Wielki Bukowiec. To nie jest do rozgłaszania, to nie jest do wywieszania na tablicy ogłoszeń, to jest moje życie
Lubię dzieci, tak już mam
Jadwiga przyszła na świat w 1951 roku. Mieszkała na wybudowaniu wolentalskim zwanym Kapuśnikami. Tutaj na wydzierżawionych paskach torfowej ziemi ludzie z Wielkiego Bukowca sadzili kapustę, stąd taka dziwaczna nazwa. Nieokreśloność tego miejsca paradoksalnie wiązała się z jego rozmaitą przynależnością: sołectwo Wielki Bukowiec, parafia Czarnylas, rejon szkolny Wolental, poczta Pączewo, szkoła w Skórczu.
Ze Skórcza na Kapuśniki
Mama Jadwigi - Jadwiga Lange, urodziła mężowi ośmioro dzieci, w tym siedem "bab". Jako że najstarsza córka Urszula zaczęła chodzić do szkoły w Skórczu, a nie w Wolentalu, to tak już było z pozostałymi. Na lekcjach plastyki do ławki Jadwigi zbiegała cała klasa, by podziwiać, jak pięknie rysuje. Dziewczynka z talentem, ale na kółka nie chodziła, ponieważ sporo czasu zajmowało jej pokonanie 4 kilometrów ze Skórcza na Kapuśniki i to najprostszą drogą, bo wzdłuż kolejowych torów.
Kiedy Jadwiga zdawała do "obuwianki" w Starogardzie, Urszula studiowała polonistykę w Warszawie. Może to i dobrze, że z powodu wielkiego wyżu Jadwiga nie dostała się do "obuwianki", bo rok później, kiedy do "tego skórzaka" przyjmowali już bez egzaminów, jej starsza siostra namówiła ją na wyjazd na egzamin do Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie. Urszula, obyta z dużym miastem, załatwiła z dyrektorem Marianem Stecem, że jak jej siostra dobrze zda egzamin, to dostanie stypendium od I klasy (stypendium dawano od II klasy). I tak też się stało. Dla rodziny było to dużo, tym bardziej, że chorował ojciec.
W 1971 roku, po maturze, Jadwiga pojechała na egzamin do Poznania. Marzyła jej się grafika na Akademii Sztuk Pięknych. Nie dostała się. "Luda" tam było ze dwudziestu na jedno miejsce. Znowu przez ten wyż.
Wróciła do domu, potem przeniosła się do Starogardu. Zamieszkała z siostrami Basią (starsza o rok) i Urszulą na stancji. Urszula Lange pracowała jako polonistka w Liceum Ekonomicznym.
Artystyczne witryny Peerelu
Jadwiga przez rok pracowała w DH "Rolnik", a potem do 1990 roku w WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego). Jako dekoratorka. Robiła wystawy okien i wnętrz w "Rolniku" i w powiecie - w Zblewie, Lubichowie, Czarnej Wodzie, Kaliskach, Skórczu i Smętowie, a więc tam, gdzie były domy towarowe. Po "Rolniku" doszła do niej o rok młodsza Maria Mykowska, później żona Ryszarda Dąbka.
Ich szef, Kazimierz Prabucki, przedwojenny handlowiec, zawsze chciał porządnych witryn. Nawet jak minęła Gwiazdka i do Wielkanocy było sporo czasu. Nawet wtedy, w lutym, w witrynach musiały być "białe tygodnie", czyli inscenizacje zimy. Potem "robiło się wiosnę".
Z braku towaru i wystawowych "gotówek" powstawały artystyczne scenki, które kosztowały mnóstwo roboty. Coś trzeba było zrobić z niczego i tak powstawał sztuka (szkoda, że nie ma zdjęć tamtych wystaw). Czasami ładnie upięły na wystawie jakiś towar, miał wisieć przez miesiąc, a tu masz - na drugi dzień trzeba było go zdejmować, bo nagle zrobił się chodliwy. I zostawał po nim pusty wieszak, aż do następnej wizyty dwóch jednych dekoratorek w sklepach GS na powiat (ekspedientki same nie miały prawa nic robić). Czy dziś są dekoratorki? Chyba po prostu wystawia się towar.
W MHD pracował Fredzio (Ferdynand) Makowski - mistrz dekoracji w Starogardzie. Samouk, ale nikt nie potrafił tak pięknie układać materiału w artystyczne fałdy jak on. I mistrz scen - na przykład "Dziewczynek z zapałkami" czy "Królowej śniegu".
Dom musi być wielki
W 1974 roku, po śmierci ojca, Jadwiga zamieszkała na Kapuśnikach. Nie mogła pozwolić, żeby mama Jadwiga Lange była sama. (Jej starsze siostry były już zamężne, a młodsze się uczyły). Jak jest dzisiaj? Urszula nie żyje, jedna siostra mieszka w Gdańsku, trzy - w Starogardzie, najmłodsza w Wolentalu (żona b. sołtysa Genia Flaka) brat Ignacy wybudował dom w Skórczu.
W 1976 roku Jadwiga wyszła za mąż za Wiesława Raszeję z Wielkiego Bukowca. Do teściów przenieśli się 1 października 1978 roku. Mieszka tu już 31 lat i stale jest - jak mówi - "nabyta".
To jest ten dom... Jadwiga wyjmuje zdjęcie. Domek. Mały, w centrum wsi o bardzo zwartej zabudowie. Jestem zdumiony. Dziś rozmawiamy w wielkim i nowym. Stary został wchłonięty w trakcie budowy. Nowy musiał być wielki, bo Jadwigę "wkurzało", że jej pięcioro dzieci, ich "starych" dwoje i dwoje teściów musiało żyć w takiej ciasnocie.
Teściowie przekazali jej gospodarstwo - trzy hektary i dwie krowy. Od tego czasu trudno jej było pogodzić pracę z dziećmi, codzienną wędrówkę z mlekiem do zlewni i pracę dekoratorki w Starogardzie, z któej finansowo niewiele wynikało po odjęciu pieniędzy na miesięczny bilet. Do tego nie chcieli jej dać ani rodzinnego, ani wychowawczego, bo miała ziemię. "Z małego palca" wyliczyli jej taki dochód, że chyba by musiało na tych 3 hektarach rosnąć złoto.
Z pięciorga dzieci - Maciek, Alicja, Piotr, Karol i Jakub - uczy się jeszcze tylko jedno. Maciek skończył studia w Koszalinie, ożenił się, mieszka w Bałdowie koło Tczewa, pracuje w Gdańsku, studiuje informatykę, zamieszka w Starogardzie w mieszkaniu po jej siostrze Urszuli. Alicja pracowała w kulturze we Wrzeszczu, ale teraz, po ukończeniu licencjatu z resocjalizacji, od 1 listopada pracuje jako strażnik miejski w Pelplinie. Piotr skończył technikum w Swarożynie, ożenił się, mieszka z żoną Beatą w "starej szkole" w Wielkim Bukowcu. Oboje pracują i syn Karol pracują we Flextroniku. Jakub chodzi do technikum w Bolesławowie.
Świat nie zamyka się w Bukowcu
Jadwiga nigdy nie była w żadnej partii. Nie znosi być zorganizowana przez kogoś. Za granicę pojechała w wieku 50 lat. Zagranica jej nie imponuje. Zza granicy przyjeżdżali do niej. Polskie dzieci z Litwy. To cała historia.
Jej znajoma Elżbieta Fijał brała ze Stowarzyszenia Przyjaciół Wilna i Grodna dzieciaki, dwóch chłopców - Walerego i Edgara. Jadwiga pomyślała czemu by nie ona też? Tym bardziej, że jej Kuba nie miał towarzystwa (Karol jest 7 lat starszy). Pierwsza przyjechała Mariana (potem adoptowali ją w USA), później, przez dwa lata, Siergiej i Wiktoria. Na wakacje i święta. Z domu dziecka z Wilna. O dwa lata starszy od Kuby Witek Bumbul przyjeżdżał aż do dorosłości. To były dzieci z zupełnie innej bajki, więc Kuba nie bardzo miał w nich rówieśników do zabawy. Ale Jadwiga pokazała jemu i w ogóle swoim dzieciom, że świat nie zamyka się na Wielkim Bukowcu ani na nich. Zrobiła to w sam czas, bo najmłodszy był już "rozcieciany", czyli miał "wszelkie mankamenty ostatniego dziecka". Musiał się nauczyć dzielić, musiał zrozumieć, że wszystko było dla nich i dla niego. Poza tym Jadwidze się to podobało i koniec, i uważała, że to ma sens.
Ten okres się skończył, kiedy zaczęli przebudowywać dom. Zrobił się problem z zakwaterowaniem. Zmarła też Fijałowa, która zainspirowała Jadwigę (potem - jak w łańcuszku serc - Jadwiga zainspirowała sąsiadkę Urszulę Woźniak, przywożąc jej trzyletniego chłopca). Instytucjonalnie taką pomocą zajmowali się głównie Kaszubi. One robiły to "same z siebie, nietypowo".
Teraz pozostała jakaś pustka. Fijałowa wzięła małe, 5-6-letnie dzieci, które miały straszną jak to się mówi traumę, bo na ich oczach ojciec zabił matkę. Do Fijałowej mówiły "mamo". Nie chciały uwierzyć, że zmarła. Nie wierzą do dziś. Chciałyby iść na jej grób, ale przecież teraz Walery i Edgar są już dorośli a dorośli mają problemy z wyjazdem z Litwy, nie tylko finansowe. Czasami dzwonili... Tam nie mają tak różowo - wie z opowieści Jadwiga. Małe dzieci są w "dzieckim" domu dziecka, starsze w odpowiednich wiekowo, kończą 18 lat, idą do zawodowej szkoły i do szkoły dla dorosłych, uczą się fachu i do pracy. Tam, w Wilnie, jest tych domów jak pies narobił...
Jadwiga w tym co robiła, nie widzi nic niezwykłego. Nic do rozgłaszania, do wywieszania na tablicy ogłoszeń, to jest po prostu jej życie i czyny. Lubi dzieci, tak już ma.
Jej filozofia jest bardzo stara
Nie ma w sobie czegoś takiego, że musi się trząść, żeby nabyć i żeby wszystko mieć i że to jest najważniejsze. Mają chałupę do skończenia, ale jak dziecko przyjdzie i powie, że na coś tam potrzebuje, to ono jest pierwsze. Bo tak już jest.
Zawsze mówiła, że swoich będzie mieć czworo, a wyszyło pięć - połowa tego, co miała mama, a o jedno mniej jak teściowa. Gromadka dzieci to nie jest to dla niej tragedia. Że dziś jest inna filozofia rodziny? Dzieci wcale albo jedno, a w porywach dwoje? Bo przeszkadzają w karierze? Co to za filozofia? Jej filozofia jest bardzo stara i naturalna. Zresztą czego młodzi dziś chcą, no czego? A gdzie jest kres tego? Wycieczki? Jadwiga była w Norwegii. I nie chciałaby tam mieszkać. Nie są nic lepsi. Nudne, biało-czerwone domki, ludzi nie widać, chyba jedynie w Oslo, a do tego połowa Czarnych. Cały czas pracują, tylko w sobotę widać ich w swoich ogródkach.
Kiedyś to był dziki świat
Za młodych lat nie lubiła Wielkiego Bukowca. Był to dla niej dziki świat. Kiedy szła z mężem, "chodziły tylko firanki". Albo rzucali piaskiem lub pokrzywami. W Czarnymlesie to się nie zdarzało. Teraz oczywiście jest inaczej.
Zawsze coś chciała robić. Już w 1990 roku, kiedy skończyła pracować zawodowo, chciała zostać sołtysem. Chodziła na zebrania. Raz podali jej kandydaturę, odmówiła. Raz się zgodziła, ale przegrała z Teresą Deptulską. Teraz sama się zdecydowała. Stwierdziła, że ma warunki: dom duży, nie ma problemu, żeby zwołać 15 osób, dobry punkt, w centrum wsi. Głos oddało na nią ponad 40 osób. Kopę lat temu "miała wymyślone", co tu można by zrobić, ale to się rozeszło. Dziś trudno coś zdziałać. Sołectwo liczy z 650 osób. Każdy mówi, że powinno się coś zrobić, na przykład zawiązać KGW. A potem w remizie pojawiają się cztery cztery panie. Jak się zrobi zebranie rady sołeckiej, to też przychodzą trzy osoby. Jadwiga dywaguje, że chyba będzie musiała chodzić po domach i pytać, co by tutaj chcieli.
Tadeusz Majewski
Jadwiga Raszeja z domu Lange i jej córka Alicja, od listopada strażnik miejskiw Pelplinie. Fot. Tadeusz Majewski
NA PODSTAWIE DZIENNIKA BAŁTYCKIEGO - GRUDZIEŃ 2007 R.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz