wtorek, 26 października 2004

Najbardziej lubię śpiewać Markowskiego

PIESIENICA, GM. ZBLEWO. Fenomen - w małej wsi są dwa zespoły muzyczne.


Marka Makurata trudno zastać w normalny dzień w domu. Wiadomo, praca. Ale w sobotę jest. Miała być szybka rozmowa, a kończy się na występie duetu gitarowego.
Był rozłam
Pokój. Gitary i wielkie kolumny.
- Nasz zespół nazywa się Profil - mówi Marek Makurat (40 l.). - Występujemy w składzie Stanisław Makurat, Marek Adamczyk i Michał Dygner. No i ja.
Ale podobno tu, w Piesienicy, są dwa zespoły.
- To prawda. Jest i drugi zespół - tworzą go Jan Kurszewski i Zbigniew Princ. Był rozłam i dlatego są dwa. Profil ja prowadzę. Gram na gitarze i śpiewam.
Ćwierć wieku temu
Życie muzyczne w Piesienicy zaczęło niewinnie kwitnąć 25 lat temu. Były przygrywki w klubie RSW Prasa - Książka - Ruch, były teatry przy kawie. Od tego się zaczęło. Rozwijało się stopniowo. Te wszystkie klubiki po wsiach miała pod sobą pani Alicja Kłos. Ona dla jednostek, gdzie coś się zaczynało, kupiła pierwszy sprzęt. Kupiła dla Piesienicy. Pierwszy występ? Na Dzień Dziecka. Niedawno we wsi miała miejsce symboliczna rocznica. - Zaprosiliśmy kolegów, którzy grali od początku. Grał Piotr Loroch - dziś mieszka w Pinczynie, Tadeusz Kurszewski i Mariusz Marchlewicz ze Starogardu - opowiada pan Marek. - Potem ludzie odchodzili do wojska, ale w ich miejsce przychodzili nowi.
PRL, PRL
Nie tak do końca źle było z tym PRL-em. Za czasów Ruchu zespół z Piesienicy jeździł na przeglądy, występy odbywały się też w każdej wiosce. Z muzycznego punktu widzenia patrząc to w PRL-u było weselej.
Nie byle kto
Marek Makurat wszedł do zespołu nieco później, w 1983 roku. Zaczął na perkusji, zaraz potem na gitarze. Perkusję przejął brat. Nie był w muzyce byle kim. Najpierw uczył się grać sam w Piesienicy, potem był werblistą w wojsku, ale gdzie? W Orkiestrze Reprezentacyjnej Wojska Polskiego w Warszawie. To było coś. W wojsku uczył się gry na gitarze, oczywiście elektrycznej. Zawsze fascynowała go muzyka rockowa.
Hity z lat 80.
A coś swojego graliście?
- Był taki czas, że mieliśmy parę utworów własnych, ale człowiek zaczął pracować i nie było na to czasu. Graliśmy TSA, Lady Punk, Perfect, Budkę Suflera - to przede wszystkim. W latach 80. jeździłem na ich koncerty. Maanam zaczęliśmy grać teraz. Republikę też lubiłem. Robili dobrą muzykę. Mieli własny styl. W PRL-u próby mieliśmy w klubach Ruchu, a teraz mamy w remizie w Semlinie. Tu owszem, jest niby świetlica przy pałacu Hillarów, ale zaniedbana. Gmina nie chce remontować, bo nie wiadomo, jak będzie ze sprawami własnościowymi. Ma być budowana sala. W Semlinie staramy się spotykać co najmniej raz na dwa tygodnie, żeby opracować jakieś nowe przeboje.
Jest satysfakcja
- To nie sztuka zakupić dyskietkę, wrzucić i muzyka leci, a ktoś tylko śpiewa. Jak człowiek gra na żywo, wtedy jest satysfakcja. Wiadomo, nieraz mu nie wyjdzie jak trzeba, ale gra się samemu. Jest satysfakcja, że człowiek się czegoś nauczył. Kiedy coś opracowujemy, staramy się, żeby to było jak najbardziej przybliżone do oryginału. Nieraz przychodzą młodzi, ale często nie rozumieją, co robimy. Dziwią się, że kilka razy powtarzamy jakiś motyw.
Czterech to zespół
Grają dla przyjemności i na weselach. Ceny są umowne. To nie jest jakiś biznes. Trzeba liczyć na przykład amortyzację sprzętu. Tak, i to. Raz na przykład spalił się wzmacniacz i kolumny. Więc ceny są umowne - 900 zł, 800, we dwóch - 400. - Przyjeżdżają ludzie i pytają: "Ilu was gra?" - "Czterech" - "Czterech to za dużo. Chcielibyśmy dwóch". We dwóch da się obskoczyć, ale mi najbardziej odpowiada, jak gramy we czterech. Wtedy jest zespół. Na weselach widać, co ludziom się podoba. Zawsze wchodzi jakiś przebój. W tym roku Kombinuj dziewczyno Leszczy. Ja najbardziej lubię śpiewać Markowskiego - Ewka, Chcemy być sobą, Biografia. Te piosenki podobają się cały czas. Ostatnio chcą też Kukiza z Borysewiczem Bo tutaj jest jak jest, Niby jestem, Jest taki dzień. Ćwiczymy też Czarne oczy Iwan i Delfin. Przebój tego lata. Dziwne, że w radio nie leci coś z Ich troje. Wygrywają piosenki spontaniczne, z prostą linią melodyczną. To jest najważniejsze. Ale na tę linię trzeba wpaść.
Refren?
- Szkoda, że nie ma lokalnych konfrontacji, oprócz zespołów dętych. Człowiek by spróbował. Ja wiem, że nie jest z nami tak źle. To byłoby zawsze coś innego. Za komuny to takich przeglądów było dużo. Na takie konfrontacje mielibyśmy kilka własnych piosenek.
"Ja wiem, że nie jest z nami tak źle."
Dobre na refren własnego przeboju.

Na podstawie artykułu z Tygodnika Kociewiak wydanie srodowe Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz