wtorek, 29 lipca 2003

Z krokomierzem dookoła Kałębia

W Osieku, podczas weekendowej imprezy Na Jagody, spotkaliśmy konstruktora dra Andrzeja Łosickiego z Wydziału Geodezji z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, który przygotowywał się do testowania na Kociewiu swojego najnowszego wynalazku - krokomierza. Skorzystaliśmy z jego propozycji i ruszyliśmy wokół Kałębia, by zobaczyć, jak to to działa. Doktor Łosicki przekonywał nas, że jego wynalazek może odegrać doniosłe znaczenie w różnych dziedzinach nauk, dajmy na to w medycynie, sprzężony z ciśnieniomierzemWyruszyliśmy z krokomierzem na łydce Już od początku naszego spotkania widać było, że dr Andrzej Łosicki jest człowiekiem nauki. Wszystko, każdą drobnostkę (nawet rozkład jazdy PKS), zapisywał w swoim notesie. Podobnie było z testowaniem swojego urządzenia. Odnotował dokładny czas wymarszu z kwatery, czas dojścia do linii brzegowej Kałębia, dokładny pomiar (GPS) miejsca i czas rozpoczęcia testu urządzenia. Ruszyliśmy z miejsca przy wylotówce na jezioro ulicy Słowiańskiej. Cel - obejść największy na Kociewiu akwen, zwany potocznie Morzem Kociewskim, zmierzyć jego linię brzegową w krokach i metrach (krokomierz łatwo przelicza indywidualne kroki na metry) i porównać zdobyte dane z tymi oficjalnymi, podawanymi w przewodnikach i mediach. Od razu zaczęły się schody W myśl prawa, każdy przepływowy zbiornik wodny powinien mieć swobodne obejście. Myślał tak dr Andrzej Łosicki. Tymczasem... Po 532 krokach STOP - gospodarstwo indywidualne państwa Kurowskich. Chcąc dojść do Dobrego Brata, cały czas obchodząc jezioro, musieliśmy zawrócić. Zwyczajnie, z powodu ogrodzenia, dojścia do brzegu jeziora nie było. Po ominięciu gospodarstwa z trudem przemierzyliśmy 1119 kroków już brzegiem jeziora. Stop, teren prywatny Z trudem, gdyż brzeg tutaj jest porośnięty sitowiem i gęstymi nadwodnymi krzakami. Po pokonaniu tej odległości natrafiliśmy na następną przeszkodę, a mianowicie na byle jakie, częściowo poprzewracane ogrodzenie i obskurną tabliczkę z odręcznymi bazgrołami: "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Zwykła, stosunkowo mała rolnicza działka została samowolnie zamieniona na rekreacyjną (bez szaletu, bez prądu, bez wody). Stało na niej kilka przyczep campingowych i kilka namiotów. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego bałaganiarstwa W sumie przeszliśmy obok trzech takich działek. Ich właściciele niczym psy warowne pilnowały wejścia na brzeg jeziora i już mocno podniszczone pomosty. Na szczególną uwagę zasługuje jedna z nich - wąziutka, najwyżej 4-metrowa, własności policjanta p. Nogi, gdzie przyczepa zajęła całą jej szerokość. Właśnie tutaj spotkaliśmy mieszkańca Bydgoszczy, Mikołaja Frycę, urlopującego na Dobrym Bracie. - Jeszcze nigdzie nie widziałem takiego bałaganiarstwa jak tutaj. Objechałem Mazury, Kaszuby, właśnie wracam z Charzykowa i nie spotkałem się z brakiem dostępu do jeziora. Jak ci ludzie przestrzegają prawo wodne? - narzekał pan Mikołaj. Szlaban na Dobrym Bracie Uszliśmy 204 kroki i stanęliśmy naprzeciw prowizorycznych szlabanów. Obóz harcerski ("A panowie dokąd?! To jest teren prywatny, tutaj nie wolno!"). Przekroczyliśmy teren obozu nieco wyżej, nielegalnie (?). I co zobaczyliśmy? Zadbany teren z nie byle jakimi domkami wczasowymi, a właściwie całorocznymi, ogrodzony masywnym płotem, wchodzącym w jezioro. - Panie, tam mieszka nie byle kto - Cejrowski, biskup Śliwiński, Michna. Tam dalej już cały cypel zagrodzony jest przez mecenasa. Co tu dużo gadać. Jak ustaw nie przestrzegają stróże porządku - prawnicy, policjant, to inni mają przestrzegać? To Cejrowski rozpoczął zagradzanie - mówił wzburzony napotkany mieszkaniec wsi Osiek, proszący o zachowanie anonimowości. Już nie wpuszczam nad jezioro obcych To nie jedyne utrudnienia dla badacza na Dobrym Bracie. Potem jest bowiem zagrodzona posiadłość Koseckiej, Ośrodek Rehabilitacyjny i teren Stanisława Pipiory. - Ja też nie wpuszczam nad jezioro obcych. Wszyscy wywieszają tabliczki: "Wstęp wzbroniony", "Teren prywatny" albo "Złe psy", a ja co? Mam pozwalać? Łukasz (syn) na wiosnę wygrabił z kąpieliska 2 taczki szkieł. Ja mam po turystach zbierać śmieci? Ja też zagrodzę - rzekł nam Pipiora. Gdzie tylko kawałek łączki Gdzie tylko nad jeziorem kawałek łączki, maleńkie kąpielisko, to zaraz zagrodzone, a na działce namioty i przyczepy. Puste pozostają tylko brzegi zarośnięte sitowiem. - Ja jeszcze nikogo nie wygnała, ale to je moje - twierdzi z uporem sąsiadka p. Stasia, Henryka Grabowska. Maleńkie kąpielisko wiejskie Dalej, po 5254. kroku, już tylko chaszcze, aż do samego Radogoszcza. We wsi maleńkie kąpielisko z pomostem, na którym gęsto od ludzi i psów. - Gdybym nie oddał tych siedmiu metrów gminie, to nie byłoby nic - mówi z dumą Józef Piórek - właściciel przyległego do jeziora gruntu, na którym stoi wiele aut i przyczep. W sąsiedztwie wiejskiej plaży znajdują się tereny prywatne Jerzego Reszki, Jana Demskiego i osieckiego proboszcza, księdza Zdzisława Ossowskiego z własnymi pomostami i plażami. - Jak tylko miastowi zaczęli tu kupować działki, to zaraz zaczęli odgradzać aż w jezioro. Przed dwoma dniami u niektórych (ale ja nie chcę się narażać, nazwisk nie powiem) była straż pożarna i nakazała zmienić ogrodzenie, ale... ja nie będę wiele mówił, chcę nadal dobrze żyć z ludźmi - powiedział nam Józef Piórek. Przyjezdni irytują Siedzący na pomoście 15-letni Stefan Leśniak opowiadał o sąsiadach wiejskiego kąpieliska, o mieszkańcach wsi i o tym, jak bardzo nie tylko jego, ale rodziców i rodzeństwo irytuje, że przyjezdni jezioro traktują jak łazienkę. Myją szamponami siebie i psy. - Przecież detergenty są bardziej szkodliwe niż gnojówka. A niektórzy posiadacze domków to nawet szamba odprowadzają do jeziora. Zupełnie nie szanują przyrody. W lesie też dojścia nie ma Teraz weszliśmy w strefę, gdzie Kałębie bezpośrednio sąsiaduje z lasem. Teoretycznie tu linia brzegowa powinna być ogólnie dostępna. Nic podobnego. Na krokomierzu kolejne 450 kroków. Minęliśmy kilka domków w lesie. Każdy z nich znajduje się na dużym obszarze, otoczonym solidnym ogrodzeniem, uniemożliwiającym konstruktorowi swobodne dojście do jeziora. Dopiero na 3786 kroku natrafiliśmy na osadę indiańską Moniki Ledwożyw. - Już moi rodzice, kiedy kupili działkę i ogradzali posiadłość, starali się zachować odpowiednią odległość od brzegu jeziora i ja to respektuję. Uważam, że prawa należy przestrzegać. Zagradzanie aż w jezioro, tworzenie sobie prywatnych plaż uważam za zwykły skandal - powiedziała pani Monika. W stronę Okarpca Skierowaliśmy swoje kroki dalej, czyli w stronę Okarpca. Tutaj znaleźliśmy ogólnodostępne kąpielisko, choć z trudnym dojściem. Po przemierzeniu kolejnych 812 kroków natrafiliśmy na porządne ogrodzenie, prawie warowne, z żelaznymi bramami. Tu dojście do brzegu było niemożliwe. Obejście należy - jak się dowiedzieliśmy - do właściciela firmy z Grudziądza, producenta okien plastikowych, Janusza Gronkowskiego. W Wycinkach Dalej długo nic (teren jeszcze niezabudowany) i wreszcie domki letniskowe w Wycinkach. Kąpielisko otwarte nie tylko dla wszystkich mieszkańców i gości owych domków, ale i dla mieszkańców wsi. To ważne, bo poprzednie, ogólnodostępne, właściciel też odgrodził. P. Bartosz rodem ze Smętowa z radością nam opowiedział, jak z przyjemnością spędza tu czas. - Mieszkam ze 100 metrów od brzegu i kiedy tylko zechcę, mogę sobie popływać. - Tutaj jest miejsce dostępne dla wszystkich, ale już nieco dalej - szlaban i napisy informujące o zakazie wstępu - dodała towarzyszka pana Bartka, Martyna Kwaśniewska, która przyjechała na wakacje z Bremen. Na pytanie, od czego to zależy, że jedni nie zagradzają swoich gruntów, a inni robią to w przesadny sposób, młodzi ludzie bez wahania odpowiedzieli, że tylko od kultury osobistej. Niech się nie spodziewają z naszej strony życzliwości Darek Derda podkreślił, że mieszkańcy Wycinek korzystają z kąpieliska dzięki uprzejmości właścicieli domków. Innego dostępu do jeziora nie mają. - Jak właściciele będą tak zagradzać i nie pozwalać wchodzić na pomosty, niech się nie spodziewają z naszej strony życzliwości. Były już przypadki, że wyrządzano właścicielom szkody, nawet porąbano pomost. Ja na pewno tego nie zrobię, ale znajdą się tacy - irytował się Darek Wieliński, mieszkaniec Wycinek. Znowu szlabany Szliśmy dalej - znów szlabany, płoty i najprzeróżniejsze tabliczki informujące o zakazie wstępu na prywatne posesje, a co za tym idzie i nad jezioro. Wreszcie dotarliśmy do tak zwanych uli - małych domków pod trzciną, które swoimi pomostami wchodzą daleko w jezioro. Domki nie mają łazienek. Zastanawialiśmy się, gdzie odbywają się zabiegi higieniczne i gospodarcze. Czy aby nie w jeziorze? Są jedynie usytuowane przy drodze wygódki, które służą właścicielom uli. Nikomu więcej. 521 kroków dalej kolejna zagrodzona posiadłość z prywatną plażą właściciela mieszalni czy wytwórni farb. Naprzeciw Gminnego Ośrodka Zdrowia trafiamy na pomost, przy którym cumują żaglówki. Jest tu też wiejska plaża. Za nią pomost dla policji, dom zwany rybakówką, prywatne podwórze, przez które nie powinno się przechodzić i wyjście na ulicę Zamkową. Powrót. Musimy pogodzić się z trendem Czy krokomierz doktora Andrzeja Łosickiego spełnił należycie swoje zadanie? Niestety - nie. Na liczniku urządzenia po obejściu dookoła jeziora Kałębie było 22105 kroków, co w przeliczeniu dało 14 kilometrów. Ale liczby te absolutnie nie oddają faktycznej długości linii brzegowej, ponieważ 8/10 tej linii nie jest dostępna. Naukowiec konstruktor swobodnie mógł robić pomiary tylko przy 5 kąpieliskach i w kilku miejscach, gdzie - delikatnie mówiąc - nikt nas nie widział, a zatem nie poszczuł złymi psami, nie wykrzyczał. Z faktami się nie dyskutuje, a faktem jest, że właściciele nadjeziornych działek odgradzają dostęp do wody. Po prywatnej zabudowie pozostałych 2/10 tejże linii pozostaje już tylko przy trasie Warlubie - Skórcz postawić wielki znak informujący, że jezioro Kałębie jest akwenem zamkniętym. Tadeusz Majewski, Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz