niedziela, 31 grudnia 2006

13 grudnia

Przy archiwizacji tekstów, jakie napisałem, po raz kolejny zatrzymałem się przy reportażu na temat człowieka "Wrobionego w esobola" (tytuł) - Leona Wiczanowskiego. W swoim rankingu uznałem ten tekst za wyjątkowy.


Po pierwsze - opowiada kawał solidarnościowej starogardzkiej historii, po drugie - opowiada o historii stanu wojennego, po trzecie - opowiada o historii jednostki, człowieka, który prześladowało jakieś - delikatnie to ujmijmy - fatum. Przypominam tu - Leon Wiczanowski, niekwestionowany lider pierwszej Solidarności w Starogardzie i regionie, po okresie internowania został uznany przez "swoich", dzięki świadomie rozpuszczonej plotkce, za kolaboranta koministów. W reportażu, który powstał bodajże w 2003 r., z wielką satysfakcją i ze łzami w oczach Leon pokazuje dokument z IPN - zaświadczenie o statusie pokrzywdzonego przez komunę, co zdejmuje z niego owa fatalna przylepkę. W tekście tym pada moje pytanie, czy - póki co - nie dałoby się jeszcze zebrać wszystkich towarzyszy walki. Wiczanowski raczej jeszcze tego nie widział, bo było jeszcze za wcześnie. Po segregacji materiału i wyborze tego tekstu do następnej książki pobiegłem w te pędy do Wiczanowskiego, żeby mu o tym wyborze powiedzieć. Stanąłem przed domofonem bloku na osiedlu Jana Pawła II, nacisnąłem guzik. - No? - ktoś. - Ja do Leona Wiczanowskiego. - Hę? Kogo? - ktoś. - Wi-cza-no-wskie-go - przesylabizowałem. - Nikogo takiego w tej klatce nie ma - ktoś. I pyknięcie wyłączonego domofonu. Zacząłem więc naciskać losowo i pytać. Za którymś razem jakiś głos powiedział: - Przeprowadził się do Wejherowa.
Zamurowało mnie. Tak po cichu... I nawet nikt go za tamto nie przeprosił.
Teraz już wiem, że na jakiekolwiek spotkania solidarnościowców nie jest za wcześnie. Kto wie, czy w takich sprawach, jak najnowsza historia, zawsze nie jest za późno.
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz