wtorek, 22 lipca 2003

Kociewie pod wodą

Piątek był dniem strasznym dla wielu. Tak intensywnej ulewy połączonej z burzą i gradobiciem dawno na Kociewiu nie było Piątkowe popołudnie mieszkańcy powiatu starogardzkiego zapamiętają. Oj zapamiętają. Szalejąca burza i ulewne, niespotykane na naszym terenie od lat opady deszczu mocno dały się we znaki. Do tego wszystkiego grad wielkości wiśni. Szok. Strażacy do zalanych pomieszczeń i innych zdarzeń wyruszali aż 125 razy.Piątek był dniem strasznym dla wielu. Tak intensywnej ulewy połączonej z burzą i gradobiciem dawno na Kociewiu nie było Kociewie pod wodą Piątkowe popołudnie mieszkańcy powiatu starogardzkiego zapamiętają. Oj zapamiętają. Szalejąca burza i ulewne, niespotykane na naszym terenie od lat opady deszczu mocno dały się we znaki. Do tego wszystkiego grad wielkości wiśni. Szok. Strażacy do zalanych pomieszczeń i innych zdarzeń wyruszali aż 125 razy. Wszystko zaczęło się w Pinczynie, gdzie piorun o godzinie 12.47uderzył w drzewo przy zabudowaniach gospodarskich Witolda Wiśniewskiego. Spaliła się maciora "na oproszeniu", 5 prosiaków i 40 brojlerów. Pan Witold powiedział nam, że dzięki pomocy sąsiadów nie ucierpiał dom i stodoła. Piorun pozostawił na drzewie metrowej wielkości ślad. Straty wyniosły blisko 30 tys. zł. Kolejne sygnały dochodziły z Osiecznej, o 13.40, ze Skarszew - o 13.50. Dwie minuty później rozdzwoniły się telefony ze Starogardu. Jako pierwsi stan zagrożenia zgłaszali mieszkańcy ul. Dobrzańskiego na Łapiszewie. Byliśmy tam z aparatem fotograficznym. Na miejscu pracowały już nieprzerwanie sekcje Ochotniczej Straży Pożarnej. Jeden z wozów ochotników przyjechał z pompą, ale nie miał do nie paliwa! Ludzie walczyli. Zakład produkujący cholewki, należący do pp. Wojewódka, przedstawiał opłakany widok. Właściciele powiedzieli nam, ze będą chyba musieli zamknąć firmę. Obserwowaliśmy zmęczonych i zmokniętych ludzi usiłujących ratować dobytek. Mężczyźni mieli zacięte twarze, a kobiety często po prostu płakały. Mieszkańcy os. Łapiszewo jak mogli ratowali dobytek, budując naprędce tamy z byle czego. Zrozpaczona właścicielka sklepu przy ul. Obrońców Poczty Polskiej żaliła się, że ma zalaną całą piwnicę, jak i wynajęte pewnej rodzinie mieszkanie. Gdy zajrzeliśmy do środka, woda jeszcze stała - na ok.15 cm. Małżeństwo było załamane. To jeszcze nic... Kawałek dalej po prostu trwała walka z żywiołem. Straż pompowała wodę, ludzie układali worki z piaskiem. W kilku miejscach garaże były zalane do sufitu. Pewna rodzina biegała na bosaka, gdyż "nie dało się chodzić w obuwiu, było za głęboko". W całym mieście ludzie walczyli z żywiołem. Jeden z namiotów na straganie stojącym na Rynku fruwał niczym balonik na silnym wietrze. Zapadały się chodniki. Służby komunalne nie zabezpieczyły powstałych dołów do niedzielnego wieczora - takie są sprawne. Dramat obserwowaliśmy także tuż przy redakcji. Podtopione zostały wszystkie lokale znajdujące się w podpiwniczeniu pasażu przy ul. Kościuszki. Tutaj, tak jak w innych miejscach Starogardu, zawiodła kanalizacja, nie tylko tak zwana burzówka, ale i normalna. "Wywaliła wszystko z powrotem!". Ludzie ratowali co się dało. Zwykłymi wiadrami starali się wylewać brudną wodę. Zniszczeniu uległo wiele urządzeń. Np. punkt ksero nie jest jeszcze czynny. Cuchy z lumpeksów trafiły na śmietnik. Już po ulewie niektórzy w tychże śmietnikach szukali... Straż przyjechała, pompowała, pomagała, ale nie mogła być przecież w tylu miejscach naraz, o tym samym czasie. Podtopionych zostało znacznie więcej fragmentów miasta. Takiego żywioły dawno nie było, dlatego i akcja ratownicza była kosztowna. Zastępca komendanta Państwowej Straży Pożarnej w Starogardzie kpt. Jacek Knuth powiedział, że szacowanie kosztów całej operacji może jeszcze potrwać. Najwięcej zgłoszeń w Starogardzie przyjęto z Łapiszewa, ulic Traugutta, Zielonej, al. Wojska Polskiego, Grunwaldzkiej i Wybickiego. Podobnej wielkości zdarzenie miało miejsce w 2001 roku i związane było z zagrożeniem powodziowym. Wówczas koszty wyniosły kilkadziesiąt tysięcy złotych. W sobotę było piękne, w niedzielę, w poniedziałek. Słoneczko. Ludzie o piątku już zapomnieli. Tymczasem... My w poniedziałek otrzymaliśmy informację o naradzie w Powiatowym Centrum Antykryzysowym, która zakończyła się tuż przed godziną 15.00. Dyskutowano o kolejnych deszczach, które miały nadejść już w nocy z poniedziałku na wtorek albo nieco później (tekst pisaliśmy w poniedziałek wieczorem). Do walki z żywiołem, który miał być jeszcze groźniejszy od tego z piątku, przygotowywały się wszystkie służby. Tylko że nie raczyły poinformować o zagrożeniu tych najbardziej zainteresowanych - zalanych w piątek. To myśmy poinformowali naszych sąsiadów z dołu. Innych - nikt. Oby więc nie padało, bo szkody już po piątku są ogromne. W poniedziałek rozmawialiśmy z ludźmi mieszkającymi przy ul. Dobrzańskiego 13 na Łapiszewie: właścicielką i kobietą wynajmującą od niej mieszkanie w suterenie. To drugie całkowicie zostało zalane. Matka z czworgiem dzieci straciła wszystko - ubrania, urządzenia, może uda się uratować meble. Poszła więc do Urzędu Miasta po pomoc. Nie ma gdzie mieszkać. Noc z poniedziałku na wtorek spędzi z dziećmi u znajomych. Co dalej? - Nie wiem - mówiła załamana - nie wiem, gdzie z dziećmi będę spała. W UM powiedziano jej zimno: niech pani wynajmie inne mieszkanie i kupi meble. Jakieś dochody pani ma. Szkody powinna pokryć właścicielka. Tę ta wypowiedź zdenerwowała. - Dlaczego i z czego mam pokryć? - zapytała. - Zawiodła przecież miejska kanalizacja! Poczekamy na rozstrzygnięcie nieporozumienia. A tego samego dnia w UM było wielu mieszkańców Łapiszewa - wszyscy po pomoc. Mk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz