piątek, 11 lipca 2003

Sklep i co?

Jestem czterdziestoletnią mieszkanka Starogardu i niejedno już w swoim życiu widziałam. Ale o tym, że w supermarketach inne ceny są na półkach, a inne przy kasie tylko - słyszałam. W piątek wybrałam się z mężem po farbę do sklepu B. w Starogardzie.Upatrzyłam sobie śnieżkę, która według czytnika miała kosztować 35 zł za 10 litrów. Gdy znaleźliśmy się przy kasie, cena wiaderka z zawartością nagle się zmieniła i zrobiła się wyższa o 4 złote. Jestem spokojnym człowiekiem, ale jak kasjerka zaczęła się drwiąco śmiać i powiedziała, że czytniki kłamią, to krew we mnie zawrzała. Poprosiłam o audiencję u kierowniczki. Jej gorączkowe poszukiwania zajęły nam upojne pół godziny. Kasjerka wracała do nas i przekonywała, że tylko cena w kasie jest aktualna, ale my uparliśmy się - byliśmy gotowi nie kupować tej całej farby i w ogóle zrezygnować z remontu.

W końcu pojawiła się skwaszona, jakby połknęła kilogram cytryn, pani kierownik, której nazwisko zachowamy dla siebie, bo sami wolimy być anonimowi. Po przekręceniu kluczyka w kasie owa pani zmieniła problematyczną cenę w 20 sekund i nie odezwawszy się ani słowem (proszę, przepraszam, dziękuję, dzień dobry, do widzenia itp.) odeszła w głąb sklepu. Dziwi mnie zatrudnianie do kontaktu z ludźmi osób, które ludzi nie lubią. A może się mylę?

Maria (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz