środa, 28 września 2011

BOGDAN KRUSZONA. Wspomnienia Elżbiety Wieczorek

Poniższy tekst ze względu na rangę dokumentu został zamieszczony w wersji oryginalnej, bez ingerencji autora książki.





Tego dnia nigdy nie zapomnę. Już jak schodziłam 11 grudnia o 22.00 godzinie z drugiej zmiany w "Centrze", to podejrzewałam, że jestem obserwowana. Wewnętrznie czułam niepokój i lęk. Z dnia 12 na 13 grudnia w nocy zapukano do moich drzwi. Gdy otworzyłam, do domu wtargnęło sześciu rosłych mężczyzn i jedna kobieta. Tą kobietę mam ciągle przed oczami; miała długie, czarne, kręcone włosy.

Panowie się wylegitymowali i tonem ostrym powiedzieli, żebym zaczęła się ubierać, ponieważ mają nakaz zawiezienia mnie na komendę milicji. Ja wówczas mówiłam, że nic nie zrobiłam i nie wiem, co jest powodem mojego aresztowania. Jeden z tych dużych wypasionych byków warknął, żeby nie dyskutować i się ubierać. On, taki wielki, patrzył na mnie z góry, a ja taka malutka przy nich i szczuplutka, takie małe stworzonko. Tych sześciu drabów wyszło z domu i czekali na mnie w "suce". Ze mną pozostała tylko ta funkcjonariuszka SB.

Gdy wyszłyśmy na schody, zapytałam się, dokąd mnie wiozą. Ona odpowiedziała, że na przesłuchanie na milicję, by sprawdzić, czy ja nie działam przeciwko władzy i "czy bierze pani udział w nielegalnej organizacji". Następnie lekko ubrana, w podartych butach, spodniach i kurtce, weszłam do "suki". Sądziłam, że po przesłuchaniu odwiozą mnie do domu.

Było potwornie zimno, wiał przejmujący wiatr. Samochód był nieogrzewany. W samochodzie siedział już jeden więzień tak jak ja aresztowany. Przez całkowitą ciemność, jaka tam panowała,, nie wiem, czy to był mój kolega z "Neptuna", Leon Wiczanowski, a może kto inny, ponieważ ten mój strach, co ze mną będzie i przejmujący chłód nie pozwalały mi się skupić i zapamiętać twarzy.

Nagle się zorientowaliśmy, że minęliśmy komendę milicji, a samochód się nie zatrzymał. Wtedy już zupełnie zdenerwowana błagałam: "Na litość Boską, powiedzcie, gdzie nas wieziecie". Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Konwojenci zaczęli między sobą rozmawiać po rosyjsku. Po pewnym czasie kobieta, która zajmowała się mną, powiedziała, że jedziemy do Strzebielinka.

Tego Strzebielinka kierowca szukał pięć godzin, a może i dłużej. Z zimna cała zdrętwiałam. W "suce" było ciemno, nie mogłam odczytać z zegarka, która jest godzina. W końcu, pytając się nad ranem przechodzących ludzi, kierowca dojechał do Strzebielinka.

W Strzebielinku byłam krótko. Potem wywieźli nas do Gdańska. W Gdańsku byłam przesłuchiwana około pięciu godzin. Po przesłuchaniu kazano nam się ubrać i zawieźli nas do Fordonu. Jechaliśmy tam nocą. "Suki" były nieszczelne. W środku duszący zapach ropy i spalin. Po drodze zachorowałam na nerki.

Po przybyciu do Fordonu okazało się, że nie ma tam lekarza. Trzeba pamiętać, że w Fordonie było ciężkie więzienie dla kobiet z wyrokami kryminalnymi. Trafiały tam również kobiety z wyrokami politycznymi. Ja byłam tam internowana z kobietami z "Solidarności" gdańskiej, Torunia i Bydgoszczy. Oprócz mnie w Fordonie znalazły się między innymi: Joanna Schetyna i Halina Lewandowska. Z Torunia Krystyna Kuta i Krystyna Sienkiewicz. Z Bydgoszczy Ewa Szatkowska. Z Gdańska natomiast w Fordonie przebywałam z Anią Walentynowicz, Alinką Pieńkowską i Asią Gwiazdą.

W tym więzieniu traktowano nas jak kryminalistów. Wyprowadzano na mróz na krótkie spacery. W oknach celi były powybijane szyby. Niektóre z nas były, tak jak ja, bardzo lekko ubrane. Znowu nawróciło się moje zapalenie nerek.

Gdy nas przyjmowano do Fordonu, każda z nas przechodziła upokarzające rewizje. Kazano nam się rozebrać do naga, stanąć tyłem do funkcjonariuszki SB w rozkroku i wtedy robili nam intymne badania. Byłyśmy upodlone. Obchodzili się z nami jak gestapowcy w czasie wojny w obozach.

Ja nigdy przedtem nie byłam więziona, przesłuchiwana i rewidowana. Miałam załamanie nerwowe. Nie mogłam znieść trzasku pęku kluczy, gdy przychodzili klawisze po poszczególne osoby na przesłuchanie. A przesłuchiwano nas o różnych porach dnia i nocy. Na dźwięk tego pęku kluczy dostawałam histerii. Gdy od zimna zapalenie nerek spowodowało, że zaczęłam tracić przytomność, to koleżanki blaszanymi talerzami tłukły o ścianę, domagając się dla mnie lekarza. Gdy klawisz otworzył drzwi od celi, osunęłam się na ziemię, a on mnie tym pękiem kluczy uderzył w prawą dłoń.

Przed drzwiami celi przed nocą musiałyśmy składać w kostkę ubrania i wystawiać buty. Gdy brali mnie na przesłuchania, to prowadzili przez więzienną piwnicę. Tam słyszałam przejmujący płacz kilku niemowląt. Prawdopodobnie były to dzieci kobiet-więźniarek, oddzielone od swoich matek. Ten płacz niemowląt do dzisiaj słyszę, gdy przebudzę się w nocy.

Po pewnym czasie do celi przyszli klawisze i oświadczyli, że zostaniemy przewiezione w inne miejsce. Dokąd, nie powiedziano. Załadowano nas znowu do dużych ciężarówek z ubikacjami w środku. Ze mną w jednym transporcie jechała Halina Winiarska i Anna Walentynowicz. Funkcjonariusze SB kazali nam mówić różaniec, bo, jak oświadczyli, stamtąd, dokąd jedziemy, nie ma powrotu. To jest droga w jedną stronę. Gdy naiwna zapytałam się, gdzie to jest, odpowiedziano mi, że jedziemy na "białe niedźwiedzie". Koleżanki zorientowały się od razu. Ja dopiero później, że to chodzi o Rosję, że jedziemy na Syberię.

Zrobiło mi się niedobrze od spalin. Halinka Winiarska krzyczała, żeby otworzono ubikację. W międzyczasie dziewczyny na kartkach pisały informacje o naszym transporcie. Dały mi te kartki, bym je wyrzuciła przez otwór w sedesie. Liczyłyśmy, że ktoś na wolności te kartki znajdzie i się o nas z czasem upomni. Nadzieja była mała, ponieważ na drodze był mróz i duże zaspy śniegu.

Jechaliśmy znowu nocą. Z szyby samochodu ktoś zdrapał lód i nic nie było innego widać jak tylko lasy i lasy. Wszystkie byłyśmy zrezygnowane. Każda z nas myślała już o śmierci. Wyciągałyśmy wnioski, że jeżeli jedziemy tak długo tylko w lesie, to z tej drogi już z nas żadna nie wróci. Modliłyśmy się cały czas. W końcu odczułyśmy ulgę, kiedy zatrzymaliśmy się w ośrodku wypoczynkowym w Gołdapi.



Obóz w Gołdapi miał charakter pokazowy, ponieważ była to luksusowa rezydencja Radiokomitetu. Luksus tego ośrodka poprawił wszystkim humory. Można było już normalnie zadbać o higienę. Początkowo nie pozwalano nam podchodzić do okien, lecz później rygory te odwołano.

W Gołdapi była już opieka lekarska i psychologa. Na sali byłyśmy po cztery osoby. Z nami była Alina Pieńkowska i Ania Walentynowicz. My, robotnice, trzymałyśmy się razem. Oprócz tego, pamiętam, z Gdańska były jeszcze: Marianna Modzelewska, Joanna Gwiazda, Halina Winiarska, Alicja Matuszewska, Małgorzata Celejewska, Joanna Wojciechowicz, Jolanta Kmiecik, Krystyna Wiśniewska, Izabela Kobzdej. Zdecydowana większość z nich to była inteligencja.

W Gołdapi zaczęły się przesłuchiwania. Kolejność przesłuchań była przypadkowa.


Przesłuchiwano nas w dzień i w nocy. Między nami rozlokowane były funkcjonariuszki SB. Ze stołu bilardowego koleżanki zrobiły ołtarz i tam w świetlicy odbywały się msze święte, które odprawiał ksiądz.

SB-cy mieszkali na parterze. Bez przerwy były tam u nich balangi i popijawy. Trafiłam do szpitala. W szpitalu odwiedzała mnie Marianna Modzelewska. Zaczęły się pierwsze zwolnienia do domu. Pisałam o zwolnienie z powodu ciężkiej choroby. Wtedy to przesłuchująca mnie milicjantka powiedziała, że jak podpiszę lojalkę, to pojadę tak jak inne kobiety do domu.


Odpowiedziałam, że ja przyrzekałam zachowywać się godnie i żadnej lojalki nie podpiszę. Potem dodałam: "Aha, to one pojechały do domu, bo podpisały lojalkę". Na to mi odpowiedziała przesłuchująca: "Na to pytanie musi pani sobie odpowiedzieć sama. Jak pani nie podpisze, to będzie siedzieć aż do końca".

Lojalki nie podpisałam, a do domu wróciłam wcześniej na polecenie komisji lekarskiej.

JAK ŻYJE ELŻBIETA WIECZOREK DZIŚ - PRZEJDŹ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz