piątek, 11 lipca 2003

Od przedszkola do wyroku

Od dłuższego czasu trwa dyskusja nad zatrważająco rosnącym zjawiskiem bandytyzmu. Nabiera ona ostrzejszych kolorów przy każdorazowej wizycie dzielnej policji w świecie gangsterów lub odwrotnie.Spotkania organów ścigania z przestępcami dostarczają okazji do licytowania się dziennikarskich opinii i poselskich wątpliwości. Publikowane wypowiedzi wytykają niekompetencję stróżów prawa, a zauważają swoisty profesjonalizm bandytów. Mądre głowy analizują liczne aspekty bycia przestępcą w realiach demokracji i wskazują na coraz to nowsze trendy w jakości i zakresie popełnianych przestępstw. Jednocześnie daleko w tyle plasują policję z jej możliwościami. Tłem do powyższej analizy jest oczywiście trzęsące się ze strachu społeczeństwo, któremu wysyła się zawsze tę samą wiadomość: winni wszystkiemu są policjanci, sędziowie i prawo. Wniosek ten co prawda nie zmniejsza ( jak pokazują badania) poziomu osobistego lęku przed szansą spotkania z gangsterem, ale ma niewątpliwe jedną zaletę. Uruchamia powszechnie akceptowane w Polsce myślenie: winny jest ktoś lub coś - winni są ONI we wszystkich liczbach i rodzajach. Taka logika pozwala na obywatelski lęk z czystym sumieniem oraz na święte oburzenie przy okazji informacji o kolejnej porażce policji. Dobrze motywuje do roszczeniowej postawy: niech zrobią z tym porządek. Jednocześnie jest trampoliną do politycznej kariery dla tych, którym uda się przekonać, że to właśnie oni rozprawią się z wszystkimi gangami pod słońcem.

Dlaczego jednak, pomimo takich deklaracji i żądań, bandytów mamy pod dostatkiem?

Odpowiedź jest prosta, choć mało przyjemna. Podobnie jak cenę kształtują podaż i popyt, tak o sukcesie zwalczania przestępczości decyduje sprawna eliminacja gangsterów oraz tempo pojawiania się ich następców. O ile za wyłapywanie odpowiada prawo i instytucje powołane do stania na jego straży ( krytykowani ONI), to już za "produkcję" następców Baraniny, Słowika i innej maści przestępców odpowiada cała reszta czyli także MY. Poza małym procentem materiału importowanego z byłych służb KGB mamy do czynienia z polskim produktem, na który patent ma polskie społeczeństwo. Czyż więc nie pora na wizytę w mateczniku, gdzie spokojnie dojrzewają kandydaci do listów gończych? Czyż nie pora upomnieć się o wychowania przed ściganiem? Przedwojenne rozumienie powyższych zależności wyrażało się powiedzeniem, że jeden nauczyciel zastąpi siedmiu policjantów. Prawidłowość odeszła w głębokie zapomnienie. Pogodziliśmy się z tym, że Jaś może wszystko i nie wolno mu niczego zabraniać. Może robić co chce w szkole i na ulicy, przed blokiem i na klatce schodowej, w zatłoczonym centrum miast i w zaciszu peryferii. Udowadniamy sobie, że Jasiowi nie wolno wyjaśniać podziału zjawisk na dobre i złe, pożądane i niechciane, a tym bardziej przypisywać im należnej nagrody lub kary, które staną się Jasia udziałem po dokonanym wyborze. Tym samym rozumne dziecko odkrywa świat dorosłych, pełen ustępstw i usprawiedliwień, słabości i tchórzostwa. Przekonuje się, że łatwo w nim ukraść i uderzyć, skłamać i upokorzyć i wcale nie trzeba się chować. To świadkowie odwrócą głowę albo z pomocą przyjdą wykwalifikowani eksperci. Oni wyjaśnią, że Jaś ma trudne dzieciństwo, jest nadpobudliwy, nie umie biedaczek radzić sobie ze stresem i wyciągną wniosek: dajmy małemu Jasiowi spokój, niech dalej przegania wszystkich, których nie lubi. Tyle tylko, że z małego Janka szybko zrobi się duży i silny Jan. On nie zadowoli się dziecinnym przepychaniem. Jan po prostu zabije.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz