poniedziałek, 28 lipca 2003

Nie ma jak dobry palant

Cały czas przed telewizorem albo przy komputerze. Tak mówi o nas, młodych XXI wieku, starsze pokolenia. Podobno nie potrafimy się bawić tak jak bawiła się młodzież dawnych lat. Niby nie wiemy, co to gra w kapselki, palant, rzucanie nożykiem... Jednak jest zupełnie inaczej. Stare zabawy nie odeszły w zapomnienie. Mają mniej czasu - Komputery, telewizja? Byliśmy szaleni za tym jak były one nowością. Zwłaszcza komputer był czymś, bo mieli go nieliczni. Dziś, co druga osoba ma taki sprzęt. I to już tak nie fascynuje jak dawniej- mówi Grzegorz Kołodziejczyk. - Mam 17 lat i nie raz z przyjemnością gram z chłopakami na podwórku w palanta.Nie ma jak dobry palant Cały czas przed telewizorem albo przy komputerze. Tak mówi o nas, młodych XXI wieku, starsze pokolenia. Podobno nie potrafimy się bawić tak jak bawiła się młodzież dawnych lat. Niby nie wiemy, co to gra w kapselki, palant, rzucanie nożykiem... Jednak jest zupełnie inaczej. Stare zabawy nie odeszły w zapomnienie. Mają mniej czasu - Komputery, telewizja? Byliśmy szaleni za tym jak były one nowością. Zwłaszcza komputer był czymś, bo mieli go nieliczni. Dziś, co druga osoba ma taki sprzęt. I to już tak nie fascynuje jak dawniej- mówi Grzegorz Kołodziejczyk. - Mam 17 lat i nie raz z przyjemnością gram z chłopakami na podwórku w palanta. Czas wakacji jest znakomitą porą, aby przypomnieć sobie wszystkie gry naszego dzieciństwa. - To nie prawda, że się wstydzimy albo nie potrafimy grać w to, co grali nawet nasi dziadkowie- dopowiada Lucyna Kreft. - Po prostu mamy mniej czasu. Obowiązki w szkole, zajęcia pozalekcyjne, korepetycje... Ale teraz są wakacje i jest dobrze. Kiedyś grało się w palanta, w bulwę i kapselki. Rzucało się również nożem. Dziewczęta i chłopcy skakali przez linkę (odpowiednik skakanki), grali w klasy, w gumę, w kolory i figurki. Na czym polegały te zabawy? Czy ktoś to jeszcze pamięta? Coś dla dziewcząt... Palant to gra zespołowa. W ziemię wbija się kij. Uczestnicy podzieleni są na drużyny i rzucają w stojący kijek. Wygrywa drużyna, która najczęściej dotknie patykami wbitego w ziemie kija. - Wydaje się nieciekawe, ale mówię... przy tym jest świetna zabawa. Nie ma jak dobry palant, przy którym można się nieźle nabiegać. Bo można i w ten sposób urozmaicić tą grę - opowiada z zapałem Grzesiu. Klasy... nic prostszego, zwłaszcza dla młodszych. - Na ziemi rysuje się prostokąt. Dzieli się go na pół. A potem na "budki". Na przykład jest 10 budek (w dwóch rzędach po pięć). W każdej "budce" wpisuje się inną dziedzinę: państwo, miasto, kwiat, zwierzę, kolor, samochód (tu chodzi o jego markę), imię damskie, imię męskie, warzywa i owoce. Uczestnicy ustawiają się w rzędzie i każdy po kolei skacze wymieniając podwójnie państwa ( Polska, Polska, Czechy, Czechy, Niemcy, Niemcy...). Najpierw na obu nogach, później na lewej, następnie na prawej. Osoba traci kolejkę, gdy nie potrafi sobie przypomnieć jakiejś nazwy lub, gdy zastanawia się za długo- wyjaśnia zasady gry Natalia Wiśniewska. Inna gra to kolory. - Dzieciaki ustawiają się w rzędzie. Jedna osoba każdemu podaje piłkę mówiąc jednocześnie jakiś kolor. Nie wolno łapać na czarny- podkreśla mała Karolina. -Kto złapie piłkę na kolor czarny odpada z gry do końca kolejki. ... i dla chłopaków - Chłopacy kiedyś grali w kapsle. Rzucali też nożem albo scyzorykiem - mówi pan Roman (zdradza, że jest rocznikiem powojennym). - Jeśli chodzi o kapsle, to kopało się w ziemi małe dziurki i z pewnej, określonej odległości celowało się kapslami do tej właśnie dziurki- mówi pan Roman. Po jakimś czasie kapsle zasępiono monetami. Były po prostu cięższe. - Pamiętam, miałem worek kapsli. Wymienialiśmy się z chłopakami na monety. Jedna moneta miała wartość kilku kapsli. Nie pamiętam już jak one "stały"- wspomina pan Roman. Scyzorykiem rzucano w ziemię. Trzeba było nożem rzucić w taki sposób, aby wbił się on w ziemię. - To nie było takie proste- dodaje pan Genio. Takie rzucanie miało różne techniki. Zaczynało się od palców. Najpierw rzucano z palców lewej ręki, następnie był kieliszek (zaciśnięta pięść), słoneczko (odkryta dłoń), zegarek, łokietki, ramię, buźka, noski, czoło, szmergiel (rzucanie nożem z czubka głowy). Jak przeszło się wszystko to były tak zwane pikuty. Niektórzy byli mistrzami w tej dziedzinie. Gdy nóż trafił w kamień wołano: Żyd. I o dziwo w to nie grali tylko chłopacy. Również dziewuchy chętnie sięgały po scyzoryki. - Myślę, że naszym młodym wystarczy przypomnieć te zabawy, a na pewno z nich skorzystają. To jest przecież dużo ciekawsze, niż ciągłe granie w Mario- mówi Roman Kropidłowski. Kiedyś chłopacy grali w kopertę. Do tej zabawy potrzeby był również nóż. - Robiło się koło lub kopertę. Pole podzielone było na tyle części, ilu było zawodników. Każdy po kolei rzucał nożem w pole przeciwnika. Ze swojego pola sięgał ręką do noża i zabierał przeciwnikowi tyle ziemi ile udało mu się odkroić nożem (ciągle stojąc na swoim polu). Kto miał najmniej pola odpadał. Zwycięzcą została osoba, która "odkroiła" wszystkim uczestnikom najwięcej pola. Kto lubi kartofelki? Gra w bulwę nie została zapomniana. Przed blokami nadal obserwuje się młodych, którzy stojąc w kółku podają do siebie piłkę. Ten, kto nie złapie wchodzi do środka kółka i kuca. Pozostali dalej odbijają między sobą piłkę. Zadaniem osoby w środku jest złapanie piłki. Niestety jest utrudnienie. Ten, kto jest w środku nie może chodzić, ani wstawać. Piłkę musi złapać wyskakując. Niby nie jest tak źle. Ale... ci, którzy podają do siebie piłkę mogą ją "ścinać", mocno, a nawet bardzo mocno uderzając w tego, który jest w środku. Ten, kto zdecyduje się na ścięcie i nie uda mu się dotknąć piłką osoby ze środka wchodzi do koła i dzieli jej los. I tak do czasu, kiedy wszyscy będą w kole, a piłkę będą odbijać tylko dwie osoby. - Osobiście lubię grac w bulwę. Czasami można porządnie oberwać, ale o to właśnie chodzi. Liczy się refleks i dobre podani piłki. Czasami połamały mi się paznokcie i miałam małego sińca, ale ogólnie nie jest źle, bo to naprawdę fantastyczna zabawa- mówi całkiem poważnie Agnieszka Mikołajczak. - My na podwórku całymi grupami graliśmy w bulwę. Częściej chłopacy, bo niektóre panny były za delikatne- wspomina pan Genio. - To były czasy! Wystarczyła nam piłka, nożyk albo kilka kapsli od... oranżady i wszystko było w najlepszym porządku. Dziś młodzież ma znacznie większe potrzeby- dodaje. Nie zgadza się z tym zupełnie Grzesiu. - My, młodzi ułatwiamy sobie życie, bo możemy. Technika jest w zasięgu ręki. Ale nie wmówi mi nikt, że nie potrafimy się bawić. Wręcz przeciwnie. Na wakacjach bardzo chętnie korzystam z podpowiedzi dziadka, w jaki sposób można zabić nudę. Izabela Lemańczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz