W pewnym archiwum, w którym spoczywają pisma nawet i z XIII wieku, a więc pamiętające czasy Leszka Białego, syna Kazimierza Sprawiedliwego, wśród regałów z mniej lub bardziej opasłymi tomiskami, w aurze wzbijanych w promieniach słońca obłoczków kurzu przemyka dyrektor tejże instytucji, człowiek cieszący się wielkim szacunkiem. Kiedy kilka lat temu w rozmowie napomknęłam mu o moim zamyśle, powiedział krótko: "Zdjęcia, dużo zdjęć! Tekstu nie za dużo! Chciałbym zobaczyć taką historię udokumentowaną wieloma zdjęciami". Racja. Kto teraz, w epoce ikonek i piktogramów, w naporze kultury obrazkowej pragnie czytać tysiące akapitów tekstu? Do wyobraźni przemawiają obrazki.
Pan Dunajski z żoną
Impreza - lata trzydzieste.
Wróciłam na wieś, wzięłam pod rękę męża, rozejrzeliśmy się dookoła i ruszyliśmy do akcji. Pomysł był taki, żeby zrobić sagę wiejską. Spisać i przedstawić jak najwięcej osób z naszej rodzinnej parafii. Najpierw w obroty wzięliśmy albumy rodzinne. Z nich powyciągaliśmy zdjęcia grupowe. Okazało się, że w familijnych zbiorach są twarze osób zasłużonych dla Kociewia, są twarze osób, o których można by pisać tragiczne historie, romantyczne opowiastki... Może przyjdzie czas, że i one ujrzą światło dzienne.
Lata pięćdziesiąte.
Niebywałe to szczęście mieszkać wśród życzliwych sąsiadów. W ich albumach też znaleźliśmy perełki! Kolejne zdjęcia grupowe szkolne, z przyjęcin, prószenia kwiatków… I nagle, przerzucając liczne fotografie przestaliśmy patrzeć na nie jak na zdjęcia z przodkami, a zaczęliśmy postrzegać jako utrwaloną historię - w dodatku nie tylko naszej wsi. Bo oto w kolejnych albumach na zdjęciach pojawiały się bobasy w swoich wózkach. Tylko zależnie od tego, który w jakim dziesięcioleciu pojawił się na świecie, paradował w coraz to innej kolasce! Na fotografiach znajdowaliśmy dzieci utrwalone podczas zabawy, w berecikach, z kokardkami na warkoczykach, z aksamitkami pod kołnierzykami, w krótkich majteczkach, w sukieneczkach, pozujące ze sztucznym misiem, lalką… Wszystkie takie przejęte!
Lata pięćdziesiąte - sześćdziesiąte.
Później fotki można rzec motoryzacyjne - czyli z przeróżnymi pojazdami… Gdyby spytać sąsiadów, czy kogokolwiek, czy w swoich albumach posiada jakieś wartościowe zdjęcia obrazujące historię wsi, to przeważnie usłyszy się, że nie. Bo co może mieć szary obywatel istotnego dla społeczeństwa w swoim zbiorze? Ślub cioci Mańki z wujkiem Józiem? Ależ tak! Bo nagle okazuje się, że na jednym zdjęciu ślubnym widnieją eleganckie panie z lisem na ramionach i starsze babuleńki w czarnych chuścinach, a przed zebraną rodziną, z dumnie podkręconymi wąsiskami będzie prezentować się pan z tubą albo orkiestra z wielkim bębnem, akordeonem i skrzypkami! Gdzież teraz bywają takie wesela? Z takimi kapelami? Przedwojenne zdjęcie komunijne z księdzem, którego później rozstrzelali hitlerowcy… Albo takie zdjęcie przodka, który odziany w niemiecki mundur, oparty o karabin pozuje do zdjęcia. Kociewiak w niemieckim mundurze… A obok na zdjęciu z tego samego okresu żołnierz umundurowany po polsku. I już mamy dramatyczne losy naszych rodzin.
Na obrazku gromadka dzieci z zapyziałymi gębusiami - ale jaka rewia mody! Spodenki na szelkach, za duże rajstopki marszczące się na kolanach, buciki lakierki, skarpetki z "cebulami"… Toć to perełki! To świat, który już nie istnieje i tylko od nas zależy, czy pozwolimy zapomnieć o nim. Aby zdjęcie było wartościowe, nie muszą być na nim ludzie, o których pisze się w gazetach, czy książkach, albo tacy, którzy oficjalnie się zasłużyli. Każdy z nas jest bohaterem swoich czasów!
Zdjęcia trafiły do obróbki elektronicznej, czyli na skaner. To takie sprytne urządzenie, które pozwala w końcowym etapie z malutkiej fotografii uzyskać taką rozmiarów nawet i plakatowych. A wtedy nagle przed podziwiaczem zdjęcia jawi się zupełnie nowy świat! Bo oto na malutkiej fotce z uśmiechniętą ekipą na pierwszym planie, przy powiększeniu na sukience jednej z pań pojawia się przypięty znaczek partyjny NSDAP - niewidoczny gołym okiem na maluśkim oryginale.
Droga na Grabowo.
Kilka osób ogląda powiększone zdjęcie z początku zeszłego wieku i oczom nie wierzy, że w miejscu dzisiejszych budynków typu "kostka" stały typowe dla kociewskiej architektury chałupy, że tam gdzie dzisiaj ogrodzenie i śmietniki przy cmentarz - kiedyś rosły bujne krzaki bzu, a za figurą świętego Józefa nie ma tego domu, który przecież jest "od zawsze"! Są takie zdjęcia, które dzisiaj na pierwszy rzut oka zadziwiają. Kilku mężczyzn z początku zeszłego wieku śmiało idzie środkiem szosy, która dzisiaj jest stosunkowo ruchliwa. Że też nie bali się, że tam z górki od Wolentala wyjedzie na nich jakiś TIR! No tak, gdzie w tamtych czasach ciężarówki…
A na zdjęciu weselnym, gdyby je tak mocno powiększyć, to wśród rzeszy szykownych gości stoi dumnie kelner podniesioną ręką trzymający srebrzystą tackę z wódeczką i kieliszeczkami. Gdzieżby go tam dojrzeć gołym okiem. Albo gość ze skrętem w ustach nalewający kompanowi obok trunek, prawie nad głową pani młodej. Taka analiza na komputerze, kiedy poskanowany z dużą rozdzielczością obraz można badać w znacznym powiększeniu, sprawia, że widzi się o wiele więcej.
Przeglądając albumy z lekka zaraziliśmy naszych sąsiadów manią szukania ciekawych zdjęć. Troszkę dopomógł los. Panie z Koła Gospodyń Wiejskich, w którym aktywnie działa jedna z naszych sąsiadek, realizując jedno z zadań na zbliżający się konkurs, tworzyło tablicę ze zdjęciami o dawnym życiu i pracy wsi (ostatecznie zdobyła ona pierwsze miejsce w eliminacjach powiatowych). Ileż ciekawych zdjęć znajduje się w pączewskich albumach! Trzeba o tych zdjęciach pisać! I tak w lokalnej prasie pojawiło się kilka artykułów prezentujących zwyczajne-niezwyczajne zdjęcia z naszych wiejskich albumów.
Życie.
jeden artykuł pokazywał porównanie krajobrazów sprzed dwudziestu lat - kiedy wieś tonęła w zieleni, z obecnym widokiem tych samych miejsc - już bez cienia drzew. Drugi artykuł traktował o wielu historiach jednego zdjęcia. Opierał się na myśli, że kiedy przedstawiciele różnych pokoleń patrzą na ten sam obrazek, widzą na nim zupełnie co innego. Trzeci artykuł był przeglądem wózków dziecięcych z ostatnich kilku dziesięcioleci.
Wszystkie artykuły były przyjęte bardzo życzliwie. Świadczyły o tym liczne echa. A to ktoś rozpoznał swoich znajomych, a to ktoś nie mógł uwierzyć, że wieś tak wyglądała, a to ktoś podrzucił kolejne stare zdjęcia, a to ktoś pogrzebał wśród swoich pożółkłych fotografii i wynalazł model dziecięcej kolaski, jakiego nie było w gazecie na zdjęciu, a to ktoś dopowiedział rozpoczętą w artykule historyjkę (i tak powstał kolejny artykuł). Wokół tych artykułów zaczęło tętnić życie. Najbardziej zdumiał mnie list, który za pośrednictwem naszej-klasy otrzymałam od jednej ze znajomych sprzed hm… już prawie kilkudziesięciu lat, z którą nie utrzymywałam żadnego kontaktu. Nie spodziewałabym się maila od niej, a gdzie tam, w życiu! A tutaj Sylwia, kiedyś niezły sowizdrzał, dzisiaj przykładna matka i żona, kobieta około 35-letnia (chociaż wygląda na 18 lat) pisze do mnie (zacytuję, choć to nieskromne): "Z ogromną przyjemnością czytam Twoje reportaże Basiu w GK :).Chciałabym Ci za nie mocno podziękować :) Są dla mnie chwilą, w której zwalniam tempo życia codziennego, refleksją i wielką lekcją historii:):):)
P.S. Krzysia miała swego czasu bardzo ładną karadejkę :D". Ten mail uświadomił mi, że nie tylko osoby starsze czy interesujące się historią czytują te moje pisaniny, ale że i osoby korzystające z życia pełną piersią, aktywne i młode też sięgają po taką lekturę. Bo pewnieć mają dość skandali, polityki, morderstw, kopania pod drugimi dołków, zła tego świata i szukają może i wyidealizowanego, ale powrotu do sielskich lat młodości swojej, rodziców… Materiały z owej lokalnej prasy dostępne są też na portalu www.kociewiacy.pl. Dotrzeć do nich mogą ludzie spoza Kociewia. I docierają. Ów artykuł o wózkach wzbudził zainteresowanie pewnego muzeum etnograficznego. Pracownicy, którzy osobiście pofatygowali się obejrzeć zeskanowane zdjęcia, twierdzą, że sukces wielu wystaw, jakie tworzą, możliwy jest głównie dzięki bezinteresownemu udostępnianiu fotografii przez "zapaleńców" - amatorów. Często jest tak, że owi zapaleńcy nie są w stanie określić pochodzenia zdjęcia, miejsca - wtedy do akcji ruszają etnografowie, którzy po detalach rozpoznają region i okres powstania fotografii. Właśnie w rodzinnych albumach zwykłych mieszkańców jest najwięcej zdjęć, które dla etnografów mają wielką wartość!
Kiedy już nazbieraliśmy troszkę tych zdjęć, to nadszedł etap rozpoznawania twarzy. Najpierw rodzice przejrzeli zdjęcia grupowe. Ile śmiechu! Bo oto okazało się, że niektórych kolegów szkolnych pamiętali tylko po ksywce. Myślicie, szanowni czytelnicy, że to takie proste rozpoznać rówieśników na zdjęciach sprzed pięćdziesięciu lat? Po rodzicach pora na sąsiadki. Herbatka, ciasteczko, komputer, powiększone fotki, identyfikujemy osoby… Te same zdjęcia grupowe, potwierdzanie tożsamości i… ci sami koledzy, których nie pamięta się imion, a jedynie ksywki. Jakaż pamięć ludzka jest zawodna! Ze starszymi zdjęciami udaliśmy się do jednej z bardziej sędziwych mieszkanek wsi, kobiety o niezwykłej pamięci i niezwykle bystrym umyśle! I coś jest w tym nazywaniu owych ludzi "starym, dobrym, przedwojennym materiałem". Owa pani rozpoznała z przedwojennych zdjęć o wiele więcej osób, niż nasze powojenne pokolenia ze zdjęć ze swojej młodości! Do wielu fotografii od razu wygrzebywała z zakątków pamięci historie prawdziwe z życia Pączewa. Niebywałe doświadczenie! Wyjątkowa osoba!
A tak w zasadzie, to trzeba by cofnąć się do momentu, w którym wydawało mi się, że mam za dużo wolnego czasu… Wtedy zupełnie amatorsko zaczęłam tworzyć stronę internetową parafii. Na niej również linki poświęcone proboszczom oraz osobom konsekrowanym powołanym z naszych parafialnych wsi: Pączewa i Wolentala. Oczywiście witryna internetowa bez grafiki jest absolutnie nieatrakcyjna. Razem z mężem zaczęliśmy poszukiwania zdjęć księży, sióstr zakonnych. Krótkie notki biograficzne wzbogacaliśmy sukcesywnie obrazkami. Na stronie internetowej pojawiła się Księga Gości, a w niej wpisy odwiedzających naszą witrynę, które przeczytały tu o swoich krewnych. Goście z kraju i z zagranicy. Nawet z dalekiego Chicopee w stanie Massachusetts w USA. Wszyscy bardzo życzliwi, chętni do podzielenia się zbiorami fotograficznymi, informacjami o życiu. I nagle okazało się, że niejeden pączewski proboszcz czy osoba powołana z naszej parafii do życia duchownego może być bohaterem całkiem interesującej opowiastki. Oczywiście takich informacji nie można trzymać tylko dla siebie. Zaczęliśmy je publikować w "Tygodniku Parafialnym", który tak naprawdę obejmując kilka parafii rozchodzi się w kilku gminach. Znowu nieskromnie przyznam, że odebrałam i odbieram wiele ciepłych słów od czytelników tej gazetki, to mobilizowało i mobilizuje do pracy i dalszego pisania. Tych artykułów z historii dalszej i bliższej parafii nazbierało się już koło setki - czas wydać je w jakiejś zwartej publikacji. To być może już niedługo. Poprzez parafialną stronę internetową nawiązał z nami kontakt badacz genealogii rodów kociewskich, który zajmuje się między innymi elektronicznym utrwalaniem danych ze starych ksiąg parafialnych. Z nim trafiłam do archiwum… Czyli na początek artykułu…
Barbara Dembek-Bochniak
Tradycyjne P.S.
Szanowni Czytelnicy! Nie wyrzucajcie starych zdjęć, które wydają się Wam bezwartościowe! Powiedzcie o nich takich zapaleńcom amatorom chcącym z nich czytać historię regionu albo oddajcie do muzeum - czy to regionu, czy to etnograficznego. Nie ma zdjęć, które nie mają wartości! Podobnie jak książek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz