sobota, 10 września 2011

EDMUND ZIELIŃSKI. Pogrzeby na Kociewiu

Takie pogrzeby zapamiętałem

W dawnych latach, mam na myśli lata powojenne, smutne ceremonie pogrzebowe znacznie różniły się od dzisiejszych. Od śmierci domownika do stypy obowiązywały pewne zwyczaje i obrzędy. Z chwilą zgonu natychmiast zatrzymywano zegar i zasłaniano lustro prześcieradłem. Ciało zmarłej osoby zostało umyte przez domowników lub osobę, która zwyczajowo czynność tę w danej miejscowości wykonywała, i położone zostało pod oknem oddzielnego pokoju na podłodze posypanej piaskiem....





















Pogrzeb dziadka Franciszka Zielińskiego (zdjęcia niżej również)

Pod głowę podkładano zwykle cegłę przykrytą białą serwetą, a całe ciało pokrywano białym prześcieradłem. Ktoś z rodziny szedł do księdza uzgodnić termin pogrzebu, powiadamiał o tym organistę i kościelnego, który rano, w obiad i wieczorem dzwonił zmarłemu. Jeśli śmierć nastąpiła w dzień, jeszcze tego samego dnia, wkrótce po śmierci, dzwoniono zmarłemu. Mieszkańcy od razu wiedzieli wej, znówki ktoś umer. Powiadamiano sąsiadów i dalszych mieszkańców o codziennym różańcu w domu zmarłego, który odmawiano wieczorową porą. Tutaj też był ktoś z zewnątrz, kto modlitwy żałobne prowadził. W Starej Kiszewie takim ceremoniarzem był mój wujek Jakub Kaiser. Prowadził modlitwy w swojej wsi i zapraszany był do miejscowości pobliskich. Był w tej kwestii na tyle znany i uznawany, że zainteresowali się nim studenci z Polskiej Akademii Nauk i spisali wszystkie jego modlitwy pogrzebowe i pieśni, którym również przewodził.

Od śmierci do pogrzebu mijały zwykle trzy dni. W tym czasie zamawiano u stolarza trumnę na miarę ciała zmarłego. Ostatni wieczór przed pochówkiem następowała tak zwana pusta noc. Kilka godzin wcześniej,osoba zajmująca się ubieraniem zmarłych odziewała nieboszczyka w odświętne ubranie. Mężczyznę ubierano w jego ślubny garnitur, kobietę w najlepsze suknie. Ludzie starsi już za życia czynili przygotowania do swego pogrzebu. Mówili, w co mają być ubrani, kogo należy powiadomić, jak ma wyglądać stypa. Na cmentarzu rezerwowali sobie już miejsce (dziś też), a znam przypadki, gdy zamawiali u stolarza trumnę, stawiali ją na strychu, gdzie czekała na śmierć swego właściciela. Nieletnią osobę, zwłaszcza dziewczynkę, ubierano w białą sukienkę, symbolizującą niewinność, co wyrażało się również w białym kolorze trumny.


Podczas ubierania nieboszczyka bywało, że jego członki zastygły i nie można było wyprostować rąk złożonych w splecionych dłoniach. Osoba ubierająca ciało zwykle łagodnym głosem zwracała się do zmarłego, by pozwolił się ubrać. Z opowiadań wiem, że w wielu wypadkach członki zmarłego się rozluźniały. Po ubraniu ciało nieboszczyka składano do trumny, które w owym czasie były wygodniejsze, obszerniejsze, o innym kształcie. Dzisiejsze skrzynki są ciasne, głowa zmarłego leży bardzo nisko. W starych trumnach głowa leżała na dość wysokiej poduszce, a ciało wystawało ponad krawędź wiecznego łoża. Chodziły słuchy, że niejeden trunkowy stolarz w trociny, którymi wypełniał trumnę, wkładał opróżnioną butelkę. Trumnę z ciałem stawiano na krzesłach - taboretach lub drewnianych koziołkach. Wieko opierano o ścianę. Na krawędziach trumny dość gęsto ustawiano świece, które paliły się przez cały czas modlitw i śpiewów. Najpierw był różaniec i wiele innych modlitw, potem był poczęstunek dla żałobników, zwykle kuch i kawa zbożowa. Po tym przystępowano do śpiewania pieśni nabożnych - wszystkie zwrotki! Pamiętam, że w moich stronach pusta noc w tamtych latach trwała zwykle do godziny 24. Ostatnią była przejmująca pieśń żałobna "Zmarły człowiecze z tobą się żegnamy/przyjmij dar smutny/ który ci składamy/trochę na grób twój/ porzuconej gliny/ od twych przyjaciół/ sąsiadów rodziny". Jej słowa topiły najtwardsze serca.

Sąsiedzi rozchodzili się do swoich domów, a rodzina zmarłego czyniła przygotowania do stypy. Ta, w tamtych czasach, odbywała się w domu zmarłego. W gospodarskich domach pieczono mięsiwa, gotowano rosoły i pieczono ciasta. Rano, przed wyprowadzeniem zwłok, modlono się przy zmarłym. Pamiętam, że do mego dziadka Franciszka w Białachowie przyjechał ksiądz proboszcz Bolesław Meloch i odmawiał stosowne modlitwy z pokropieniem zwłok włącznie. Przy trumnie ustawiła się rodzina, a fotograf, pan Lisiewicz ze Zblewa, wykonywał zdjęcia przy pomocy magnezji podpalanej na specjalnym statywie w momencie naciskania migawki w aparacie fotograficznym. Rozbłysk magnezji zastępował dzisiejsze lampy błyskowe sprzężone z fotoaparatami.


Ksiądz został odwieziony powózką do Zblewa, a rodzina żegnała się ze zmarłym. Przy tym zawsze był lament. Pamiętam, jak ciocia Łucja szlochając mówiła, gdy szliśmy do kościoła i było bardzo zimno, tata brał nasze dłonie i wkładał do kieszeni swojego płaszcza, by je ogrzać(…). Nałożono wieko na trumnę, przybito gwoździami i wyniesiono na podwórko, gdzie stała powózka, na której ustawiono trumnę. Ktoś z domowników w tym czasie poprzewracał podstawki, na których stała trumna, by zmarły nie zabrał za sobą kogoś z rodziny. Wierzono również, że zmarły zabierze kogoś z rodziny, jeśli leży w domu przez niedzielę. Ruszył kondukt do odległego o 4 kilometry kościoła w Zblewie. W czasie marszu do kościoła przez całą drogę śpiewane były pieśni nabożne. Po drodze do konduktu przyłączali się sąsiedzi i inni. Wyprzedzający na rowerach czy wozach kondukt lub jadący z przeciwka z szacunkiem zdejmowali czapki z głów, kobiety zaś nabożnie żegnały się znakiem krzyża.

W międzyczasie umawiano chłopów do niesienia trumny , chorągwi kościelnych i krzyża. Jednak do końca zawsze tak nie było. Jeśli rodzina były liczna w mężczyzn, oni zanosili zmarłego na cmentarz. Tak było w przypadku mojego dziadka Franciszka i babci Antoniny. Zwykle to było tak, że ktoś z rodziny poszedł do jednego ze znanych posługujących w ceremonii pochówku, on już umawiał się z resztą mężczyzn do obsługi. Ekipa ta, czyniła posługę nie żądając niczego w zamian, wystarczył poczęstunek. Przecież byli to zwykle sąsiedzi zmarłej osoby. W Zblewie byli to najczęściej stali mężczyźni, sukcesywnie zmieniający się z biegiem lat. Pamiętam, że wśród nich był Henio Kuchta, Edwin Gajewski, Stasiu Bąkowski, Ramion, Bronek Pieczkowski i inni. Swoją funkcję zwykle zaczynali od złożenia trumny na marach. To następowało przed kościołem w sąsiedztwie państwa Szarmachów, jeśli kondukt pogrzebowy przybywał z innej wsi lub z wybudowań Zblewa. Jeśli zmarły pochodził z samej wsi, chłopy usługiwali zmarłemu już w domu żałoby.


Po wprowadzeniu zwłok do kościoła i złożeniu na katafalku chłopy mieli godzinę wolnego, który zazwyczaj spędzali w miejscowej gospodzie przy herbacie, zwłaszcza w czas zimowy. W tym czasie w prezbiterium zasiadali naprzeciw siebie ksiądz i organista i zaczynały się nieszpory żałobne (egzekwie - łac. Exequiae). Potocznie mówiono - wej, tera łóni sia kłócó, bowiem odśpiewywali sobie nawzajem. Po zakończeniu nieszporów organista szedł na chór do organów, a ksiądz do zakrystii przywdziać żałobny ornat. Po odprawionej mszy świętej, podczas której rodzina klęczała za trumną, zwłoki na marach odprowadzone zostały na cmentarz. Mówiono, że podczas przekraczania bramy cmentarnej trumna stawała się cięższa, bo obsiadały ją dusze zmarłych. Przy grobie ksiądz się modlił, pokropił trumnę, nabrał ziemi małą łopatką i posypał trumnę. Chłopy złapali za sznury i zaczęli powoli opuszczać trumnę do grobu. W tym momencie organista zaintonował pieśń do Matki Bożej "Witaj Królowo Matko litości". Żałobnicy zaczęli składać wieńce i kwiaty oraz rzucać grudki ziemi na trumnę. Jeszcze chwilę postali i najbliżsi zmarłego oraz sąsiedzi udawali się na stypę do domu żałoby. W niektórych zakątkach Kociewia i Borów Tucholskich mawiano tera Idzim na słodka kawa. Im rodzina zasobniejsza, tym stypa była okazalsza, wystawniejsza, gdzie jadła i napitku był dostatek. W biedniejszych rodzinach ze zrozumiałych względów już sąsiadów nie zapraszano.

A dziś? Wszystko się zmieniło. Ci, co dawniej posługiwali przy pogrzebach, sami już spoczywają na Zblewskim cmentarzu. Firmy pogrzebowe "załatwią" wszystko - od zabrania ciała, poprzez sprawy związane w urzędach, do złożenia w grobie. Mnie osobiście nie podobają się uniformy niektórych ekip pogrzebowych. Na jednym pogrzebie widziałem ekipę ubraną w "mundury" do złudzenia przypominające marynarskie odzienie. Za dużo jest dzisiaj blichtru przy grobie. Wprowadzono, obcy nam zwyczaj grania na trąbce czy saksofonie utworu "Złota Trąbka" - Cisza; De l`or le Cleiron - le Silence. Ani ja, ani moja żonka, na naszych pogrzebach tego nie chcemy. Jak to powiadał mój tata? (…)choćby złote trąby grały, oczy twoje będą spały.

Dziś coraz częściej następuje kremacja zwłok i zamiast trumny na cmentarz zanoszona jest urna z prochami zmarłego. Ku pamięci moich rodaków powiem, że w Zblewie pierwszy pochówek prochów zmarłej parafianki Danuty Banieckiej z Białachowa, odbył się dnia 20 lutego 2008. Pani Danuta urodziła się 26 lipca 1940 w Sosnowcu. Zmarła 15 lutego 2008 w Białachowie.

Moja kuzynka Wiesława z Redzimskich i jej mąż też zostali skremowani. Krystyna Majewska, z którą często jeździłem na zajęcia z rękodzieła, Józefa Izdebska - hafciarka, również spopielono ich ciała. Ja i inni wierzymy (…) w ciała zmartwychwstanie(…), a stan pośmiertny naszych doczesnych członków jest obojętny.

Edmund Zieliński

Gdańsk, wrzesień 2011 roku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz