Marzy o teologii, ale skąd na to wziąć pieniądze, kiedy za pracę w świetlicy otrzymuje jedną czwartą najniższego etatu?
Dorota Wolska prowadzi zajęcia w wiejskiej świetlicy w Mirycach. Jest zatrudniona przez Urząd Gminy jako instruktor. Zajęcia z dzieciakami prowadzi popołudniami, trzy razy w tygodniu od środy do piątku. - Na wiosnę i lato jest gorzej z frekwencją - opowiada Dorota. - Dzieci pomagają wtedy rodzicom w gospodarstwie i przez to mają mniej czasu.
Świetlica ma powodzenie zwłaszcza w ferie zimowe. Wówczas zapotrzebowanie jest największe. Dorota przychodzi do świetlicy, rozpala w piecu i czeka na najmłodszych. Przeciętnie dziennie przychodzi tu około dziesięcioro dzieci. Największym wzięciem cieszy się stół tenisowy. Poza tym najmłodsi mogą pograć sobie w różne inne gry, pobawić się klockami. W świetlicy organizowane są też rozmaite imprezy okolicznościowe, na przykład na Dzień Dziecka czy Walentynki. Doroty marzy o dalszej nauce. - Bardzo chciałabym studiować teologię, zawsze mnie to interesowało - zaskakuje nas. - Mogłabym wtedy uczyć dzieci lekcji religii w szkole.
Dorota nie sądzi, że po wejściu Polski do Unii coś się w jej życiu zmieni. - Dla mnie to bez różnicy. Bardzo bym chciała podnieść kwalifikacje, ale nie widzę żadnych perspektyw.
O jakichś programach unijnych, które pomogłyby jej finansowo w podjęciu studiów, nie słyszała. My też.
Dorota nie widzi też perspektyw, jeżeli idzie o uruchomienie jakiejś własnej działalności. - Teraz trzeba mieć nie tylko pomysł, ale i wkład, pieniądze. Bez tego bardzo trudno wybić się w dzisiejszych czasach.
Oprac. na podstawie artykułu w Tygodniku Kociewiak - środowe wydanie Dziennika Bałtyckiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz