czwartek, 7 grudnia 2006

Osiek. Polemiki. Janusz Kaczyński

W ostatnim numerze "Kociewiaka" ukazał się reportaż Adama Zielińskiego pt. "Cisza przed burzą". W rozmowie z nami wójt Janusz Kaczyński wytyka kilka błędów autora wynikających ze stronniczego stanowiska, jakie tenże autor zupełnie niepotrzebnie zajął przed II turą wyborów.

Czyli za cztery lata? (tytuł prasowy - magazyn "Kociewiak" - piątkowy dodatek do "Dziennika Bałtyckiego

Z wójtem Januszem Kaczyńskim rozmawia Tadeusz Majewski.

Zacznijmy od tego, że autor reportażu zebrał plotki, jakie krążą po wsi przed II turą wyborów.

- Mógł zebrać plotki, ale skąd u niego takie, że ktoś tam widzi palec Boży w nieszczęśliwym wypadku? Ten człowiek, który wpadł mi pod samochód, wtargnął na jezdnię i był pijany. Kilku kierowcom jadącym wcześniej udało się go wyminąć. Poza tym wyjątkowo złośliwe jest łączenie
tej sprawy z wyborami. Honor by mi na to nie pozwolił, bym ja mógł w taki sposób czyjeś nieszczęście w podobnej sytuacji wykorzystać. Ale może ja jestem starej daty. Ale autor połączył. Napisał, że gdyby nie ten wypadek, to ludzie nie dowiedzieliby się, że nie mogę kandydować mając orzeczenie sądu. Między tymi sprawami nie ma związku.

Połączył, bo sprawa orzeczenia wynikła jakoś tak dziwnie.

- Wcale nie dziwnie. Te dwie sprawy w ogóle nie mają nic ze sobą wspólnego. Wyraźnie autor uczepił się mnie. Proszę wziąć pod uwagę, jakie pytanie postawił pisząc o wydanej przeze mnie broszurze: "Skąd wziął pieniądze?". W domyśle - oczywiście z kasy podatników. W tym pytaniu jest wyraźna sugestia.

No tego nie napisał... A skąd wziął Pan pieniądze?

- Wydałem te broszurkę za własne pieniądze. Podobnie jak cztery lata temu. I mam na to fakturę. Jeżeli ktoś jest ciekawy, może ją obejrzeć. Na marginesie - cztery lata temu wydałem bardzo podobną broszurę i też za własne pieniądze. I będę się z tego rozliczał jak każdy komitet wyborczy.

Brawo!

- Za co ?

Bo jakoś tak się składa, że przeważnie pod koniec kadencji włodarze gmin wiejskich czy wiejskich wydają obszerne i w full kolorze opracowania podsumowujące kadencję. Oczywiście na koszt podatników. Pan tu jest chlubnym wyjątkiem .... Wracając do innych uwag?

- Chodzi też o zdanie, które autor reportażu wyciągnął z mojej broszurki. Zacytował je tak: "Nie zamierzam wchodzić w jakiekolwiek układy z "czarnym" czy "czerwonym"". Celowo pominął bardzo ważny wyraz. Pisałem, że nie zamierzam wchodzić w żadne nieformalne układy z "czarnym" czy "czerwonym". Zostało wycięte słowo "nieformalne", czyli w przypadku Wójta, czy szerzej - władzy, niezgodne z prawem. Ten ktoś "nie doczytał" i napisał. Po co?

Ale ja go rozumiem. Chciał wyrazić opinię, że nie chce pan dalej współpracować z księdzem proboszczem, który robi w gminie Osiek wielkie rzeczy. Że jednak to - jego zdaniem - powinno się zmienić. Że sztuka jest rządzić ponad podziałami nie w sensie nierozmawiania ze stronami, a wręcz odwrotnie.

- Tylko że mi nie chodziło w tym wyrazie "czarny" o księdza proboszcza, a o polityków z prawej strony sceny politycznej, o prawicę. W tym zdaniu napisałem, że nie będzie żadnych nieformalnych układów ani z prawicą, ani zlewicą. Z nikim.

A jednak "czarny" mi się kojarzy z parafią, gospelem, pana nieobecnością na międzynarodowych festiwalach muzycznych, które działy się na terenie pana gminy. Wręcz z mocną niechęcią do księdza proboszcza Zdzisława Ossowskiego. Zresztą... pamięta pan, jak jako emisariusz i członek Stowaryszenia Muzyki Chrzęścijańskiej Gospel jechałem od ks. Zdzisława do Pana, by zaprosić w jego imieniu pana na Gospel? Na początku nie chciał pan wierzyć, że takie zaproszenie jest, a potem pan powiedział, że przyjedzie, a w końcu pana nie było.

- To prawda, choć festiwal to nie wszystko. A kontakty z proboszczem od kilku lat były poprawne. Nie ma żadnej niechęci. Dawne nieporozumienia przeszły do historii. Myślę, że gdyby to dalej tak się toczyło, to byśmy się spotykali na swoich imprezach - ksiądz by przyszedł na naszą gminną imprezę
"Na Jagody", a ja, gdybym był dalej wójtem, poszedłbym na festiwal muzyki gospel.

Cóż, nie będzie pan wójtem. Reguły są ostre. Ma pan orzeczenie sądu - nie może pan kandydować.

- Ja się nie czuję winny. Cały czas byłem spokojny. Czułem się oczyszczony z zarzutów. Przepis został wprowadzony po cichu, we wrześniu tego roku przy okazji zmiany ordynacji. Szkoda, że Trybunał Konstytucyjny jej nie zakwestionował. Dzisiaj nie byłoby sprawy. Kilkudziesięciu wójtów znalazło się w identycznej sytuacji jak ja i nie mogą ubiegać się o reelekcję. O tym, że nie mogę kandydować, dowiedziałem się od komisarza wyborczego z Gdańska dopiero po wygranej pierwszej turze wyborów, w połowie listopada.

Stało się jak się stało. Przyzna pan, że autor reportażu mógł mieć do pana pretensje, że jednak pan w tych wyborach wystartował wiedząc, że nie powinien, a wręcz, że nie może.

- Powiedziałem już, że o tym nie wiedziałem. A autor powinien być bardziej obiektywny. Dlaczego nie napisał plotek o innych, a krąży ich sporo? Widać wyraźnie, że zajął określoną stronę. Wiadomo czyją. Pytanie tylko dlaczego?

No właśnie, dlaczego ? Jeżeli pan już nie mógł się ubiegać o fotel wójta, to po co mu było pana dyskredytować?

- Odpowiedź jest oczywista. Obawiał się, że mogę poprzeć jakiegoś kandydata. Bał się, że ewentualnie porozumiem się z panią Czachor. I, żeby było zabawniej, obawiał się zupełnie niesłusznie, bo ja nie popieram ani jednego, ani drugiego kandydata. Nie będę zatem doradzał wyborcom, jak mają głosować. W listach, jakie do nich trafią, napiszę (rozmowa we wtorek - przyp. red.), że muszą rozstrzygnąć to sami. Nie zamierzam pomagać ani jednej, ani drugiej kandydatce.

Nie uważa pan, że jedna bardziej się nadaje od drugiej?

Ciąg dalszy czytaj w jutrzejszym magazynie "Kociewiak" - piątkowy dodatek do "Dziennika Bałtyckiego".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz