niedziela, 30 stycznia 2011

Opisanie Lipiej Góry

Dzięki realizacji projektu "Sołectwo w internecie" mamy zapisy wypowiedzi sołtysów na temat swoich wsi. U Piotra Hływy - sołtysa Lipiej Góry do 1998 r. byliśmy w roku... 1998, kiedy pan Piotr po 43 latach zrezygnował z urzędu sołtysa w wieku 82 lat. U sołtys Wiesławy Ślusarz byliśmy w 2003 r. Kilka dni temu zaś odwiedziliśmy sołtysa Jana Szubę.






Stare domostwo w Kleszczewie Kościerskim. Z Kleszczewa do Lipiej Góry już blisko.

Zaraz za Kleszczewem Kościerskim drogowskaz Lipia Góra.


Lipia Góra? A gdzie to jest? - ktoś zapyta. Najprościej mówiąc przy trasie Zblewo - Skarszewy, ze 2 km za Kleszczewem. Ale tu uwaga - nie przy szosie, a przy żużlówce. Wieś wygląda biednie. Kłócące się ze sobą bryły domostw, jedno nawet upadłe. Jakieś pozostałości po kamiennych fundamentach, jezioro, łąki, wierzby. Ciągle ten popegeerowski smutek. Wielu młodych odeszło, a starzy poumierali. Historia zakręciła się tu jak zakręciła Hływami. Ale są też i pozytywne zmiany...


I. Epoki Piotra Hływy

Piotr Hływa z żoną Martą mieszkał w Orzechowcu (woj. tarnopolskie). Wieś w trzech czwartych zamieszkiwali Ukraińcy. I jedni, i drudzy czytali "Ogniem i mieczem", brali ze sobą śluby, żyli w zgodzie. Okupację Marta przeczekała w Orzechowcu, a Piotr trafił do "wschodniego" polskiego wojska.

W 1945 r. Marta z 10-miesięcznym synkiem wyruszyła towarowym pociągiem do Kościerzyny. Jechała trzy tygodnie. Piotr wyruszył wcześniej z l Armią WP bić Niemca. Szedł przez Warszawę, Kołobrzeg, dotarł aż do Elby. Za nimi zostało tylko wspomnienie spalonego przez katiuszę Orzechowca.

W siedzibie powiatu w Kościerzynie Martę skierowali do Jaroszew, ale tam domy były bez okien, więc wójt skierował ją do Lipiej Góry. Tę wioskę jeszcze zamieszkiwali Niemcy. Marta zamieszkała w domku z dwiema niemieckimi rodzinami. Mieszkali: ona z dzieckiem, Rózia Orzechowska i Stanisław Oszust (synowie potem zmienili nazwisko) i Niemcy. Po 6 miesiącach Niemcy odjechali - kulturalnie, w zgodzie. Marta nie miała nic. Nawet nie wzięła ze wschodu przynależnej jej krowy. Dawali, jeżeli ktoś miał dziecko, ale ona zrezygnowała na rzecz siostry, bo - jak mówiła - gdzież jechać w tak daleką podróż z krową, a bez chłopa. Za mlekiem chodziła po wagonach. Kiedy Niemcy wyjechali, w domu i w stodole zrobiło się już zupełnie pusto.

Pokonawszy Rzeszę Piotr ruszył na południe Polski. Tam przypadkowo się dowiedział, gdzie osiedliła się Marta. Ruszył pociagami na północ, do Piesienicy. Stąd poszedł do Lipiej Góry. Przyszedł przed świętami Bożego Narodzenia, zapukał w drzwi. Kompletnie zaskoczona Marta najpierw do - jak rzekła ze śmiechem - sprała (sprała mu bieliznę).

Pierwsze lata w Lipiej Górze były trudne. Podolaków z Tarnopolskiego przyjechało więcej, zresztą nie tylko tu. Byli i są w Kleszczewie, Semlinie, Kręgu. Poza tym oprócz Niemców w Lipiej Górze mieszkali i Polacy, ale cmentarzyk był ewangelicki (dziś zarośnięty krzakami, ma nieczytelne tablice). Nie było prądu, koni, krów. Ciężki dołownik do robienia dołków pod ziemniaki Piotr ciągnął jak koń, a Stanisław Oszust pchał. Urodziła się im druga córeczka. Sąsiadka dawała pół litra mleka. Zmieniło się na lepsze, gdy powiat dawał konie z UNRRY i krowy. Powiatowi trzeba było spłacać. Potem na gromadzkim polu urządzanio nawet zabawy. Trochę było im przykro, że tutejsi nie znali historii i geografii - nie wiedzieli, gdzie Lwów, a oni wiedzieli, gdzie "korytarz"". Ogółnie smutno nie było, może dlatego, że więcej ich stamtąd tu mieszkało.

W 1954 r. Piotr został sołtysem. Sołtysował aż do 31.01.1998 r. Sołtysował kilka epok: szarwarków - roboty obowiązkowe, np. szykowanie drogi; obowiązkowych dostaw - zboże, mleko, ziemniaki (każdy miał nakaz i musiał oddać - organizacja tego należała do sołtysa); kontraktacji (len, zboże, kartofle); kartek (trzeba było kartki pobierać i rozdzielać gospodarzom: na wódkę, papierosy, mięso, masło, cukier). Niby żyło się we wsi najlepiej w latach 70., ale drogę z żużla zrobili dopiero w latach 90., założono też wodociąg, a od 1997 r. telefony.

Kiedy Piotr przestał być sołtysem, gmina pamiętała. Dostał kwiaty, wieczne pióro, długopis i... "Ogniem i mieczem".


II. Epoka pani Wiesławy. Ścieżki zarosły pomiędzy sąsiadami

W 2003 r. sołtys (do 2008 r.) Wiesława Ślusarz mówiła, że w Lipiej Górze, jak w wielu innych wsiach, widać proces "podbijania" terenów wiejskich przez mieszkańców miast. Pani Wiesława była dwie kadencje sołtysem, choć w pierwszej tylko rok za Hływę.

Według pani Wiesławy we wsi nie można mówić o stałej liczbie mieszkańców, bo jest duża rotacja. Więcej tu zameldowanych, niż mieszka. Ale są i gospodarstwa. Największe ma Zofia Pieczkowska - przeszło 30 ha, Andrzej Szarmach - ok. 20 ha i Ryszard Hapka - 10 ha. Wieś jest biedna. Większość mieszkańców to emeryci i renciści. Działki kupują ludzie z miasta. W 2003 będzie się wprowadzać rodzina z Gdańska. Kupują po starszych ludziach. Woda jest, telefony są - to dla nich bardzo ważne.

Zebrania wiejskie odbywały się w domu pani Wiesławy. Kiedyś istniała remiza strażacka, ale za jej kadencji budynek stał bez użytku. Chciała z mężem wyremontować wybite drzwi i okna, niestety przyjechała elektrownia, zabrała licznik i z prądu zostały marzenia. Gdyby było ogrzewanie i prąd, załatwiłoby się jakiś stary telewizor - marzyła pani Wiesława. Dzieciaki miałyby gdzie spędzać wolny czas...

W planie na tamten rok była budowa drogi. Niczego ważniejszego od drogi tu nie ma, bo Lipia Góra jako jedna z nielicznych wsi w powiecie leży przy drodze nieutwardzonej. Kiedy przychodzą roztopy, drogę zalewa, gdyż blisko są jeziora. Pani sołtys chciała nawet pisemnej odpowiedzi, dlaczego nie robią tu asfaltu.

Trzy jeziora we wsi i ładny teren przyciągają mieszczuchów. I znów pani Wiesława chciała wywalczyć bezprzetargowo w użytkowanie jeziora Rokitno, ale się nie udało. Wywalczył je Jan Szuba, jeden z nowo wybudowanych mieszkańców z Gdańska. Podpisał na 10 lat umowę dzierżawy, ale poinformował mieszkańców, że gdyby znaleźli się chętni do współdzierżawienia, to proszę bardzo - mogą z jeziora korzystać.

Znaki drogowe postawiła firma Zojax ze Zblewa. Zginęły w ciągu dwóch miesięcy. Dwa znaleźli, ale już bez słupów. Jeden syn znalazł w rowie, drugi mąż w lesie, jak stopniał śnieg. W tamtym czasie, przecież to tak niedawno, co się nadawało na złom, ginęło.

Co robią tu ludzie? Kto ma działkę, latem na niej gospodaruje. Jesienią chodzą na grzyby, zimą kobiety robią na drutach. No i telewizja. Bez niej trudno byłoby tu żyć. Kiedy wysiadł im telewizor, wysłała męża do sąsiada, aby pożyczył. Dzieci też przyzwyczajone. Torby w kąt i tylko oglądać bajki. KGW nie ma. Starsi się wykruszyli i się rozpadło. Takie życie, jak było kiedyś, już zanika. Kiedyś sąsiad rozmawiał przez płot z sąsiadem, a teraz ścieżki między nimi pozarastały. Życie towarzyskie kompletnie zanikło. Wszystko przez telewizję. Jeszcze trochę, to jak ktoś zechce do kogoś przyjść, będzie musiał przedzwonić i będzie jak na Zachodzie. Z pięć lat temu, gdy samochód drogą przejeżdżał, pani Wiesława wstawiała kawę - nawet nie wiedząc, czy to jadą do niej.

Zima 2010. Droga do Lipiej Góry.


III. Epoka Jana Szuby. Budzą żurawie

Jan Szuba (62 l.) mieszka z żoną Wandą w ładnym bungalowie. Ludzie - żartuje - pogłupieli i 2 lata temu wybrali go sołtysem. Elektoratu tu malutko. W Lipiej Górzej Małej (jakby centrum) mieszka 30 osób, a w Bukowcu Królewskim trochę ponad 20. Prawie sami emeryci. I prawie wszyscy są ze wschodu. Tu jest 11 domów, w Bukowcu 5. Każdy ma gospodarstwo. To tu nowy sołtys zobaczył, co znaczy praca rolnika. W okresie żniwnym nikt godzin nie liczy, pracuje nieraz do północy. Jan Szuba, nauczyciel od resocjalizacji (po pedagogice na UG) pracował w Gdańsku z młodzieżą tzw. trudną, a od 10 lat jest na emeryturze. To miejsce poznał dzięki znajomej lekarce z Semlina. Zaprosiła ich na niedzielę na obiad, pokazała okolicę. W Lipiej Górze zachwyciła go cisza i spokój. Kupili działkę.

W Gdańsku mieszkali na 10. piętrze w dzielnicy Brzeźno. Owszem, widziało się Gdynię i Sopot, ale przeszkadzał straszny szum samochodów. Teraz do Gdańska jeżdżą raz w roku. Tak rzadko, bo tłok, kolejki. Zresztą Starogard jest tańszy, ba, kupują też w Zblewie i bliziutko, w Kleszczewie, gdzie mają bardzo dobrze zaopatrzony sklep. Tak działa Europa - wszystko na wyciągnięcie ręki.

Obok bungalowu Szubów leży jezioro Rokitno (9,5 ha). Wody nie ma nawet na metr, ale 6-metrowa tyczka wchodzi cała w muł. To jedno z trzech tutejszych jezior należy na szczęście do gminy. W UG klepnęli sprawę i wieś otrzymała je w użyczenie. O akwen dba teraz Rada Sołecka. Jest zarybiany karpiem oraz złocistym i białym karasiem. Mieszkańcy koszą też trawę i porządkują krzaki. Ustalono roczną składkę dla wędkarzy miejscowych i tych, co mają tu działki - po 100 zł. Rada Sołecka wyraziła też zgodę, że do 10 osób spoza mieszkańców wsi może wykupić kartę i wędkować. Ci płacą po 10 zł za jednodniowe wędkowanie. Za zebrane pieniądze sołtys kupuję rybę. Co do jeziora ma tylko jedną obawę - że za 20 lat zamieni się w bagno. Ale z tym niestety nic się tu nie da zrobić. Koszty oczyszczenia z mułu są kolosalne.

Bungalow Szubów.

Bungalow zaczęli budować 8 lat temu, mieszkają w nim od 5 lat. Są z niego zadowoleni. W Brzeźnie mieli 48 m kw, a tu 150. I nie ma schodów. Wbrew przewidywaniom byłej pani sołtys wielkiego najazdu ludzi z miast nie ma. Tylko oni są z Gdańska. Pani doktor dojeżdża latem. Pan Jan nadal jest zachwycony ciszą i przyrodą. Rano budzą ich żurawie, a pewnej wiosny, gdy sąsiadka piła przed domem kawę, ujrzała idącą drogą sarnę.

Jan Szuba lubi działać. Nauczyciele mają to we krwi. W UG załatwia sprawy bez krzyku, spokojnie, tym bardziej, że do którego pokoju by nie wszedł, dziewczyny są miłe i kulturalne. Dla nich tu w Lipiej Górze najważniejszy jest stan drogi. W zasadzie jednej - wiodącej od szosy z Kleszczewa do domu sołtysa (1,8 km), a potem dalej - na Bukowiec, Krąg, Czarnocin. Będzie tego ze 20 km i 6 km w Bukowcu. Tu łączność ze światem to przede wszystkim droga. Następne są telefony, telewizja, internet (ma pięć osób). Z utrzymaniem drogi nie ma żadnych problemów. Wiosną równiarka chodzi cały czas, za nią drogowy wał wklepuje tłuczeń. Nie powinno być asfaltu - zauważa sołtys - zepsułby wygląd wioski i okolicy. Zimą jakaś firma wygrywa przetarg na odśnieżanie całej gminy. Podwykonawca mieszkający we wsi ma pług i sprawuje się świetnie. Dziś wyjechał odśnieżać o 5 rano.

Jak jest przyszłość Lipiej Góry? Może jeszcze trochę domków stanie. Młodzi wybudują na emeryturę. Nieprawda, że nie ma co robić. Nie ma nudy. Latem dzwonią znajomi i pytają, czy mogą przyjechać na wypoczynek. Poza tym pan Jan uprawia swoje warzywa, bo Lepper przekształcił go na rolnika, jako że ma działkę powyżej hektara. Na części posadził ze 100 świerków i trawę.

W tym roku sołtys planuje wyremontować malutką świetlicę wiejską. Czy interesuje go przeszłość tej dziwnej miejscowości? Tutejszą historią interesuje się Szarmach, który o wsi wie wszystko. Ma nawet kronikę rodzinną.

Jan Szuba (od lewej) i Andrzej Szarmach.

IV. Epoki Szarmachów. Szarmachy są tu cały czas

Jedziemy do Szarmachów w tunelu śniegu. Rzeczywiście, choć sroga zima, drogi są świetnie utrzymane.

Szarmachy się tu wprowadziły w 1888 r. - mówi Andrzej Szarmach. - Mój pradziadek Teofil kupił od Niemca Dera majątek i dom zbudowany w 1845 r. Skąd o tym wiem? Ano przodki mamy spisane. Pradziadek mieszkał w Czarnocinie. Szarmachy pamiętają, że tu przyszli i dalej gospodarzą. Szarmachy są tu cały czas. Lipią Górę opisywał Józef Milewski, ale tam są błędy. Na przykład napisał, że od Niemca kupił Józef Szarmach, syn Teofila. Albo że wysłano jednego z mieszkańców do Generalnej Guberni, a on się przeprowadził do Kręga...

Ale to już zupełnie inne epoki Lipiej Góry, sięgające głęboko w historię i nieraz w bardzo odległy czas przeszły.

Tadeusz Majewski, zima 2010 r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz