poniedziałek, 28 lipca 2003
Ciocia Wanda
W poprzedni wtorek, 15 lipca, w Skórczu kolejna jego sędziwa mieszkanka, Wanda Klamann, obchodziła 90. urodziny. Pani Wanda, mimo iż pochodzi ze wsi, zawsze chciała mieszkać w mieście. Urodziła się w Kranku, ale mieszkała w Starogardzie, Gdańsku, potem znów w Kranku, żeby w końcu zamieszkać w Skórczu. Kiedy dzisiejsza jubilatka miała prawie 16 lat, zaczęła pracę w sklepie u pana Wardzińskiego w Skórczu, gdzie zaraziła się miłością do handlu. Przepracowała tak 10 lat. Kiedy już poznała wszystkie tajniki i zawiłości handlowania, przeprowadziła się do Starogardu, gdzie przy ul. Kościuszki otworzyła własny sklep kolonialny.W poprzedni wtorek, 15 lipca, w Skórczu kolejna jego sędziwa mieszkanka, Wanda Klamann, obchodziła 90. urodziny. Pani Wanda, mimo iż pochodzi ze wsi, zawsze chciała mieszkać w mieście. Urodziła się w Kranku, ale mieszkała w Starogardzie, Gdańsku, potem znów w Kranku, żeby w końcu zamieszkać w Skórczu. Ciocia Wanda Kiedy dzisiejsza jubilatka miała prawie 16 lat, zaczęła pracę w sklepie u pana Wardzińskiego w Skórczu, gdzie zaraziła się miłością do handlu. Przepracowała tak 10 lat. Kiedy już poznała wszystkie tajniki i zawiłości handlowania, przeprowadziła się do Starogardu, gdzie przy ul. Kościuszki otworzyła własny sklep kolonialny. Z wyboru chciała być jak najdłużej panną, bo kupiectwo pochłaniało ją bez reszty. Mogła zostać na wsi, ale praca na gospodarstwie nie była jej powołaniem. Do jej starogardzkiego sklepu przychodziło wielu klientów. Wśród nich siostra jej przyszłego męża Waleriana. Kiedy on sam stanął kiedyś niespodziewanie naprzeciwko jej w sklepie - wiedziała, że to ten. Po ślubie państwo Klaman przeprowadzili się do Gdańska na ul. Grunwaldzką. Mieszkanie było na parterze, ale Klamanowie bardzo szybko przyzwyczaili się do ruchliwej ulicy za oknem. Pani Wanda podjęła pracę ekspedientki w Spółdzielczym Domu Towarowym we Wrzeszczu, a pan Walerian, który całe życie nazywany był przez wszystkich łącznie z żoną Waldkiem, rozpoczął pracę zaopatrzeniowca w Gdańskich Zakładach Tłuszczowych imienia Józefa Bema. Pani Wanda szybko awansowała na kierowniczkę, natomiast jej mąż po połączeniu zakładu z gdyńskimi zakładami im. Wróblewskiego musiał szukać zatrudnienia gdzie indziej. Szukanie dobrej pracy na przełomie lat pięćdziesiątych nie było łatwe. Pomógł przypadek. Żona kolegi pracowała w pośrednictwie pracy, bo tak wówczas nazywał się protoplasta dzisiejszego PUP-u. Powiedziała, że jest miejsce w zakładzie energetycznym. Pan Waldek został tam przyjęty wręcz entuzjastycznie. Okazało się, że brakuje potrzebnych do pracy części, a na zaopatrzeniowca z prawdziwego zdarzenia czekają od 2 miesięcy. Młodszym czytelnikom winni jesteśmy wyjaśnienie: w tamtych czasach, kiedy części się załatwiało, zaopatrzeniowiec musiał wykazywać się wielką inwencją, by zdobyć potrzebne elementy czy surowce. Najważniejsze były dojścia, znajomości, czyli tzw. chody. Pan Waldek sprawdził się i na tym stanowisku przepracował do samej emerytury, a na niej jeszcze czas jakiś miał pół etatu. O tym, jakim był fachowcem niech zaświadczy fakt, że kiedy potrąciła go pewna warszawianka cudem techniki pt. fiat 126p i przebywał pół roku w szpitalu - jego pracę podzieliło na siebie czterech współpracowników - a i tak nie mogli jej sprostać. W końcu mąż namówił panią Wandę, żeby zwolniła się z pracy. Były to czasy "zielonego światła" dla rzemiosła i pani Wanda rozpoczęła chałupnicze szycie, bo i z igłą była za pan brat. Nauczyła się tej sztuki na kursach w Skórczu. Decyzja nie była łatwa, ale i podyktowana koniecznością, żeby zająć się domem, który wymagał damskiej ręki. Klamanowie wynajęli też jeden z pokoi uczennicom. Mieszkały z nimi 3 lata. Kiedy się wyprowadziły, ciocia Wanda, bo tak do niej mówiły, opiekowała się już dzieckiem jednej z nich. - Z tą opieką to było tak - opowiada pani Wanda. - Przyszła do mnie Halinka (była sublokatorka) i prosi, żeby zająć się jej Piotrusiem, bo ona musi iść do pracy. Nie mam własnych dzieci, toteż początkowo odmówiłam. Halinka nalegała i zapewniała, że Piotrek jest bardzo spokojny. W końcu się zgodziłam. Ale niech sobie pan wyobrazi, jaką miałam tremę. Piotrek faktycznie był bardzo spokojny, tylko był strasznym niejadkiem. Muszę się pochwalić, że przez trzy lata, kiedy się nim opiekowałam, odkarmiłam go i przy porównywaniu wzrostu wśród rówieśników był wyższy o 1,5 cm! Niestety, życie nie zawsze było łatwe i przyjemne. Wspomina śmierć męża w 1996 roku. Chorował na oczy i miał poddać się operacji. Nigdy do niej nie doszło. Cały ten wieczór żartowali, przekomarzali się i rozmawiali. Poszli spać później niż zwykle. Mąż obudził ją o 23.00 i powiedział, że będzie umierał. Pani Wanda zawiadomiła pogotowie ratunkowe, które przyjechało po 10 minutach. Lekarz powiedział, że bardzo mu przykro. Pani Wanda początkowo nie rozumiała, myśląc, że zabierają męża do szpitala. Tymczasem on już nie żył. Miał 76 lat... Wczesnym wtorkowym popołudniem panią Wandę z kwiatami i upominkiem odwiedził burmistrz Skórcza Tadeusz Zieliński w towarzystwie Haliny Bukowskiej, pracownika Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, który ze zdumieniem pytał gdzie jest jubilatka. Rzeczywiście pani Wanda trzyma się bardzo dobrze. Mówi, że przez całe życie nie wypiła więcej niż ćwiartkę wódki. Nie paliła też nigdy tytoniu. Nie wychodzi już wprawdzie z domu, ale przy pomocy opiekunki Reginy Langowskiej radzi sobie ze wszystkimi codziennymi czynnościami bardzo dobrze. Lubi pieczonego kurczaka, ale zdaje sobie sprawę, że większa ilość mogłaby jej zaszkodzić. No i mieszka w centrum Skórcza, z balkonu ogląda codzienną krzątaninę mieszkańców i cieszy się nią, bo zawsze chciała mieszkać w mieście. Tekst i foto: Jarosław Stanek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz