkcik, tylko trochę większy. Zaczął się szybko wznosić w jego kierunku, doleciał do niego, po czym oba punkty, już połączone, opadły do pobliskiego sadu. Tuż przed tym, jak znikły w gęstwinie listowia, dostrzegłem, że ten drugi punkcik to był niewielki ptaszek.


Piotr Madanecki demonstruje swoje motyle ... Fot. Anna Madanecka

Inne wspomnienie z dzieciństwa... Sąsiad woła mnie z przejęciem i pokazuje siedzącą na drewnianym płocie olbrzymią ćmę. Drżącymi z przejęcia dłońmi zabieram ją do pobliskiej altanki. Jest niesamowita. Długie skrzydła złożyła po bokach masywnego, opływowego ciała. Przypomina najnowocześniejszy odrzutowiec. Ale najciekawsze dzieje się, gdy owad się budzi. Wzbija się w powietrze z dziwnym, niskim buczeniem. Zaczyna latać po całym pomieszczeniu. Ale to nie takie zwyczajne latanie. Motyl, wolno, z niesamowitą precyzją, przesuwa się w powietrzu, a potężne skrzydła pracują tak szybko, że ledwie je widać. W pewnym momencie zawisa nieruchomo tuż przed moją twarzą i patrzy mi prosto w oczy. W kompletnej ciszy słychać tylko to niesamowite buczenie. Po dłuższej chwili podlatuje do suszących się w altance ubrań i zastyga w powietrzu tuż przy nich, jakby chciał je dokładnie obejrzeć. To niesamowite, ale tkanina zaczyna się poruszać pod wpływem ruchu powietrza wywołanego olbrzymimi skrzydłami.


Narodziny hodowcy motyli

Starogard. Dzień niby zwyczajny, ale jednak całkiem inny niż wszystkie. W naszym mieszkaniu trwają ostatnie przygotowania do przyjęcia niezwykłych gości. Oto dzisiaj zaczynam całkiem nowe przedsięwzięcie - rozpoczynam doświadczenia nad hodowlą motyli. Dziwne. Cały czas czuję, jakbym wracał do korzeni, do dzieciństwa. Przypominam sobie, jak jeszcze na studiach schwytałem ogromną gąsienicę. Byłem bardzo ciekawy, jaki motyl z niej powstanie. Niestety zagadka miała się wyjaśnić dopiero wiosną. Zapewniłem więc gąsienicy właściwe warunki zimowania. Mijały miesiące, a ja wkrótce o niej zapomniałem. Któregoś dnia wróciwszy do domu zastałem moją ciocię zdenerwowaną

Czy wiesz, że w mieszkaniu nie wiadomo skąd pojawił się olbrzymi motyl - mówiła przejęta. - W pierwszej chwili myślałam, że to ptak. Tak się zdenerwowałam, że szybko otworzyłam okno i wygoniłam go z mieszkania, a dopiero potem pomyślałam, że pewnie chciałbyś go zobaczyć.

No cóż, trudno - nigdy nie zobaczyłem. Zresztą teraz, dzięki książkom, dokładnie wiem, co to był za motyl.
Ale dzisiaj wydarzy się coś naprawdę niezwykłego. Zamówiona przez internet przesyłka ma zawierać żywe gąsienice tropikalnego jedwabnika rodem z Indii. Czemu ciągle jej nie ma? Wreszcie rozlega się pukanie do drzwi. Przesyłkę odebrał sąsiad i właśnie mi przyniósł.

- Dobrze, że sąsiad nie wiedział, co jest w środku - myślę rozcinając pakunek. - Ludzie przesyłają sobie różne rzeczy, ale takiej paczki pewnie jeszcze nie było ani w Starogardzie, ani na całym Kociewiu.
Wreszcie je widzę - małe, zielone i pewnie bardzo głodne. Rzeczywiście po przeniesieniu do terrarium z ligustrem zaczynają od razu pochłaniać młode listki.


Żarłoczne gąsienice rosną bardzo szybko - gąsienica na zdjęciu zrobiła sobie krótką przerwę w jedzeniu. Fot. Piotr Madanecki


Przemiana

Gąsienice są u nas już od kilku tygodni. Szybko jedzą i rosną. Powoli terrarium z nimi staje się częścią naszego życia. Odskocznią od codziennych problemów. Niemal wszyscy domownicy codziennie po powrocie z pracy idą zajrzeć do motyli. "Idę zobaczyć, co tam u moich liszek" - mówi wieczorem mój teść i mimo zmęczenia wspina się po schodach do pokoju na poddaszu, gdzie w dużym terrarium wśród zieleni siedzą wiecznie głodne gąsienice. Tak naprawdę wszyscy zaczynają się zastanawiać, kiedy TO nastąpi. TO - czyli cud przemiany. Przecież gąsienice nie mogą jeść i rosnąć w nieskończoność. W całym domu daje się wyczuć atmosferę oczekiwania. A ja obserwuję - to test. Test właściwych warunków hodowli. Każda zmiana zachowania wzbudza mój niepokój - zbyt duża ruchliwość czy brak apetytu mogą być związane ze zbliżającą się przemianą, a może to objaw choroby.

Wszystko wydaje się iść dobrze, aż do momentu, gdy jedna z gąsienic nagle dostaje biegunki i kilka godzin później spada z gałązki. Coś jest nie tak - natychmiast oddzielam ją od innych. Czytałem o bakteryjnych epidemiach, jakie zdarzają się w hodowlach motyli. Chora gąsienica nie przyjmuje pokarmu i wkrótce ginie. Chyba najbardziej wrażliwą częścią gąsienic jest ich przewód pokarmowy. Pracuje przecież cały czas, pełną parą przerabiając gigantyczne ilości zjadanych liści. Ale wystarczy jeden zgrzyt w tej doskonałej machinie i efekt jest taki, jakbyśmy umieścili ziarnko piasku z precyzyjnym mechanizmie zegarka. Cały mechanizm psuje się nieodwracalnie. Na myśl przychodzi mi smutna historia lokalnego przemysłu jedwabniczego, rozwiniętego w XVIII wieku przez kolonistów w amerykańskim stanie Georgia. Hodowla rozwijała się dobrze do momentu, kiedy gąsienice zostały przeniesione do nowych budynków z drewna cyprysowego. Związki lotne wydzielane przez drewno cyprysowe zabiły w krótkim czasie wszystkie gąsienice. Dzisiaj się uważa, że prawdopodobnie uśmierciły one pożyteczne bakterie w przewodzie pokarmowym, uniemożliwiając gąsienicom normalne trawienie.

Przez kilka dni jeszcze uważniej obserwuję pozostałe gąsienice i drżę z niepokoju, gdy żona woskuje naszą podłogę pachnącym żywicznie woskiem. Na szczęście nic złego się nie dzieje. Aż wreszcie któregoś dnia jedna z gąsienic zaczyna snuć nić.

- Patrzcie, patrzcie, to nić jedwabna! - wołam wszystkich.

W ciągu jednego dnia gąsienica tworzy oprzęd. Przez kilka godzin widać ją, jak snuje nić obracając się wewnątrz, ale potem kokon staje się tak gęsty, że to, co dzieje się w środku, pozostaje dla nas, wścibskich obserwatorów, nieodgadnioną tajemnicą.

- Za 2 - 3 tygodnie powinien wyjść z niego motyl - informuję wszystkich.


Nadchodzi wreszcie chwila budowy jedwabnego oprzędu. Fot. Piotr Madanecki

Indywidualistki

Właściwie to teraz spodziewaliśmy się powszechnego ruszenia. Myśleliśmy, że lada dzień wszystkie gąsienice zaczną budować kokony. Tak się jednak nie stało. W ciągu kilku dni kokony zrobiły jeszcze dwie inne gąsienice, a reszta ucztowała dalej. Kiedy minął tydzień, byłem już lekko zaniepokojony. Przypomniałem sobie historię pewnego czeskiego entomologa, który wyjechał do Ameryki i z przerażeniem stwierdził, że nie może tam wyhodować swoich ulubionych owadów, bo pozostają ciągle w stadium larwy. Dopiero podjęte potem badania doprowadziły do odkrycia sprawcy - był nim papier, którego używał do wyściełania podłoża. Okazało się, że ten robiony z amerykańskich jodeł balsamicznych zawierał substancje hamujące rozwój owadów. A co jeśli w tym przypadku też coś hamuje rozwój gąsienic?

Na szczęście po tygodniu nagle i bez ostrzeżenia niemal wszystkie gąsienice wybudowały oprzędy. Zostały tylko dwie dziwaczki. Jedna, mimo że była już półtora raza większa od innych, ciągle jeszcze żerowała i zupełnie nie myślała o robieniu oprzędu, a druga wprawdzie szybko zabrała się za robotę, ale najwyraźniej zabrakło jej zmysłu architekta. Zamiast kulistego oprzędu wyszedł dywan. No cóż, w końcu nawet żeby rozłożyć namiot, trzeba pewnej wyobraźni przestrzennej, a co ma z podobnym problemem zrobić taki mały robaczek? Wszystko załatwia instynkt, ale wystarczy mały błąd w zaprogramowanych zachowaniach i co mamy? Klops, a właściwie to dywan. Gąsienica pracowała do ostatniej chwili nie dając za wygraną, ale w końcu musiała zamienić się w poczwarkę nie w kokonie, tylko leżąc sobie na swoim dywanie. Miało to też dobre strony, bo mogliśmy zobaczyć to, co normalnie przebiega w chronionym przed wścibskim wzrokiem obserwatorów wnętrzu kokonu.


Tak jak mumia ma zarys ciała człowieka, tak poczwarka ma zarys ciała motyla. Fot. Piotr Madanecki

A przemiana nie jest tak szybka i łatwa, jak niektórzy sądzą. Gąsienica buduje kokon i zamienia się w poczwarkę - coś, co przypomina mumię. Leży taka mumia w kokonie, a w środku zachodzi właściwa przemiana. Podobno całe zespoły komórek rozdzielają się i zmieniają swoje miejsce, po czym łączą się ponownie. Można powiedzieć, że całe wnętrze gąsienicy rozpuszcza się i zestala w coś całkiem nowego. Jak mumia posiada zarys ciała człowieka, tak w poczwarce też można doszukać się zarysu ciała motyla. Można znaleźć malutkie skrzydła, odnóża, czułki, odwłok. Gdy zbliża się chwila wyjścia motyla, to barwy jego skrzydeł zaczynają być widoczne przez ścianki poczwarki. To wszystko mogliśmy zaobserwować na żywo dzięki gąsienicy dziwaczce - budowniczej dywanu. A druga gąsienica - obżartucha - kiedy już wydawało się, że zdechnie z przejedzenia i otłuszczenia, wreszcie wybudowała kokon.


Oczekiwanie

Kokony przeniosłem do innego terrarium, gdzie przypiąłem je szpilkami do specjalnej siatki.

Gdy motyle wychodzą z poczwarek, najważniejsze jest, by rozprostowały skrzydła. Są one początkowo bardzo pogniecione, ale motyle pompują do nich krew i skrzydła się rozprostowują. Jeśli w tym czasie zostaną zaniepokojone lub spadną z siatki, to skrzydła na zawsze pozostaną pogniecione i nigdy nie będą w stanie wzlecieć.

Nadszedł czas oczekiwania. Kokony wisiały nieruchomo, a domownicy powoli zaczęli zapominać o moich motylach. Aż któregoś dnia...


Najważniejsza chwila w życiu motyla to prostowanie skrzydeł. Fot. Piotr Madanecki


- Jest pierwszy motyl - wrzasnąłem do żony, gdy jak co dzień wchodząc do pokoju skierowałem wzrok na terrarium.

- No nie. Ja godzinę już tutaj jestem i nawet go nie zauważyłam! Jaki ładny!

Wkrótce motyla oglądała cała rodzina. Skrzydła miał jeszcze wiotkie, ale już widać było ich niezwykły, wręcz fantazyjny kształt. Nie był tak duży, jak się spodziewałem, ale robił wrażenie subtelną grą barw. Uwagę zwracały jego pierzaste czułki, które nadawały mu egzotyczny wygląd. Całe ciało miał pokryte delikatnym puchem. Motyl najwyraźniej uznał, że skrzydła są już wystarczająco mocne, bo w pewnym momencie rozłożył je szeroko.

- Witaj pierwszy kociewski jedwabniku rodem z Indii - pomyślałem.


Tuż przed dziewiczym lotem po nowym, nieznanym świecie mojego pokoju. Fot. Piotr Madanecki

Życie wśród motyli

Następnego dnia w terrarium pojawił się jeszcze jeden motyl, a potem jeszcze jeden. Wszystkie zachowują się podobnie. Pierwszą dobę po opuszczeniu kokonu spędzają w bezruchu. Aktywność zaczynają dopiero następnego wieczora. Wprawiają wtedy skrzydła w drgania, a w końcu odrywają się od podłoża i zaczynają latać. Znajdują się w wielkim terrarium o pojemności dwustu litrów, ale nawet tutaj miejsca do latania jest zbyt mało.

- A co tam, niech sobie polata - myślę i wypuszczam jednego do pokoju.

W locie wygląda niesamowicie. Przez te długie, wąskie skrzydła nieco przypomina pazia królowej. Lata powoli po pomieszczeniu, jakby rozglądając się z zaciekawieniem po tym nowym, nieznanym świecie. Czasem podlatuje wysoko pod sufit, to znów opuszcza się nisko, tuż nad podłogę i zatacza kręgi pod stołem, manewrując pomiędzy nogami krzeseł. Jest duży, znacznie większy od naszych krajowych motyli. Niestety, wkrótce muszę go wpuścić z powrotem do terrarium.

- Szkoda, że tak niewielu ludzi może podziwiać ten widok - myślę.

Wyobrażam sobie, jakby wyglądał mój motyl latający nie w pokoju, lecz w dużej wolierze pełnej tropikalnych roślin i innych równie niezwykłych, egzotycznych motyli. Motyle są zbyt ulotne i piękne, by hodować je tylko na własny użytek. Te klejnoty natury w każdej chwili ich krótkiego życia powinny zachwycać tłumy ludzi, a nie latać samotnie po moim pokoju... i to właśnie jest mój główny cel...

Piotr Madanecki

Więcej w "Gazecie Kociewskiej". Dokończenie w następnym numerze "GK"


WIZYTÓWKA:

dr Piotr Madanecki,
mieszkaniec Starogardu
przyrodnik, naukowiec, entomolog, informatyk
współpracuje z Telewizją Gdańsk, Gazetą Kociewską, współtworzy jako informatyk i reportażysta portal kociewiacy.pl (Wirtualne Kociewie)

Zobacz powiązane :

{kl_php} $table_d["id"] = "d1"; $table_d["status"] = "ON"; $table_d["title"] = ""; $table_d["numb_rows"] = 100; $table_d["keyword"] = "@owady@"; $table_d["more_link"] = ""; $table_d["more_link_mode"] = "all_years"; $table_d["build_function_numb"] = 1; $table_d["short_text_numb"] = 0; $table_d["style_name"] = "moduletable_1"; $fpg_tryb = "kw_ls";include("includes_custom/front_page.php");{/kl_php}



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz