niedziela, 31 grudnia 2006

Kaliska. Rodzina Ziółkowskich

TEKST Z ARCHIWUM (1994 r.). Rodzinę Ziółkowskich trudno zastać w komplecie w domu. Pan Tadeusz często wałęsa się po lesie, jedna córka w rozjazdach, druga mieszka w pilskim. A jest to rodzina niezwyczajna co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, ojciec pana Tadeusza, Józef ma 98 lat i pamięta działanie bojowe pod Verdun i "cud nad Wisłą", po drugie pan Tadeusz jest wyśmienitym myśliwym, po trzecie dawno dawno temu w lesie zrodziła się w rodzinie Ziółkowskich leśna tradycja i trwa do dzisiaj...

Zawodowa wędrówka

Rodzina Ziółkowskich mieszkała z dziada pradziada w Nadleśnictwie Miradz pod Kruszwicą, na Kujawach. Wieś leżała wśród lasów. Józef Ziółkowski pracował tam jako robotnik leśny. Kiedy wybuchła I wojna światowa, cesarz zaciągnął go do wojska. Józef walczył pod Verdun.

Nazwa tej miejscowości brzmi w trakcie naszej rozmowy dość osobliwie, kiedy teraz, na początku lat 90. XX wieku, widzi się żołnierza spod Verdun krzątającego się po mieszkaniu państwa Ziółkowskich w Kaliskach.

- Ojciec najpierw walczył po stronie pruskiej, potem przeszedł na stronę francuską - wyjaśnia pan Tadeusz dość typową dla Polaków sytuację przynależności armijnej. - Potem zaciągnął się do armii Hallera, brał udział w bitwie o Warszawę w 1920 roku.

Na życiu pana Tadeusza las, ten jakby rodzinny las Nadleśnictwa Miradz, wywarł wielki wpływ.
- W lesie byłem wychowany - opowiada pan Tadeusz. - Od dzieciństwa gromadziłem w lesie doświadczenia, zbierałem grzyby i jagody. Las to również codzienne przyzwyczajenia. Środowisko, w którym człowiek przebywa od dziecka, pierwsze wrażenia, które pozostają w człowieku najmocniej. W czasie okupacji też pracowałem w lesie.

W 1952 r. pan Tadusz ukończył wyższe studia leśne na Uniwersytecie Poznańskim (Wydział Leśny) z tytułem magistersko-inżynirskim i otrzymał nakaz pracy. Pani Kornelia Ziółkowska, jego żona, wspomina tamte czasy i ten nakaz dobrze.
- Nakaz pracy to wtedy była niegłupia sprawa. Trzeba było odpracować od 3 do 5 lat w miejscu, na które uniwersytet wysłał. Uniwersytety otrzymały infomacje, że w jakimś województwie brakuje tylu a tylu fachowców. I trzeba było jechać. Przyjechaliśmy do Gdańskiego..

To nie pomyłka. Ziółkowscy pobrali się na studiach i na papierze z Urzędu Stanu Cywilnego jest napisane "student","studentka". To Tadeusz otrzymał nakaz pracy, a Kornelii, "zagłębiance" - z Dąbrowy Górniczej, która w Poznaniu studiowała na Wyższej Szkole Ekonomicznej, "trzeba było towarzyszyć" mężowi.

- Z tym nakazem pracy...- wyjaśnia pani Kornelia - W czasach powojennych to było niezbędne, choć zdarzały się nieporozumienia. Absolwenci z Poznania jechali w Warszawskie, a z Warszawy w Poznańskie...

W Gdańskiem, podobnie jak w wielu innych województwach, brakowało leśnej służby terenowej. Na Gdańskim jednak Tadeuszowi zależało.
- Chciałem tu przyjechać, gdyż interesowały mnie pomorskie lasy. Otrzymałem pracę jako leśniczy w Nadlesnictwie Tolkmicko.

Po roku Gdańska Dyrekcja Lasów doszła do wniosku, że wykształcony leśnik inżynier bardziej przyda się w rejonie kwidzyńskim. Awans w dziale nadzoru. Nie za bardzo to panu Tadeuszowi odpowiadało .
- Nigdy nie lubiłem kontrolować. Owszem, sadzić, ochraniać, pielęgnować, hodować las, to tak... Po trzech latach zostałem nadleśniczym Nadleśnictwa Kwidzyn. Tam naprawdę mogłem się wykazać moim wykształceniem, powołaniem. Tamte tereny porastały spore kompleksy leśne z wielkimi wojennymi wyrębami. Wszystko to trzeba było porządkować, zalesiać i zaprowadzać polską administrację. W Nadleśnictwie Kwidzyńskim były dość dobre lasy, lepsze niż na Kociewiu. Chyba tak na wszelki wypadek Niemcy tamte lasy zostawili w spokoju, a eksploatowali tutejsze...

Dziesięć lat w Nadleśnictwie Kwidzyn - czas intensywnej pracy, motorowe wędrówki leśne ("nie schodziłem z motoru"), załatwianie rozmaitych spraw, a przede wszystkim zalesianie - rocznie około 200 ha.
- W sumie zalesiłem prawie 1000 ha - mówił z stysfakcją pan Tadeusz.

W okresie "kwidzyńskim". Tadeusz Ziółkowski wstąpił do Polskiego Związku Łowieckiego i został myśliwym. A w lasach zwierzyny było mnóstwo. W czasie zawieruchy wojennej nikt nie polował, potem trudno było otrzymać broń. W końcu leśnikom pozwolili.
Niestety, wilgotny klimat i ciężkie warunki drogowe spowodowały, że pan Tadeusz zaczął podupadać na zdrowiu. Poprosił o przeniesienie w "lżejsze" i suche lasy, Bory Tucholskie. Otrzymał Nadleśnictwo Osieczna, gdzie znów pozostawił za sobą 10 lat. W 1982 r., po reorganizacji i łączeniu mniejszych nadleśnictw w duże, został nadleśniczym sporego Nadlesnictwa Kaliska.

Pan Tadeusz zawsze lubił czystą, słowiańską polszczyznę. To zdeycydowanie on wybierał imiona córek. Ludmiła i Radosława na tle dzisiaj nadawanych imion brzmią dość orginalnie, ale na pewno bardzo swojsko.
- Gdyby był jewszcze chłopiec, dałbym mu Stoigniew.

Oczywiście obie córki wychowywały się w nadleśnictwach, a więc często w lesie. W jakiś sposób Ludmiła i Radosława powtarzały historię dziadka Józefa - robotnika leśnego z Kujawskich lasów i ich ojca, zbierającego grzyby. Ludmiła 10 temu ukończyła tę samą uczelnię co tata, zdobywając również stopień magistra inżyniera leśnictwa. Wyszła za mąż już na studiach, oczywiście za leśnika.Oboje dziś pracują w pobliskim Nadleśnictwie Podanin. Zięć pana Tadeusza jest nadleśniczym terenowym, a Ludmiła prowadzi hodowlę drzew ozdobnych i egzotycznych.
Już zapowiadało się, że tradycję "przełamie" Radosława. Koniecznie chciała zostać nauczycielką. Zdała maturę i zameldowała w domu, że wybiera się na... leśnictwo. Aktualnie jest na trzecim roku Akademii Rolniczej Wydział Leśny w Poznaniu.

Pan Tadeusz w kociewskich lasach sporą część czasu poświęcił swojemu hobby - łowiectwu. W sumie ma za soba 40 lat polowań. A że coś niecoś w łowiectwie dokonał, to dziś w tej dziedzinie ma sporo do powiedzenia. Posiada najwyższe odznaczenie łowieckie "ZŁOM" (Ma 100 tys. myśliwych zaledwie 100 ma to odznaczenie). Pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Szkolniowej i Egzaminacyjnej dla łowieckich debitantów w woj. gdańskim i przewodniczący Komisji Oceny Trofeów Łowieckich w Polskim Związku Łowieckim. Co to drugie oznacza?

- Komisja bada prawidłowość odstrzału. Istnieje pewien średni wzorzec dla danej zwierzyny. Powyżej tego wzorca nie wolno strzelać - wyjaśnia mistrz. - Silne zwierzęta powinno się pozostawić do dalszej hodowli. Jeżeli myśliwy naruszy wzorzec, może się pożegnać na 2 - 3 lata z polowaniami. Komisja Trofeów po np. porożu czy szablach z ławtwością określa, czy wzorzec został przekroczony. A myśliwy musi dostarczyć Komisji trofeum... Jak z tego wynika, im większe np. poroże, tym i "przestępstwo" myśliwskie większe.

Państwo Ziółkowscy mają w Kaliskach domek z ładnie zadrzewionym ogródkiem (widac rękę Ludmiły). Z Kaliskami zżyli się już dawno.
- Powietrze jest suche, zdrowe - mówi pani Korlelia. - Zawsze stoję przy mężu i w tej jego zawodowej wędrówce po nadleśnictwach musiałam się przyzwyczaić do kolejnej krainy i obdarzyć ją sympatią. Tolkmicko - jary i buczyny. Kwidzyn - teren równy, wspaniałe poszycie, bogate siedliska, a w tych Borach Tucholskich - ten wrzos taki suchy, chrobostek i gałązka też. To już teraz nie kwiczy, jak na początku, ale gra. 30 lat tutaj i można się było rozkochać nawet w nasłonecznionych przesiekach.

Pani Kornelia, widać, jest trochę romantyczką.
Ale pan Tadeusz również czuje poezję.
- Tutaj czuć żywicą, a w kwidzyńskich lasach butwinę (to od słowa "butwieć")... Ludzie? Bardzo życzliwi, porządni, a przede wszystkim dbają o las jak o swoją zagrodę. Zresztą to jest ich las, od wieków z niego żyli.

Dziś Ziółkowscy w pełni czują się Kociewiakami.
- Kiedy rozmawiam z rolnikami, nie mówię młodnik, tylko "szununk" - śmieje się pan Tadeusz.
Tadeusz Majewski
Gazeta Kociewska 1994 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz